Amerykański zamach stanu
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Amerykański zamach stanu

Dodano: 
Donald Trump, prezydent-elekt USA
Donald Trump, prezydent-elekt USA Źródło: PAP / JUSTIN LANE
W RZECZY SAMEJ | Ruski agent w Białym Domu? Znak zapytania na końcu tego zdania stawiają tylko niektórzy. Rzeczywiście można mieć wrażenie, a ja właśnie je mam, że co najmniej od kilku tygodni trwa ostra kampania, która ma zakwestionować czy wręcz zdelegalizować wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA.

Pięć dni temu swój specjalny raport opublikowali szefowie agencji wywiadowczych. Najpierw spotkali się oni z prezydentem elektem, następnie zaś ogłosili dokument, w którym można przeczytać: „Z dużą pewnością oceniamy, że prezydent Rosji Władimir Putin zlecił przeprowadzenie kampanii mającej na celu pomoc Donaldowi Trumpowi w wyborach prezydenckich w 2016 r.”. Jak wynika z raportu służb, prezydent Rosji miał wynająć hakerów, którzy dostarczyli opinii publicznej informacje kompromitujące Hillary Clinton. Niemal w tym samym czasie Trumpa zaatakował obecny jeszcze wiceprezydent USA Joe Biden, który nazwał go niedojrzałym i niedorosłym.

Ledwo uciszyła się afera z upublicznieniem raportu służb, w Internecie pojawił się nowy dokument. Portal BuzzFeed ogłosił 35-stronicowy raport, w którym dowodzi istnienia bliskich związków Trumpa z Rosją. Autorem ma być były brytyjski agent, który swoją pracę wykonał, jak można sądzić, na zlecenie przeciwników politycznych Trumpa. Czy to prawda, że wśród materiałów są jego nieobyczajne nagrania z rosyjskich hoteli? W każdym razie główny wniosek, jaki płynie z tych różnych doniesień, jest prosty: Rosja może szantażować prezydenta USA, który nie jest wobec niej suwerenem.

Cóż, różnie można patrzeć na te doniesienia. Mnie zastanawia, dlaczego nagle z takim natężeniem zaczęły się one pojawiać? Dlaczego owe rzekomo kompromitujące materiały objawiły się teraz, a nie w trakcie długiej przecież wyjątkowo kampanii wyborczej? Sugerowałoby to, że zarzuty są wątpliwe, a ich głównym celem jest uderzenie w nowego szefa państwa. A może ten wypływ raportów ma być przestrogą dla Trumpa ze strony części służb? Nie jest to wszystko jasne. Czy chodzi tylko o postraszenie? A może ma to być przygotowanie podstaw dla próby impeachmentu? Na pewno przeciwnicy polityczni Trumpa broni nie złożyli. Chcą teraz zrobić z niego marionetkę Putina, wierzą bowiem, że w ten sposób albo uniemożliwią mu rządy, albo przynajmniej znacząco go osłabią.

To, że Rosjanie mogli woleć Trumpa od Clinton – co wydaje się pewne – nie jest jeszcze tym samym co uznanie, że ten pierwszy jest ich agentem, szpiegiem lub choćby narzędziem. Ta prosta prawda, co ciekawe, nie trafia też do przekonania niektórym polskim komentatorom. Uważają oni, że oskarżenia wobec Trumpa, nawet jeśli nie są prawdziwe, to i tak dobrze, że padają. Przynajmniej utrudnią mu – twierdzą – osiągnięcie odprężenia w relacjach z Rosją. Tak jakby eskalacja wrogości w stosunkach Moskwa – Waszyngton leżała w polskim interesie! Nie bardzo to rozumiem. Polska, najbardziej na wschód wysunięty kraj NATO, w oczywisty sposób w przypadku konfliktu USA – Rosja ryzykuje najwięcej. Dlaczego zatem teraz, kiedy na stałe zagościli nad Wisłą amerykańscy żołnierze, miałoby nam zależeć na wzroście napięcia z Moskwą? Dalibóg, nie pojmuję. Dzięki amerykańskiej obecności militarny atak ze strony Rosji staje się mniej prawdopodobny niż kiedykolwiek. Co zatem mogłaby zyskać Polska na wzroście napięcia w relacjach między USA i Rosją?

Artykuł został opublikowany w 3/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także