"Nie wiemy, jakie szkody przyniosła cenzura w Polsce, ile kręgosłupów połamała, ilu ludzi wdeptała w ziemię"

"Nie wiemy, jakie szkody przyniosła cenzura w Polsce, ile kręgosłupów połamała, ilu ludzi wdeptała w ziemię"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Torański, Wolski, prof Romek i Rolicki o cenzurze w PRL
Torański, Wolski, prof Romek i Rolicki o cenzurze w PRL Źródło:DoRzeczy.pl
W konferencji prasowej poświęconej cenzurze w okresie PRL-u i książce Błażeja Torańskiego „Knebel. Cenzura w PRL-u” wzięli udział sam autor, jak również Marcin Wolski, prof. Zbigniew Romek i Janusz Rolicki.

Autor „Knebel. Cenzura w PRL-u” Błażej Torański, zanim powstała książka, drukował niektóre swoje wywiady głównie w "Do Rzeczy". W książce znajdziemy nie tylko wywiady z tymi, którzy podlegali cenzurze, ale również rozmowy z dwoma cenzorami.

– Tak naprawdę do końca nie wiemy, jakie szkody przyniosła urzędowa cenzura w Polsce, ile kręgosłupów połamała, ilu wrażliwych ludzi wdeptała w ziemię – mówił autor. – Starałem się w tej książce pokazać mechanizmy cenzury w każdym obszarze polskiej rzeczywistości. Oczywiście, ktoś mógłby zapytać, dlaczego nie ma w niej śp. Andrzeja Wajdy, albo Andrzeja Żuławskiego, albo żyjącego Kazimierza Kutza, dlaczego nie ma więcej tych twórców. Rozmawiałem jednak z ludźmi z bardzo różnych dziedzin twórczości – jest malarz,  kompozytor, są naukowcy, są satyrycy, poeci, jest plastyk, jest duża różnorodność – podkreślał.

– Najtrudniej było mi dotrzeć do byłych cenzorów. Oni się zachowują jak niektórzy byli naziści, którzy twierdzili, że nie było II wojny światowej, ani obozów śmierci. Otóż taka zbiorowa amnezja ich objęła. Wielu z nich nie chciało rozmawiać albo twierdziło, że nie ma nic do powiedzenia. W jednym przypadku, u dyrektora opolskiej cenzury, udało mi się uzyskać spowiedź, ale on przeżył śmierć kliniczną, więc uznał, że może najwyższy czas, aby powiedzieć prawdę – zaznaczał Torański.

"Autor prowadzi rozmowy, nie dając się prowadzić swoim rozmówcom"

– Książka jest warta przeczytania, ponieważ poprzez jednostkowe losy ukazuje, jak działał mechanizm cenzury, jak to funkcjonowało – zachęcał prof. Zbigniew Romek. – Zasługą autora jest to, że prowadzi rozmowy, nie dając się prowadzić swoim rozmówcom. Jest tak przygotowany, że wie o co pytać, wie, gdzie i kiedy działy się rzeczy ważne w życiu rozmówców, wie o sprawach trudnych, bolesnych, czasami wstydliwych i o nie także pyta – podkreślał.

"Cenzorzy dzieli się na dwie grupy: świnie i życzliwych"

O książce wypowiedziało się również dwóch twórców, którzy zmierzyli się z cenzurą w okresie PRL-u: Marcin Wolski i Janusz Rolicki.

– Cenzura instytucjonalna wiedziała, czego nie można. To była pewna konwencja – nie wolno było mówić właściwie o dwóch rzeczach – o Związku Radzieckim i jego wszechwładzy oraz o roli wiodącej partii. Jeśli się tego pilnowało, to można było sobie poradzić. Można było wprowadzać zamienniki, tworzyć pararzeczywistości.  Powiem szczerze, że kiedy cenzura przestała istnieć, a jeszcze nie narodziła się na dobre ta nowa, to czułem się trochę kaleką. Nagle się okazało, że moje wymyślone antyświaty, antybaśnie są do niczego nie potrzebne, bo one służyły wyłącznie jako wytrych, zabieg maskujący, który miał stworzyć alibi dla cenzorów – wspominał Marcin Wolski. – Cenzorzy dzieli się na dwie grupy: świnie i życzliwych. Ci życzliwi mówili: niech pan mi pokaże powód dlaczego mogę ten tekst puścić, jak ja się mogę z niego wytłumaczyć. Jednak, kiedy się trafiło na cenzora nieżyczliwego, nie było litości – dodawał.

– To była rzeczywistość, pewna konwencja, w której człowiek uczył się żyć. Życie w warunkach trudnych wykształca różne umiejętności. Na zasadzie selekcji – przeżywali Ci, którzy umieli w tym nienormalnym świecie funkcjonować w miarę normalnie – skwitował satyryk, dodając, że wolność "przyniosła mnóstwo innych cenzur".

"Pisałem po to, żeby publikować, nie po to, żeby publikować do szuflady"

Janusz Rolicki mówił o tym, dlaczego czasem trzeba było ulec cenurze i dlaczego on sam zgodził się na jej ingerencję w swoje reportaże.

– Ponieważ swój zawód traktowałem poważnie, cezura była dla mnie wielkim przeżyciem – stwierdził. – Zaproponowano mi, żebym wziął wszystkie reportaże i żebym do każdego z nich, a było to dużo pracy, dopisał pozytywny wydźwięk, glossę, żeby pokazać jak pozytywnie zmienia się rzeczywistość pod wpływem reportażu. Zgodziłem się na to, to była cena tego, żeby ten reportaż się pokazał – opowiadał. – Kiedyś jeden z młodszych kolegów postawił mi zarzut, że się na to zgodziłem. Powiedziałem spokojnie, że zgodziłem się dlatego, że to był mój zawód. Pisałem po to, żeby publikować, nie po to, żeby publikować do szuflady. Można na to różnie patrzeć, ale uważam, że miałem rację – podkreślał.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także