16 grudnia 1981 roku komunistyczne władze otworzyły ogień do protestujących w katowickiej kopalni „Wujek”. Zginęło dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. Była to największa zbrodnia dokonana w stanie wojennym. – Strajkujący nie przestraszyli się, bo byli górnikami. To, co dla innych jest trwogą, dla górników jest codziennością (...) oddział ZOMO nie miał tarczy i pałek, miał broń palną, pistolety. W strzałach, które oddali była śmierć – mówił prezydent.
Andrzej Duda podkreślił, że górnicy oddali życie dla sprawiedliwości i wolności, a dzięki ich poświęceniu słowo "solidarność" nabrało nowego znaczenia. – Gdyby nie tamta krew i bohaterstwo, nie byłoby Polski w NATO, Unii Europejskiej, Polski wolnej – dodał.
Zbrodnia bez kary
Jak informuje IPN, potrzeba było aż 27 lat, aby ukarać odpowiedzialnego za krwawą masakrę w kopalni „Wujek” – dowódcę plutonu specjalnego ZOMO sierż. Romualda Cieślaka. 24 czerwca 2008 r. skazano go na 6 lat pozbawienia wolności. Kilkunastu jego podwładnych otrzymało kary od 3,5 do 4 lat więzienia.
Jednak przywódcy PZPR, którzy poprzez decyzję o stanie wojennym przypieczętowali los górników, nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności. Ówczesny szef MSW Czesław Kiszczak był sądzony w związku z pacyfikacją „Wujka” kilkukrotnie, począwszy od 1994 r. W 2008 r. sąd uznał jego „nieumyślną winę”, jednak rok później komunistyczny generał został uniewinniony. W listopadzie 2015 r. Kiszczak zmarł.
Czytaj też:
Pacyfikacja kopalni „Wujek”. 35 lat temu władze otworzyły ogień do górników