Dyktatura ofiar

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Domena publiczna
29 sierpnia, dzień 179. Wpis nr 168 | Ostatnio trafiłem na kolejny „-izm”. To wiktymizm, skłonność do ukazywania siebie jako ofiary, z zamiarem dyskontowania tej postawy wobec innych. Zacząłem sie zastanawiać nad tym zjawiskiem nie tylko jako psychologicznym, dotykającym indywidualnych ludzi, ale nad tym jako zjawiskiem społecznym, ogarniającym ich grupy.

Po prostu szukałem jakiejś logiki w dynamice po(?)kowidowej rzeczywistości, gdy to nastąpił głęboki reset i stanęliśmy jako cywilizacja naprzeciw lustra nie tylko swojej natury, ale i słabości. Gdy zacząłem się zastanawiać nad możliwymi źródłami ludzkiego pomieszania ostatnich czasów wyszedł mi trójkąt pewnych faz w rozwoju (?) społeczeństw. Jedna wynika z drugiej i stanowi zamknięty krąg, a właściwie – spiralę, rozkręcającą za każdym jej obrotem następną fazę na wyższym, szkodliwym poziomie.

Wierzchołek tego trójkąta to permisywizm, choroba naszych czasów. Polega ona na tym, że na wszystko się teraz pozwala. Możesz nie pracować (i będziemy cię utrzymywać na dochodzie minimalnym), jak coś zbroisz, to się ulitujemy nad twym dzieciństwem, a sędzia po wysłuchaniu tyrad o opresyjności ojca/matki (niepotrzebne skreślić) da ci łagodny wyrok w reżimie domu poprawczego, uczyć się nie musisz, przepchniemy cię z klasy do klasy, a urynkowione uczelnie wezmą od ciebie pieniądze za dowolny dyplom, niekoniecznie umiejętności. W ten sposób nie tylko pozwala się na wszystko, ale poprzez brak wymagań i oddanie wszystkiego indywidualnemu luzowi produkuje sie życiowych nieudaczników. Wiadomo (było) nie od dziś, że charaktery, pasje, ba – nawet talenty, kształtują się w wyniku ścierania się woli z przeznaczeniem, chęci z możliwościami. Tak szlifuje się osobowość człowieka znającego swoje ograniczenia, bo je próbował przekroczyć. Dziś mamy jedynie swoje oczekiwani, pragnienia, częściej – żądania. Skąd to się bierze? Moim zdaniem głównie z przeformułowania pojęcia godności ludzkiej. U chrześcijan godność ludzka jest depozytem otrzymany przy urodzeniu, który mamy godnie przenieść przez przygody życia, obecnie – jest to źródło roszczeń, odcięte od tego czy na nie zasługujesz. Bo na szacunek – wynikający z godności – trzeba było kiedyś sobie zasłużyć. Dziś wystarczy być.

Stąd dochodzimy do drugiego wierzchołka naszego trójkąta nowożytnej amatorskiej psychologii społecznej – roszczeniowości. Przy takim źródle pochodzącym z wierzchołka pt. „permisywizm” wychodzi strumień dowolnych roszczeń, co do których racji posiadania nawet się nie musimy nikomu tłumaczyć. Wystarczy przecież, że je mamy. A mamy, bo mamy swoją, demokratyczną, godność przynależną nam z samej istoty, ale – co ważniejsze – bez względu na to co sami z tą godnością zrobiliśmy. A więc należy nam się i – jak wszystko wolno – to hulaj dusza! Materialnie, tożsamościowo, kulturowo i społecznie. I społeczeństwo musi to zaakceptować, bo przecież inaczej podepcze naszą godność. Mamy więc roszczeniowe tłumy, które w większości w ogóle nie przyczyniły się do żadnych, materialnych chociażby, podstaw do roszczeń tych zaspokojenia. Co prowadzi nas do trzeciego wierzchołka, naszego nowego „-izmu”.

A więc wiktymizm. Niezaspokojone roszczenia, bo inne być nie mogą, skoro są dowolne, rodzą poczucie bycia ofiarą i, jak to z ofiarą, ofiarą niewinną. W związku z tym mamy koniec trójkąta, czyli ciąg prowadzący do nawrotów frustracji. I jeśli napotkamy tutaj skołowane społeczeństwo, to przyzna ono rację „ofierze” po dwóch etapach układu: nieuzasadnione roszczenia-nieuzasadniony wiktymizm i przejdzie do etapu akceptacji, czyli permisywizmu. Dzisiejsze społeczeństwo boi się oskarżenia o grzech wykluczenia, wszyscy mają prawo do dowolnej formy ekspresji własnego ego, więc róbta co chceta. To wycofanie się społeczeństw wobec zagrożenia bycia staroświeckim, ciemnogrodzkim zabraniaczem w zgodzie z regułami, których już nikt nie przestrzega, staje się pożywką do postępu roszczeniowości ubranej w szaty wiktymizmu. A – przypomnijmy – jest ten nasz trójkąt trójkątem niezaspokojonej frustracji, jej perpetum mobile. Jedyną akceptowalną formą dyskryminacji jest dyskryminacja pozytywna, równanie w dół, czyli – upokarzanie i gnębienie większości w imię zrównania jej z mniejszością. Na logikę – większość musiałaby przyjąć takie kryterium i… przyjmuje. Stąd te klękania przez BLM, tęczowe oflagowywania się heterosów, bicie się w piersi za nie swoje winy tylko dlatego, że mamy nie taki (rasizm?) kolor skóry i przeważającą orientację seksualną. Mechanizmem spustowym takiej degrengolady jest wstyd, wstyd wmuszony przez poprawność polityczną, lewacki rak naszych czasów, sączony w umysły w szkołach i mediach.

Po jednym takim obrocie (kolejny poziom permisywizmu-wyższy poziom roszczeniowości-frustracja ofiary) mamy kolejny wyższy poziom napięć społecznych. Jak z piciem morskiej wody – niby woda, ale pragnienie wzrasta. Pamiętajmy, że wiktymizm domaga się znalezienia jasno określonego winnego opresji ofiary i ukarania go. Stąd chyba na świecie takie poruszenie, krew się w ludziach burzy, biegną nie wiadomo dokąd, wymachują brzytwami, tratując po drodze siebie i tych co chcą stać z boku. A wszystko bierze się z tego, że wolność coraz szerzej jest rozumiana jako samowola, a nie jako odpowiedzialność za to co zrobimy z wolnością i godnością. Swoją i innych. Zaś kształtowanie się tożsamości zamiast trudnej drogi zmagań ma polegać na prostej, oczyszczonej przez świat (i kosztem świata) drodze do spełnienia swoich pragnień. Ale bez ich wyższego poziomu, który gwarantują w większości – dziś unikane – zmagania z losem, człowiek staje się coraz bardziej zakładnikiem rzeczy niższych, instynktów, emocji, żądzy. Wszystkich siedmiu grzechów głównych. Coraz bardziej zwierzęciem. Sfrustrowaną owcą.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także