Farsa na rykowisku
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Farsa na rykowisku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Posłowie opozycji blokują mównicę Sejmową
Posłowie opozycji blokują mównicę Sejmową Źródło: Reporter/Stefan Maszewski
Wojnę łatwo zacząć, trudno skończyć, wiedzą mądrzy ludzie. Ani marszałek Kuchciński, który sprowokował sejmowy kryzys, ani liderzy PO i Nowoczesnej, którzy go wywołali, do mądrych się nie zaliczają. Dlatego, kierując się urażoną dumą i odruchami złości, delikatnie mówiąc, zupełnie nieprzemyślanymi, wpakowali nas w sejmową bijatykę o nie wiadomo co, której każdy dzień przynosi Polsce szkody i której zakończenia nie widać końca.

Rozumiem doskonale, że mózg ludzki z zasady doszukuje się we wszystkim jakiegoś sensu, sam obserwuję u siebie słabość polegającą na przypisywaniu wszystkim, których postępowanie komentuję, racjonalności. I tylko podobną słabością mogę wytłumaczyć nazywanie sejmowej obstrukcji ze strony PO i Nowoczesnej „próbą puczu”. Wszystkie zdarzenia takiej tezie przeczą, po żadnej ze stron sporu nie widać śladów planowania, ani nawet umiejętności elementarnego przewidzenia rezultatów własnych posunięć.

Będziemy się pewnie jeszcze o to spierać, ale przypominając sobie na zimno kolejność zdarzeń i analizując filmy, zdjęcia oraz wywiady, widzimy zachowania histeryczne i pełną improwizację. Przypomnę – robiłem to już w jednym z felietonów, ale na użytek amerykańskiej Polonii – że wszystko zaczęło się od groteskowej decyzji marszałka Kuchcińskiego, by na rok zakazać wstępu do parlamentu reporterowi, który przyłapał posłankę PO na plenarnej sali bez butów. To spowodowało protest dziennikarzy, na który pisowski lejtnant Von Nogay, jak sobie pozwalam nazywać drugą formalnie osobę w państwie, „wielmożność woli swej okazał” i zarządził restrykcje wobec wszystkich dziennikarzy w ogóle. Do oczywistego w tej sytuacji protestu dziennikarzy, przypomnę, że wyjątkowo zgodnego od lewa do prawa, podczepiły się Nowoczesna z PO, wobec zakończenia sporu o TK szukające rozpaczliwie paliwa do dalszych zadym. Stąd pajacowanie na trybunie sejmowej kolejnych posłów opozycji podczas debaty budżetowej. I na pajacowaniu pewnie by się skończyło, gdyby marszałek Kuchcińskie znowu nie wykazał się drażliwością c.k. trepa i nie bardzo rozumiejąc, co plecie poseł Szczerba, ale rozumiejąc, że sobie z niego jaja robi („panie marszałku kochany”) i podrywa mu autorytet, przywalił w irytacji najdalej idącą z regulaminowych kar, wykluczenie z obrad. Wtedy koledzy partyjni wykluczonego dostali małpy, a że właśnie – wbrew tezie o puczu – kompletnie nie mieli żadnego skonkretyzowanego pomysłu, a chcieli swą wściekłość jakoś wyrazić, to ruszyli hurmą ku sejmowej mównicy i ja zablokowali.

Dalej po stronie opozycji zadziałał prosty mechanizm psychologiczny, że jeśli w jakiejś grupie długo czeka się na coś i bardzo czegoś pragnie – dajmy na to, przybycia świętego Mikołaja – i nagle ktoś zawoła: „jest, słyszę dzwonki u sań i tętent reniferów!”, to w krótkim czasie wszyscy NAPRAWDĘ usłyszą i dzwonki, i renifery, a kilku najbardziej pobudliwych nawet zobaczy już wyłaniające się zza zakrętu sanie i postać w charakterystycznym czerwonym chałacie. I trzeba będzie dopiero dłuższego czasu narastającego rozczarowania, by do podnieconych ziszczeniem marzeń dotarło, że nie było żadnych dzwonków, tylko kamieni kupa, o którą potknął się był pijaczyna i narobił hałasu tłukąc flaszkę. Ba, nie zabraknie takich, co przedstawią dziesiątki wyjaśnień, że Miki naprawdę tu był i nadal jest tylko z jakiegoś powodu go chwilowo przestało być widać.

Ludzie od czasu przegranych podwójnych wyborów dzień w dzień nakręcający się własną propagandą, zanurzeni nieustannie w TVN, Wyborczej i innych mediach agregujących ich własne rojenia o milionach, które dysząc nienawiścią do PiS tylko czekają by wyjść na ulicę i przywrócić stan poprzedni, wdarłszy się na mównicę – względnie, widząc blokujących mównicę – na takiej samej zasadzie nagle ujrzeli, ze ZACZĘŁO SIĘ! Rewolucja! Nareszcie! Idą miliony, zablokują Sejm, pogonią fizycznie znienawidzonych pisowców i „nie pozwolą się Kaczyńskiemu poruszać po kraju”! Aby tylko wytrwać w sejmowej sali, miliony kodomitów ruszają z całej Polski do Warszawy ze wsparciem – koniec reżimu już widać! Będą oknami wyskakiwać, pod eskortą policji!

Naprawdę, proszę na chłodno sięgnąć po zapisy bieżące. Podniecenie posłów PO latających po sejmowych korytarzach, atakujących fizycznie kolegów z PiS i wymachujących kamerkami – przecież widać, że oni się zaraz porobią z przejęcia, tak bardzo wierzą w tę swoją rewolucję. Głupie słowa Komorowskiego, jaką to satysfakcję czuł, widząc tłumek swoich zwolenników atakujących posłankę Pawłowicz i kamerzystów TVP, bandę blokującą Kaczyńskiemu dostęp do Wawelu… Przyjrzyjcie państwo jeszcze raz groteskowy dodatek specjalny do „Polityki”, dodany do numeru w przekonaniu, że między drukiem a ukazaniem się pisma w kioskach rewolucyjne masy restytuują Rywinlandię, albo tweety oszalałego Lisa tchnące pewnością, że do Sylwestra wszyscy przyjaciele Sowy będą z powrotem u władzy.

To wszystko były niekontrolowane wybuchy materiałów zbieranych na odpalenie czegoś w rodzaju „puczu” (choć nadzieje opozycji opierały się raczej na zaktywizowaniu i wyjściu na ulicę tych kilku milionów wyborców, którzy w 2015 głosowali na Komorowskiego i antypisowskie partie, niż na typowym zamachu stanu) – ale „puczu” kiedyś tam. Tyle, że odpalone, okazały się żałosnymi kapiszonami. Tu i tam poszło trochę iskier, „Wojtek Diduszko padł”, ale zaraz się podniósł, policja nawet nie musiała dobyć pałek, zachodnie media pod dyktando Czerskiej i Augustówki podały, że Polska płonie, tłumy walczące o wolność ścierają się z ostatnimi obrońcami krwawego reżimu, ale następnego dnia wstydliwie w ogóle przestały o Polsce wspominać, tym bardziej, że akurat przyszedł zupełnie realny zamach w Berlinie…

Oczywiście, gdyby lewicowo-liberalna opozycja nie żyła we własnym dusznym światku, podkręcając się nawzajem niestworzonymi opowieściami, od razu wiedziałaby, że na żadne uliczne draki nie ma w Polsce za grosz potencjału. Ale jej kontakt z rzeczywistością urwał się już dawno temu i nie zanosi się na jego ponowne nawiązania.

Krótko mówiąc, rotacyjne pajace zostały w Sejmie jak śp. Himilsbach z angielskim, plus kilku kodomitów w ustawionych przed Sejmem namiocie, próbując się jakoś coraz słabiej, z coraz mniejszym zapałem rajcować „wyrazami poparcia” w rodzaju wigilijnego pasztetu (!) i opowieściami, a to, że PiS barierki stawia, a to, że nie chce zapisów z kamer pokazać…

I tu mamy znowu ciekawą sprawę – casus tych zapisów z Sali Kolumnowej. Mam wrażenie, że po chwilowym szoku, spowodowanym skalą bezrozumnej wściekłości okazaną przez opozycję, PiS dość szybko uświadomił sobie, że – kontynuując metaforę przypisywaną Ostachowiczowi – małpa wcale się z klatki nie wyrwała, choć jej samej wydaje się co innego, w związku z czym należy kopać w klatkę dalej. Innymi słowy, Jarosław Kaczyński, który przecież w polityce jest nie od wczoraj i nawykł do myślenia nieco dłuższymi okresami, dostrzegł, że rewolucja Petru i Schetyny ma bardzo, bardzo krótkie nóżki i jest dla PiS darem losu. Lepsze okazja do grillowania przeciwnika i maksymalnego zniszczenia jego wizerunku długo się nie trafi.

Sejmowi okupanci rzucali oskarżeniami na ślepo, nie mogli przecież mieć pewności, było to quorum czy nie, nie liczyli. Ale skoro PiS od razu nie uciął spekulacji, tylko zaczęły się jakieś dziwne ruchy, jest zapis z dwóch kamer, z trzeciej nie ma, to znaczy musi się zgodzić na jego pokazanie prokuratura (?!) – to protestujący krzyknęli sobie w duchu „hurra” i zaczęli cisnąć: koniecznie, koniecznie musi zostać ujawniony zapis wszystkich kamer! No to PiS odczekał, aż się na tym skupi uwaga, i bęc, fanga prosto w nos – ujawnił. I okazało się, że było kworum, ale co ważniejsze, byli tez posłowie N i PO, ci sami, którzy upierali się, że ich nie wpuszczano na salę i nawet ogłosili, że składają w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.

Do tego przyszła ujawniona znienacka pozamałżeńska lewizna Ryszarda Petru i narciarski wypad Schetyny, słabo licujące z bombastyczną retoryką ogłoszonej przed świętami rewolucji, potem wyszły na jaw faktury Kijowskiego i matactwa próbujących je schować pod sukno antypisowskich mediów – nastroje zmieniły się jak na rollercoasterze, o ile wcześniej Petru i Schetyna nie chcieli słyszeć o zakończeniu cyrku, przekonani, że na nim wygrywają, teraz nie chce o tym słyszeć PiS. Żadnej woli kompromisu, żadnych negocjacji – nie dać im żadnej szansy wyjścia z twarzą, przeczołgać ich teraz do cna, choćby miało to nie wiem jakie uboczne szkody nieść dla Polski. Lepszej okazji może nie być!

W istocie PO i Nowoczesna nie potrafią już nawet wyjaśnić, o co im chodzi. To znaczy, codziennie powodem do ogłaszania „konstytucyjnego zamachu stanu” jest co innego. Najpierw, że „wolne media”, potem, że Szczerba, potem że w Sali Kolumnowej nie było kworum, teraz, że może i kworum było, ale były osoby nieuprawnione – jutro pewnie powodem okupacji okaże się, że osoby były może i uprawnione, ale nieodpowiednio ubrane. W istocie spór jest czysto ambicjonalny. Petru i Schetyna ogłosili, że posiedzenie Sejmu nie zostało zamknięte, więc nie mogą teraz przyznać, że zostało. Z kolei PiS ogłosił, że przyjął budżet, więc nie może się zgodzić, że go nie przyjął. Wyłącznie kwestia postawienia na swoim. Zresztą PiS nie ufa opozycji jak przysłowiowemu psu, więc nie ma szans na przykład pomysł zaproponowany przed świętami przez Kukiza, a przypisany sobie niedawno przez Petru – przyjęcie przez Senat poprawki, bodaj symbolicznej, by Sejm miał pretekst do przyjęcia budżetu jeszcze raz, już bez proceduralnych wątpliwości. Tylko że jeśli Senat zgłosi poprawkę, a PO z Nowoczesną nie dotrzymają umowy i nadal będą uniemożliwiać głosowanie w Sejmie, to budżet rzeczywiście utknie.

Lewicowo-liberalnej opozycji pozostaje więc tylko nadzieja, że PiS w końcu się wkurzy i każe usunąć ją z Sejmu siłą. Będzie więc się to starała sprowokować, zapewne próbując blokowania wszystkich pomieszczeń, w których można obradować, i wzywając niedobitki KOD do, dajmy na to, okupowania gmachów publicznych czy blokowania dróg i kolei. Tyle, że jeśli PiS ma budżet, którego przyjęcie sejmowi prawnicy uznali, a Trybunał Konstytucyjny prawie na pewno uzna za legalne, to może sobie pozwolić, by pozwolić Schetynie, Petru i Kijowskiemu na dalsze robienie w parlamencie i pod nim bajzlu jeszcze przez długi czas.

Że na każdym dniu tej zabawy Polska traci? Pewnie. Ale czy sczepione porożami jelenie zwracają uwagę na to, że tratują racicami kawałek po kawałku całe rykowisko?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także