– Wszystko musi zostać odwrócone, wszystko musi zostać unieważnione – jeśli ktoś tak stawia sprawę i nawet nie szuka żadnej możliwości wyjścia z jakąś konstruktywną propozycją, to znaczy, że on po prostu nie chce prowadzić rozmów. To on prowadzi wtedy rozmowy tylko dla pozoru – dodawał.
Prezydent odpierał również zarzuty, że działa w interesie jednej partii, a nie całego społeczeństwa i nie wywiązał się z roli mediatora podczas konfliktu w Sejmie. – Jakoś trzeba mnie atakować. Rozumiem to doskonale, taka jest ich rola. Są w trudnej sytuacji. Natomiast fakty są takie, że spotkałem się i z politykami opozycji i obozu rządzącego, w czasie kiedy Platforma sprokurowała ten konflikt sejmowy i okupację mównicy, ale tam nie było jakiejkolwiek woli porozumienia – mówił. Nie stoję po stronie żadnej partii, chcę załatwić sprawę – podkreślał.
"Nie boję się niczego, jeśli chodzi o politykę"
Pytany, czy nie boi się konsekwencji swoich działań i Trybunału Stanu, którym straszą go niektórzy politycy opozycji na czele z przewodniczącym PO, prezydent stwierdził, ze "nie boi się niczego w polityce".
– Każdy polityk, który decyduje się startować w wyborach musi liczyć się z tym, że te wybory wygra i będzie ponosił konsekwencje swojego działania. (...) Czuję tu podtekst jakiegoś ostrzeżenia ze strony Grzegorza Schetyny, ale wydaje mi się, że tak w tej przestrzeni publicznej zachowują się raczej politycy dosyć zdesperowani – stwierdził.
– Postawienie mnie przed Trybunałem Stanu oznaczałoby, że dotychczasowi prezydenci chyba by z tego Trybunału Stanu nie wychodzili, dlatego że każdy z nich podpisał wiele ustaw, z których część została uznana za niezgodne z konstytucją przez Trybunał Konstytucyjny – zauważył.
– Podpisałem budżet po analizie całej sprawy. Czasu było dużo, bo głosowanie odbyło się 16 grudnia, podpisałem go w pełnym przekonaniu że został on uchwalony prawidłowo– zapewniał.
Czytaj też:
Lisicki: Schetyna się miota. Już sam nie wie, kim jest
Czytaj też:
Szydło: Zachowanie posłów PO i Nowoczesnej było żałosne