Opinię publiczną zelektryzowała wiadomość: w studiu rosyjskiej telewizji bito po twarzy Tomasza Maciejczuka, polskiego dziennikarza, stałego gościa politycznych talk-show, który odważył się wyrazić własne zdanie. O dziennikarzu żadna redakcja w Polsce nie słyszała, a opozycyjna Moskwa uważa go za etatowego pracownika machiny propagandowej Kremla, zatrudnionego tam na stanowisku...Polaka. Sam Maciejczuk dementuje te pogłoski: – Jestem polskim patriotą!
Owszem, Maciejczuk bywał na Ukrainie od trzech lat, szybko jednak wyszło na jaw, że jego głównym zadaniem jest konstruowanie antyukraińskich prowokacji. Najgłośniejszą z nich miało być ujawnienie (a jak twierdzą niektórzy – podrzucenie) zdjęć osób z nazistowskimi tatuażami na zorganizowaną w Parlamencie Europejskim wystawę fotografii. Zdjęcia przedstawiały ukraińskich żołnierzy biorących udział w operacji antyterrorystycznej na wchodzie kraju. Po incydencie Maciejczuka wyprowadzono z gmachu PE, a władze Ukrainy zakazały mu wjazdu na terytorium państwa na pięć lat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.