Partyjne złote dzieci
  • Kamila BaranowskaAutor:Kamila Baranowska

Partyjne złote dzieci

Dodano: 
Bartłomiej Misiewicz
Bartłomiej Misiewicz
„Złote dzieci partii” to znane w polityce zjawisko. Są pewni siebie, silni wsparciem swoich mentorów, robią błyskotliwe, szybkie kariery, które często kończą się z hukiem. I wizerunkowymi stratami dla partii

W PiS takim „złotym dzieckiem partii” określany jest Bartłomiej Misiewicz, obecny rzecznik MON i szef gabinetu politycznego ministra Antoniego Macierewicza. Nazywają go tak zresztą sami politycy PiS, którzy widzą w nim ogromny wizerunkowy problem, choć publicznie oczywiście nigdy tego nie przyznają.

Misiewicz zaczynał jako 17-latek od pracy w biurze poselskim swojego obecnego szefa. Po 2010 roku już jako pełnoprawny członek PiS zaangażował się w sprawę dla swojego mentora najważniejszą – wyjaśnianie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Był sekretarzem komisji smoleńskiej, szefem biura i nieformalnym rzecznikiem prasowym. Cieniem, snującym się po sejmowych korytarzach krok za Macierewiczem. Już wtedy posłowie narzekali na jego rzucającą się w oczy pewność siebie. Misiewicz opiniami posłów nie musiał się przejmować, bo zależało mu jedynie na opinii Macierewicza. Ten zaś był z zaangażowania swojego asystenta zadowolony. Do tego stopnia, że gdy stanął na czele MON, uczynił Misiewicza swoją prawą ręką. 

Próbował pomagać mu już wcześniej, np. umieszczając na listach wyborczych w kolejnych wyborach. W ostatnich parlamentarnych Bartłomiej Misiewicz startował z tego samego okręgu co Macierewicz, z niezłego w sumie czwartego miejsca na liście. Uzyskał 1992 głosy, co było kiepskim 12 wynikiem na 18 kandydatów. Warto dodać, że PiS zdobył w tym okręgu aż sześć mandatów. Rok wcześniej startował też w wyborach samorządowych, do sejmiku nie wszedł. 

Nie przeszkodziło mu to jak widać w politycznej karierze. W wieku 26 lat człowiek, który nie przeszedł weryfikacji wyborczej, który nie ma doświadczenia wojskowego ani de facto politycznego zostaje w praktyce jedną z ważniejszych osób w resorcie obrony. 

To on najczęściej reprezentuje swojego szefa na uroczystościach państwowych, co prowadzi do niezręcznych sytuacji, w których oficerowie trzymają nad jego głową parasol, salutują mu czy składają żołnierskie pozdrowienia (słynne „czołem panie ministrze”). Dlaczego MON nie deleguje na takie uroczystości kogoś w randze sekretarza bądź podsekretarza stanu? Nie przypominam sobie, by w imieniu innych ministrów na ważnych uroczystościach państwowych przemawiali rzecznicy prasowi czy szefowie gabinetów politycznych. Nie od tego są, nie taka ich ranga i nie takie zadania.

Dodajmy do tego medal za zasługi, powierzenie szefowania Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO i zasiadanie w kilku radach nadzorczych państwowych spółek zbrojeniowych mimo braku uprawnień. Trzeba mieć naprawdę żelazny charakter, by w takiej sytuacji nie odbiła woda sodowa. 

W PiS można usłyszeć opinie, że „Macierewicz robi chłopakowi i partii krzywdę”, upierając się przy jego obecności w MON. Że po tym, jak jego nazwisko stało się synonimem braku kompetencji, kolesiostwa i patologii w spółkach skarbu państwa, PiS powinien się od niego odciąć. Zwłaszcza, że ostatnia historia, opisana przez „Fakt” pokazuje, że ta postać ma potencjał do przynoszenia partii wymiernych, wizerunkowych strat. A to może PiS zaszkodzić bardziej niż sprawa Trybunału Konstytucyjnego i okupacja Sejmu przez opozycję razem wzięte. 

PiS szedł do wyborów z hasłami „dobrej zmiany” bezwzględnie wytykając Platformie arogancję, butę i oderwanie od rzeczywistości, czego przejawem miały być słynne ośmiorniczki i drogie wino, spożywane przez polityków PO za państwowe pieniądze. Jak swoim wyborcom zamierza wytłumaczyć analogiczne zachowania swoich polityków i upartą ich obronę? – Nie odwołujcie go, niech pan Misiewicz będzie u was jak najdłużej, niech pomaga panu Macierewiczowi jak najdłużej – mówił w „Kawie na ławę” Sławomir Neumann z PO. Dla opozycji obecność Misiewicza w PiS jest jak prezent. Zresztą nieprzypadkowo to właśnie „akcja Misiewicze” była do tej pory najlepszą i najskuteczniejszą aktywnością opozycji. 

Na koniec dwa słowa o tzw. twardym elektoracie PiS, który broni dziś Misiewicza jak niepodległości. Widać to zwłaszcza w mediach społecznościowych. To właśnie ci najwięksi entuzjaści „dobrej zmiany” robią dziś PiS największą krzywdę. Tłumacząc każdego polityka PiS z każdego wyskoku, bezrefleksyjnie przyjmując każde tłumaczenie za jedynie słuszne i prawdziwe, sprawiają oni, że PiS-owcy zaczynają wierzyć, że wolno im więcej niż innym. Bo cokolwiek zrobią, wystarczy, że uruchomią później armię swoich zwolenników w Internecie, którzy zakrzyczą wszelką krytykę. Na takim myśleniu można się srodze zawieść, bo poza twardym elektoratem - najbardziej krzykliwym i radykalnym, przez co widocznym w Internecie - są jeszcze tzw. zwykli ludzie, których głos zwykle przesądza o wyniku wyborów. A oni wiedzą swoje. I zawsze tak samo alergicznie reagują na wszelkie przejawy nadużywania władzy. 

Szef MON traktuje dziś każdą krytykę Bartłomieja Misiewicza jako atak na siebie samego. Broniąc go próbuje pokazać, kto tu rządzi. I wydaje się, że nic ani nikt nie są w stanie tego zmienić. Choć premier Beata Szydło dostrzega problem, to jej odpowiedź na pytanie o przyszłość Misiewicza jest wymijająca. 

Cóż, nie wróży to dobrze „dobrej zmianie”.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także