Antypisowski fanatyzm
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Antypisowski fanatyzm

Dodano:   /  Zmieniono: 
Antyrządowy protest KOD i opozycji w Warszawie
Antyrządowy protest KOD i opozycji w WarszawieŹródło:Flickr/Platforma Obywatelska RP/CC BY-SA 2.0
Mogło się wydawać, że święta Bożego Narodzenia i koniec roku przyniosą, jak to zazwyczaj bywa, uspokojenie nastrojów. Tym razem tak się jednak nie stało. Możliwych jest kilka tłumaczeń tego stanu rzeczy.

Pierwsze i najprostsze mówi o tym, że źródłem nagłego, tak ostrego starcia, które zakończyło się praktycznym zerwaniem prac Sejmu, były emocje, a ściślej – wzajemny posunięty do ostatecznych granic brak zaufania plus osobiste niesnaski między marszałkiem Markiem Kuchcińskim i posłem Michałem Szczerbą. Ten opis wydaje się jednak zbyt prosty i nie tłumaczy trwałości ani głębokości konfliktu.

Być może zatem to, co widzimy, jest skutkiem nie tyle splątania uczuć, ile sprytnego planu? Według rzeczników opozycji za wszystkim skrywa się, jak zwykle, diaboliczny Jarosław Kaczyński. Co miałby jednak osiągnąć? Dlaczego szef PiS miałby doprowadzać do wzrostu napięcia, dalibóg nie wiadomo. Oczywiście najmocniej przeświadczeni o jego nikczemnej naturze żadnych wyjaśnień nie potrzebują, dla nich wszystko, co robi i proponuje prezes PiS, z zasady po prostu jest niegodziwe i szkodliwe. Zatem na pytanie, dlaczego miałby dążyć do starcia z opozycją, budować przeciw sobie wspólny front do tej pory zawsze podzielonych mediów i wreszcie dawać pretekst do oskarżeń o zamordyzm, zawsze odpowiedzą to samo: Bo jest zły i dąży do tego, żeby było jeszcze gorzej. Co bardziej przytomni próbują twierdzić, że Kaczyński chce doprowadzić do wcześniejszych wyborów. Po co miałby to jednak robić?

Nieco inaczej wygląda sprawa z opozycją. Trudno uznać, żeby zerwanie Sejmu, okupacja sali plenarnej i próba uniemożliwienia prac marszałkowi Sejmu były tylko efektem emocjonalnej nadpobudliwości. Nawet jeśli tak, to było dość czasu, żeby ochłonąć i się wycofać. Tak się jednak nie stało. Mając wybór między obroną, być może niesłusznie ukaranego, własnego posła a szacunkiem dla instytucji Sejmu, opozycja wybrała to pierwsze. Doprawdy nie umiem tu dostrzec proporcji. Zerwać Sejm, żeby bronić jednego parlamentarzysty przed wykluczeniem z obrad?

Opozycja musiała też liczyć się z tym, że skutkiem jej protestu będą wady prawne przyjętych tego dnia ustaw, szczególnie budżetowej. Dlaczego zatem to zrobiła? Jaki zysk osiągnęła? Trudno mi uwierzyć, żeby taka forma demonstracji, do tej pory jeszcze nigdy niestosowana, miała się spotkać z powszechną sympatią Polaków. Nie rozumiem poza tym, jak można powoływać jednego dnia „gabinet cieni” tylko po to, żeby kilka dni później przeprowadzać oszalałą szarżę na przeciwnika.

Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że coraz większy wpływ na działanie opozycji mają różnej maści radykałowie, dla których czymś ważniejszym od osiągania pragmatycznych celów jest atak na władzę. Skoro gra nam nie idzie ani karta nie sprzyja – mówią – wywróćmy stolik. Doprowadźmy do takiego zwarcia, które w końcu przyniesie przesilenie.

Tak, takie myślenie, ów swoisty antypisowski fanatyzm, dobrze tłumaczyłoby zachowanie liderów PO i Nowoczesnej. Tyle że to najbardziej racjonalne wytłumaczenie ma wyjątkowo pesymistyczny wydźwięk. Rok 2017 nie zaczyna się, delikatnie mówiąc, pod dobrą gwiazdą.

Artykuł został opublikowany w 1/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także