Zamiast ubolewać, że świat zwariował, trzeba zacząć go zmieniać

Zamiast ubolewać, że świat zwariował, trzeba zacząć go zmieniać

Dodano: 

Naiwna pokusa eskapizmu

W ostatnich latach na znaczeniu zyskuje przekonanie, że drogą dla chrześcijan i konserwatystów jest wycofanie się z otwartego głoszenia swoich poglądów w sferze publicznej i toczenie „przykładnego życia” osobistego. Ta naiwna pokusa ignoruje społeczną naturę człowieka, która każdemu z nas każe nie tylko żyć w zbiorowości, ale też szukać wspólnych wzorców i norm z ludźmi żyjącymi wokół nas. Iluzją jest możliwość trwałego funkcjonowania kilku równoległych systemów wartości w jednym społeczeństwie, a tym bardziej nadzieja, że można skutecznie odciąć się od szkodliwych ideologii w bezpiecznej enklawie, jaką stanowić może środowisko rodzinne. Jak zauważa Hannah Arendt, człowiek nie jest „samotną wyspą”, bo ma głęboką i niemożliwą do stłumienia potrzebę przynależności do wspólnoty, cokolwiek by ona oznaczała.

Propozycji wycofania się z życia społecznego towarzyszy czasami postulat tworzenia zamkniętych „benedyktyńskich wspólnot”, który wybrzmiał w niedawno wydanej książce Roda Drehera. Rzeczywiste wspólnoty tworzone przez św. Benedykta i św. Scholastykę stawały się intelektualnymi i duchowymi centrami inspirującymi rozwój wczesnośredniowiecznej Europy. Nie skupiały zresztą rodzin, ale mnichów, którzy swoje życie w całości poświęcali modlitwie i pracy zabierając głos w najważniejszych dyskusjach swoich czasów.

Pora przerwać spiralę bierności

Klasyczna kultura europejska opiera się na poszanowaniu norm społecznych i standardów cywilizowanej dyskusji, które znalazły wyraz w nie tylko w rozwijanej przez dziesięciolecia kulturze prowadzenia sporów, ale też w potępieniu przemocy jako formuły ustalania interesów politycznych i postulatów ideowych.

Fenomen zaskakującego sukcesu lewicowych ideologii wyjaśnił w Robotniku jeszcze przed II wojną światową Ernst Jünger. Zwrócił uwagę, że postępy marksistowskiej rewolucji nie wynikają z głębokości jej diagnoz ani inteligencji czy determinacji przywódców. Biorą się po prostu z bezpardonowego ignorowania norm społecznych i zasad prowadzenia cywilizowanej debaty publicznej, które dla obrońców porządku co do zasady są nienaruszalne. Doktryna marksizmu od samego początku jasno artykułuje zresztą tezę o dopuszczalności „słusznej ideologicznie” przemocy i towarzyszących jej mechanizmów zastraszania, które skutecznie ograniczają pole swobodnej wymiany myśli.

Nie jest to jej element przygodny, ale centralny: marksiści przyjmują bowiem, że skoro istniejący ład społeczny jest w ich mniemaniu sam w sobie formą opresji, to użycie daleko idących środków do jego obalenia będzie w pełni uzasadnione. Znamienna dla tego sposobu myślenia jest wypowiedź Michała Szutowicza „Margot” przedstawiającego się jako „osoba niebinarna”, który uzasadniając pobicie człowieka z pobudek ideologicznych w rozmowie z Radiem Zet niemal dosłownie powtórzył apologię przemocy dokonaną przez Marksa i Engelsa: „To nie jest chuligaństwo. Chuligaństwo jest wtedy, kiedy działasz ze względu na niski cel”. Znacznie częściej ta doktryna nie zostaje wysłowiona, ale decyduje o rozstrzygnięciu pozamerytorycznym konkursu, przyznaniu grantu czy zatrudnieniu na uczelni.

Lewicowa rewolucja miała najłatwiejszą drogę tam, gdzie nie spotkała systematycznego i zorganizowanego oporu, którego elementarnym warunkiem jest jasne i publiczne wyartykułowanie sprzeciwu. Także utrwalenie negatywnych zmian było możliwe tylko ze względu na brak dostatecznie silnej reakcji tych, którzy powinni się im przeciwstawić – w tym w szczególności broniących ładu polityków, intelektualistów i duchownych. Szczególnie wyraziście było to widać w krajach zachodniej Europy, gdzie kolejne skrajne postulaty długo były przyjmowane bez silnego ruchu sprzeciwu obrońców życia i rodziny. Do rangi symbolicznego znaku sprzeciwu urósł mało odważny gest belgijskiego króla Baldwina, który… abdykował na jeden dzień, by ustawa zezwalająca na aborcję mogła wejść w życie bez jego podpisu.

Szczególnie znamiennym przypadkiem pokazującym, jak zwykła bezczynność liderów opinii może prowadzić do głębokich zmian społecznych, jest Malta. Rozwody zostały tam zalegalizowane dopiero w 2011 r. W 2014 r. wprowadzono nową instytucję „związków partnerskich”. Już w 2017 r. relacje jednopłciowe nazwano małżeństwami. Efektem zmian prawnych była diametralna zmiana nastrojów społecznych wokół rodziny i małżeństwa. Obraz debaty toczącej się w tym czasie na Malcie pokazuje z jednej strony ogromne zaangażowanie środowisk skrajnej lewicy, z drugiej – brak instytucji, które w systematyczny sposób weszłyby z nimi w poważną polemikę.

Nie sposób zakładać, że intelektualny sprzeciw wobec inżynierii społecznej gdziekolwiek konsolidować będą partie polityczne, które mogą wyrażać swoje stanowiska w tym zakresie, ale dla których nadrzędnym celem niezmiennie pozostaje zdobycie i utrzymanie władzy. Skuteczny ruch sprzeciwu musi mieć za punkt wyjścia niezależne grupy ekspertów i liderów społecznych, którzy są gotowi jasno i otwarcie artykułować swoje postulaty na forum publicznym, niezależnie od doraźnych politycznych korzyści czy strat.

Czas zacząć komunikować się ze społeczeństwem, nie z lewicowymi celebrytami

Zrywając ze spiralą bierności zawsze trzeba liczyć się z tym, że spotka się to z reakcją. Sam fakt, że ma ona miejsce, często będzie świadczył już o częściowym powodzeniu podejmowanych działań. Sprzeciwu nie wywołują bowiem działania, które nie mają wpływu na rzeczywistość.

Zdaniem Marcina Kędzierskiego konserwatyści, w tym Instytut Ordo Iuris, zostali „zneutralizowani”, bo lewicowe media przypinają im etykietki i rozpowszechniają na ich temat łatwe do weryfikacji kłamstwa. Rzecz w tym, że podobne etykietki będzie się próbowało przypiąć każdemu, kto jasno i klarownie sprzeciwi się lewicowemu dyktatowi.

Zjawisko to nasila się w ostatnich latach. Doświadczył tego choćby Ryszard Legutko, którego wykład na amerykańskim Middlebury College został odwołany z powodu „obawy przed lewicowym sprzeciwem”. Współpracowników konserwatysty Charlesa Murraya wręcz pobito podczas wystąpienia na uczelni. Jordan Peterson był regularnie zagłuszany podczas wykładów uniwersyteckich przez ekstremistycznych bojówkarzy uderzających w okna i drzwi sal wykładowych, a jego publikacje i wystąpienia afirmujące tak kobiecość, jak i męskość, wbrew faktom usiłowano zakwalifikować jako nowy ruch „praw mężczyzn”. Kilkanaście lat temu zablokowano nawet uniwersyteckie wystąpienie papieża Benedykta XVI, którego przedstawiano jako „religijnego fanatyka”.

Historia zmyśleń i publicznej agresji ze strony lewicowych ideologów, którzy jeszcze w nieodległej przeszłości uciekali się do systemowej przemocy, jest długa.

Jednak celem tych, dla których porządek ma znaczenie, nie powinno być komunikowanie się z oderwanymi często od rzeczywistości lewicowymi celebrytami i biurokratami, ale ze społeczeństwem. Jeżeli są media, które wypaczają rzeczywistość i tworzą karykaturalny obraz prezentowanych stanowisk, czas stworzyć w opozycji do nich takie środki przekazu, które komunikują prawdę. Gdy widzimy, jak zauważa Marcin Kędzierski, że do języka trafia nowomowa w rodzaju pojęcia „praw reprodukcyjnych”, zamiast ubolewać, że straciliśmy język, powinniśmy piętnować fałsz zawarty w tym terminie i przypominać, że w naturę człowieka jest głęboko wpisana potrzeba, by język odzwierciedlał rzeczywistość. Wreszcie – warto proponować alternatywy i samemu kształtować język zgodnie z istotą rzeczy ze świadomością, że „nowomowa” jest ze swojej istoty nietrwała.

Zamiast ubolewać nad dominacją lewicy we współczesnej kulturze, warto się na poważnie zastanowić, czy istnieją konkursy i źródła finansowania, które skutecznie pozwalają się wybić twórcom wykraczającym poza nihilistyczny mainstream. Jeśli słyszymy, że dotowane przez państwo uczelnie „radykalnie skręcają w lewo” i coraz mniej jest przestrzeni do otwartej debaty, warto na poważnie zapytać, na ile jest to efektem otoczenia instytucjonalnego, konstrukcji programów grantowych czy wciąż częściowo zakorzenionych w modelu z PRL mechanizmów zatrudniania naukowców oraz awansu zawodowego. Gdy w przestrzeni publicznej ideolodzy stosują przemoc i zastraszanie, zamiast załamywać ręce, trzeba wykorzystać wszelkie środki prawne znane cywilizowanemu państwu, które pomogą w obronie ofiar i karaniu sprawców.

Pora skończyć z powtarzaniem mantry, że doświadczamy rzekomo „nieodwracalnych negatywnych trendów” – bo prowadzi to wyłącznie do ich utrwalania. Zmiana rzeczywistości wymaga jednak podjęcia wolnego wyboru, a wolność, jak zauważył George Bernard Shaw, oznacza jednak odpowiedzialność, której wielu ludzi zwyczajnie się boi.

Czas jednak najwyższy, by przezwyciężyć strach i złożyć zasłaniający nam obraz rzeczywistości bezpieczny parasol przekonań o tym, że na nic nie mamy wpływu. To on stanowi „imaginarium”, które powinno jak najszybciej odejść w przeszłość. „Samospełniające przepowiednie” ziszczą się tylko wówczas, jeżeli sami będziemy w nie wierzyć.

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie Klubu Jagiellońskiego.

Dr Tymoteusz Zych jest doktorem nauk prawnych, wiceprezesem Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris.

Źródło: klubjagiellonski.pl
Czytaj także