Nic się nie stało…

Nic się nie stało…

Dodano: 
Robert Lewandowski
Robert LewandowskiŹródło:PAP / Bartłomiej Zborowski
Dzień 190, wpis nr 179 || Zawiesiła mi się stronka bloga i bałem się, że nie będę mógł opublikować codziennego wpisu. Jednak serwis WPstacja zareagował szybko i jeszcze zdążyłem przed zwyczajową 9:00.

Myślałem, że będę miał wolne na czas naprawy, a tu trzeba do roboty. Zastanawiające: mój post o tym, że nie mogę opublikować wpisu miał 3 razy większy zasięg niż późniejszy z wpisem. To jak, mam przestać? Skoro wieści o moim końcu rozchodzą się trzy razy bardziej niż o tym, że żyję i piszę? Co radzicie, kochana redakcjo?

Mecz oglądałem. W ogóle te mecze w nogę bez publiczności to ściema jakaś. Nie można się przyzwyczaić. Tak to człowiek słyszał czy dobrze czy źle, jak tłumy reagowały, tak jak w komediach, gdzie podkładają śmiechy publiczności, by widz wiedział czy to śmieszne i kiedy. A teraz słychać tylko ławkę i wygląda jak na treningu. Na Canal+ dodają odgłosy trybun – w odpowiednich momentach a to ahhhh, a to gwizdy, a to brawa. Musiała powstać nowa specjalizacja i taki synuś w szkole (zdalnej?) jak go nauczycielka zapyta wobec całej klasy – co robi twój ojciec, to biedaczek ma powiedzieć, że tate podkłada odgłosy trybun w trakcie transmisji meczów? Ciekawe czy to obciach czy powód do dumy?

Naszło mnie na temat polskiej piłki. To jednak sport dla masochistów jest. A raczej całkowicie inna dziedzina sportu. Ja widzą ciągle te tłumy, które trenują to sado-maso – idą oglądać mecze z ciągle odnawianą po raz setny nadzieją i znowu kolejny wpierdziel pejczykiem innej piłki nożnej na lateksowy tyłek przepłacanych bohaterów polskiej wyobraźni sportowej. Ja już przestałem się nabierać, taki np. mecz z Holandią odpuściłem, ale z Bośnią-Hercegowiną obejrzałem, to znaczy – chciałem, ale nie dałem rady. Nie na moje nerwy, przecież to żenada jakaś.

Ta piłka to pokazuje polską duszę na wskroś. Bujanie się od skrajności w skrajność, huśtawka love-hate i co najgorsze nadymanie balonika przez media, szczególnie w okresie zbliżeń jakichś mistrzostw. Napina się tę cięciwę, produkuje się celebrytów zamiast sportowców, co rozmiękcza im i tak już przepłacane dusze, tak, że zamiast ganiać po boisku zakładają jakieś sklepy z futrami i brandują sobą towary. To się chyba zaczyna na podstawowym poziomie, czyli juniorzy są psuci kasą a potem winda do góry w lidze i jeszcze bardziej ostra jazda z pieniędzmi. I taki młody to zamiast doginać na treningach to się zużywa wieczorami i psuje swój charakter potencjalnego sportowca, dla którego nie kasa, ale pasja są najważniejsze.

Z piłką to niesprawiedliwe jest. Ja jestem zdeklarowanym siatkarzem, coś tam się za juniorów wygrało i obserwuję siatkówkę nie bez emocji. To niedobrze, bo w plażówkę nie jestem w stanie spokojnie popykać, tylko zaraz ustawiam drużynę, wyznaczam libero i sam zbijam wszystko co lata, zaś od moich serwów sinieją przedramiona nieszczęsnych plażowiczek po drugiej stronie siatki. No nie mogę się wyzwolić i odpuścić – taki los pasjonata. A więc siatkówka – jesteśmy najlepsi na świecie, nasza liga też daje radę. A popatrzcie na naszą dumę narodową, kibice siatki to drobniaki przy kibicach piłki nożnej. To samo z kasą – na ligi idą miliony, tv płaci jak za zboże, a siatkówka robi za drobne. To samo, jeśli chodzi o sponsorów i zarobki siatkarzy. A poziom sportowy – Himalaje.

Ja jestem za każdym razem byśmy w nogę nie wygrywali w eliminacjach. Bo na etapie wstępnym z jakimiś listonoszami to jeszcze dajemy radę. Jaramy się, że wychodzimy pierwsi z grup, a potem wychodzimy na „prawdziwy” turniej i człowiek widzi, że gramy w jakąś inną, polską, odmianę futbolu. I wstyd przed całym światem. Zero pojedynków jeden na jednego. Zauważyliście, że polscy piłkarze nie podają, by wypracować jakąś sytuację, tylko po to by pozbyć się piłki, jako odpowiedzialności? Odpowiedzialności, że ktoś cię okiwa, że stracisz piłkę. Więc trzeba podać – niech się inny frajer martwi z tym wszystkim. I tak sobie kopiemy. Jesteśmy jak Hondurasy czy inne Paragwaje – wszyscy się jarają tą swoją piłką, mają swych lokalnych bogów-idoli, o których świat nie słyszał. I się emocjonują. I raz na parę lat wejdą do finału jakiegoś turnieju i dostają szybką weryfikację swojej „lokalności”.

W kowidowej kwarantannie najlepsze co mnie spotkało to na Eurosporcie archiwalne pokazy największych meczy polskiej siatkówki. Można było sobie obejrzeć jedyny bezkontaktowy drużynowy sport w jego pięknie, ale też ewolucji. I ludzi, którzy lubią grać w siatkówkę, a nie w pieniądze pod pretekstem biegania po boisku.

I to nasze „nic się nie stało”. Ta ciągła forma usprawiedliwiania porażek. Że niby tacy wielkoduszni jesteśmy, że wybaczamy. Tak naszych kochamy, że mogą grać jak patałachy a my i tak będziemy za nimi. To przecież prosta droga do nie wyciągania wniosków i konsekwencji oraz kontynuacji blamaży. W sumie – przyzwolenie na bylejakość. Polskie…

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy blogu „Dziennik zarazy”.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także