6 sierpnia: Platforma abdykowała
  • Antoni TrzmielAutor:Antoni Trzmiel

6 sierpnia: Platforma abdykowała

Dodano: 
Borys Budka (PO)
Borys Budka (PO) Źródło: PAP / Mateusz Marek
Dwa tygodnie po wyborach i samo Zgromadzenie Narodowe pokazało, że opozycja nie ma lidera. „Konsulowie” Platformy zamiast być i mówić w imieniu 10 milionów swoich wyborców opuścili Rzym i udali się, by pilnować dzieci i psa. A skoro opuścili krzesła teraz może zająć je każdy. Tylko nie każdy potrafi. Borys Budka i Rafał Trzaskowski nie potrafią. Dlatego skończą jak PJN.

Podział na PiS i anty-PiS jest realnym mianownikiem polskiej polityki, bo zszedł pod strzechy, co widać w każdej kolejnej elekcji. W liczniku dzieje się zaś dużo. A raczej w obu licznikach.

Kaczyński + Duda + Morawiecki

W Zjednoczonej Prawicy to proste – są ostre negocjacje wraz z faktycznym rozpoczęciem samodzielnej drugiej kadencji. Co ważne, ta rozpoczyna się dopiero dziś z zaprzysiężeniem prezydenta Andrzeja Dudy, a nie po październikowych wyborach. Widać, jaki problemem to jest i będzie w kolejnych cyklach, bo irracjonalnie konstytucja rozdziela władze wykonawcze – premiera i prezydenta. Co gorsza, rozdziela też ich kadencje. I co jeszcze gorsze – w zmiennym cyklu – raz są jak wyraz po wyrazie i wielkie wyborcze kumulacje, a raz je rozdziela (pisałem o tym w może nazbyt obszernym eseju „Duda-ło się i co dalej”). Ale przełamanie błędów konstytucji wymaga… większości konstytucyjnej, więc dziś to kierunek, a nie realne głosowanie. To kierunek na uproszenie, który opisałem dzień po wyborach.

Rozwiązania polityczne można i trzeba oczywiście dostosowywać. Ale tu ważne jest, by miał kto to robić. I Zjednoczona Prawica nie ma z tym problemu. Przede wszystkim jest Jarosław Kaczyński, który nie tylko konstytucyjnie jest liderem (tak, tak, konstytucja stanowi o systemie parlamentarno-gabinetowym, więc decyduje większość sejmowa, choć nie ma formalnego jej lidera), ale przede wszystkim z racji tego, że on sam waży więcej niż wszystkie trzy partie tworzące Zjednoczoną Prawicę razem wzięte. Pokazała to historia, bo ani Zbigniew Ziobro, ani Jarosław Gowin samodzielnie nie podbili serc i rozumów Polaków, a jedynie startując pod szyldem partii Jarosława Kaczyńskiego zdobyli dwukrotnie samodzielną władze. To samo dotyczy „partii wewnętrznych” w PiS zwanych frakcjami. Liczą się o ile grają w „drużynie Jarka”, co nawet „zakonowi” pokazały dalsze losy Porozumienia Centrum po odejściu Kaczyńskiego.

I w wywiadach, tak dla Polskiego Radio, jak dla PAP, Jarosław Kaczyński konsekwentnie wskazuje na kolejnego lidera – Mateusza Morawieckiego – jednoznacznie przesądzając, iż dalej będzie premierem oraz akcentując jego zasługi podczas kampanii wyborczych – nawet w tym jakże pogardzanym przez „elitę dziennikarstwa” (© Wojciech Jaruzelski) Tomasza Lisa – Zbuczynie. A przede wszystkim dzierżąc władzę wykonawczą na tle Europy i zachodniego świata naprawdę nieźle poradził sobie z samą pandemią (to jego decyzją Polska pierwsza zamknęła granice), a także z wywołanym nią kryzysem ekonomicznym. To widać w gospodarczym optymizmie Polaków (2/3 nie boi się utraty pracy – dzisiejsze badanie dla „Rz”), ale i w ocenach światowych specjalistów („Idźcie tą drogą”).

Oczywistym liderem wykreowanym przez Jarosława Kaczyńskiego jest prezydent Andrzej Duda. Jako dziennikarz relacjonowałem uroczystości Święta Niepodległości w Krakowie w 2014 r. i pamiętam, że nawet moja ówczesna stacja nie chciała w to uwierzyć i wpuścić z relacją na antenę rozemocjonowania policyjną łaźnią, jaką Marszowi Niepodległości zgotowała władza PO-PSL. Lecz zarazem już pięć lat temu w pierwszych wywiadach podkreślał, że wówczas nowowybrany prezydent ma własną samodzielną pozycję. Od dziś ma ją nawet bardziej, bo osobiście już machina partyjna nie jest mu potrzebna (nie może być wybranym na trzecią kadencję), ale jeśli chce czegoś dokonać nie może go lekceważyć, a z nim współdziałać. I to właśnie podkreślił w pierwszych słowach po złożeniu ponownie przysięgi przed Zgromadzeniem Narodowym.

A więc liderów jest trzech: prezydent Andrzej Duda, premier Matusz Morawiecki oraz prezes większości sejmowej oraz formacji ideowej z przeszło trzydziestoletnim demokratycznym stażem – Jarosław Kaczyński.

Konsulowie abdykowali

Gdy Zjednoczona Prawica ma trzech wyrazistych liderów, którzy potrafią – mimo różnic – dobrze ze sobą współpracować, to opozycja nie ma żadnego.

Pierwsza tura pokazała, że nie jest nim Włodzimierz Czarzasty, który wystawił ważącego tyle, co zeszłoroczny śnieg Roberta Biedronia. Nie jest nim kameleon Władysław Kosiniak-Kamysz, który jeśli trzymać się popularnej analogii do arbuza, to choć z zewnątrz niezmiennie zielony, Polacy niewiedzą, jaki jest teraz w środku. Choć dziś ma dumną nalepkę „made in Poland”, to rok temu był na manifest rewolucji Jażdżewskiego.

Ale oni przetrwają, bo na bezrybiu „rak też ryba”. Bo najpotężniejszą opozycję zdominował… pojedynek ex-wicepremiera w rządzie PiS, jakim był Roman Giertych (i to max tego, co uzyskał w polityce) z ex-ministrem Bartłomiejem Sienkiewiczem – czyli nie iść, czy iść na Zgromadzenie Narodowe. Tak serio. I więcej: Borys Budka i Rafał Trzaskowski rozstrzygnęli sprawę w najgorszy możliwy sposób – uciekli od decyzji. A wysyłając delegację, nie tylko wypełnili stare polskie przysłowie o cnocie i rubelku, ale pokazali, że stali się… niepotrzebni. A to politycznie śmiertelne i nie nadrobi tego bogactwo budżetowych pieniędzy.

Część prasy opisywała już ten duet jako „dwóch konsulów”. Trzymając się analogii – obaj uciekli z Rzymu, gdy Republika ma jeden z ważniejszych dni swego państwa i demokracji. Obaj są tylko ułamkami możliwości Donalda Tuska, który sam zarazem zredukował się do powielania wpisów „Soku z Buraka”.

Gdy nowowybrany prezydent wobec Sejmu i Senatu, a przede wszystkim Narodu mówi, że „wierzy w Polskę”, nie ma nikogo ważnego, kto wyszedłby do stolików dziennikarskich i wyraził swoją wiarę w przyszłość. Bo obecna była przede wszystkim przeszłość – ex-prezydent Aleksander Kwaśniewski, ex-kandydatka Małgorzata Kidawa-Błońska oraz ex-nadzieja na szybkie zwycięstwo, a zarazem marszałek Senatu prof. Tomasz Grodzki w roli smutnego Pyrrusa.

Nie ma lidera. Rafał Trzaskowski nie tylko w pierwszych godzinach po przegranej zachowywał się jak Donald Tusk po przegranej ze śp. Lechem Kaczyńskim, gdy obaj zachowywali się jakby to miało zaraz się zmienić. Tyle że Donald Tusk zmienił wówczas swoją politykę o 180 stopni i zamiast PO-PiS wybrał „zjednoczenia anty-PiS” i zaprojektował betonową opozycję. Tak, to jego dzieło. Ale to, co było dobre 15 lat temu, w połowie dotychczasowych dziejów III RP nie wystarcza dziś.

Teraz inicjatywę „koalicji polskich spraw”, i „politykę miłości” prezentuje nie tylko od powyborczego wieczoru zwycięski Andrzej Duda, a Rafał Trzaskowski ucieka, potem robi gesty jakby był „na poły w ciąży”, idąc po miesiącu do Pałacu Prezydenckiego. Budka i Trzaskowski nie sprawdzili, że Tusk był obecny podczas zaprzysiężenia śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tak jak cała PO. Dopiero potem zwasalizowali SLD i PSL i dzięki Giertychowi i mediom przejęli władzę. Dziś Roman Giertych myli się nawet w kwestii kworum podczas prezydenckiej przysięgi (słynne Kworum Romanum). Najwyraźniej PO należy do tych, którzy mecenasowi za taką „wiedzę” chcą płacić. Kto bogatemu zabroni? Ktoś się w polityce na pewno znajdzie. Zwłaszcza, że władza na opozycji leży na ulicy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także