Polskość jako sekta

Polskość jako sekta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Widziałem Ukrainę zdradzoną
Widziałem Ukrainę zdradzoną 
Patriotą jest ten, kto rozumie i podejmuje dziejową misję Lechitów – walkę „o wolność naszą i waszą”, odwieczną wojnę synów światłości z synami ciemności. Polskość to nie narodowość, polskość to  stan ducha.

Tomasz Kwaśnicki

(...) „HEROJOM SŁAWA”

O tym, że hasłem ukraińskiej rewolucji stało się wymyślone przez OUN Bandery w 1940 r. hasło-odzew: „Sława Ukrajini – Herojom Sława”, również „nie trzeba głośno mówić”, zwłaszcza od czasu, gdy posłużył się nim publicznie Jarosław Kaczyński podczas swojej sławetnej eskapady kijowskiej. Po tym, jak portal Kresy.pl poinformował opinię publiczną o znaczeniu i kontekście tego wydarzenia, podchwycił ją z miejsca „przemysł pogardy”, co – abstrahując od bez wątpienia niecnych intencji Lisa czy Olejnik – miało tę dobrą stronę, że pogłębiło wiedzę Polaków o ich własnej historii i politycznych realiach panujących za naszą wschodnią granicą, a przy okazji pokazało, do jakiego stopnia Polacy nie są przygotowani do konfrontacji z ukraińską zbiorową pamięcią i tożsamością historyczną. Widocznie informacja nie dotarła do wszystkich, bo miesiąc po Kaczyńskim to samo hasło wzniósł na Majdanie Bronisław Wildstein. Szybko okazało się jednak, że nie ma żadnego problemu, gdyż – jak tłustym drukiem „wykazał” dyrektor telewizji Republika na łamach niniejszego tygodnika – „wykrzyknienie »Chwała Ukrainie!«” pojawiło się, zanim zaczął działać Bandera, i stosowane jest dziś w Kijowie bez żadnych do niego odniesień. Tak jakby Wildstein mógł sobie ot, tak dekretować fakty. Hasło: „Sława Ukrajini” rzeczywiście pojawiło się na Ukrainie przed powstaniem OUN-UPA, ale na kijowskim Majdanie funkcjonuje wyłącznie razem z dodanym przez banderowców odzewem „Herojom Sława” i Wildstein dobrze o tym wiedział, gdy zdecydował się wprowadzić w błąd czytelników „Do Rzeczy”, gdyż właśnie „Herojom Sława” odkrzyknął mu tłum na Majdanie, radując się zapewne z faktu, że znanemu publicyście udało się „przekroczyć historię”.

WYBIÓRCZA ETYKA

Swoją drogą „przekraczanie historii” powinno wejść do kanonu polskiej nowomowy i zająć poczesne miejsce obok takich semantycznych dziwolągów jak „gruba kreska” Mazowieckiego, „wybierzmy przyszłość” Kwaśniewskiego albo „zostawmy historię historykom” – ulubionego hasła wszystkich „ojców założycieli” III RP. Autorem najnowszego wynalazku jest znów Bronisław Wildstein, który w tym samym artykule sprzed dwóch tygodni domaga się od Polaków, by pamiętając o historii, równocześnie ją „przekraczali”. Brzmi głęboko, ale w praktyce sprowadza się do oklepanego już „zostawmy historię historykom”, abyśmy sami mogli „wybrać przyszłość”. Oczywiście tylko tam, gdzie nam to pasuje, bo na krajowym podwórku już o „przekraczaniu historii” mowy być nie może. I bardzo dobrze, bo każde takie „przekraczanie” nie tylko jest psuciem języka, ale także delegitymizuje naród jako wspólnotę moralną – sprawia po prostu, że uczciwym jednostkom odechciewa się być Polakami. Naszym życiem publicznym przestaje rządzić zestaw uniwersalnych standardów, w miejscu którego pojawia się wybiórcza etyka Wildsteina: „resortowe dzieci” mogą być tematem debaty publicznej, ale banderowskie odrodzenie na Ukrainie już nie(...)

Wszystko to sprawia, że mamy prawo wątpić w czystość intencji obozu „giedroyciowskiego”. Gdyby naprawdę chodziło im wyłącznie o polski interes narodowy, wówczas byliby w stanie dostrzec i nazwać wszystkie niebezpieczeństwa, jakie mu zagrażają. Z jakiegoś jednak powodu jedynym zagrożeniem, które potrafią w miarę prawidłowo zdefiniować na odcinku wschodnim, jest rosyjski imperializm. Jakby wskazanie tego niebezpieczeństwa było panaceum na wszystkie problemy polityki wschodniej. Jakby użycie magicznej zbitki słów: „Putin, imperium, agenci, prowokacja” rozwiązywało wszelkie zagrożenia, które grożą polskiej wspólnocie narodowej ze strony ukraińskiego czy litewskiego szowinizmu. Z uporem godnym lepszej sprawy, piórami brygady „moralnych autorytetów” i „ekspertów”, terroryzują polską opinię publiczną pod groźbą medialnego i towarzyskiego linczu, decydując, o czym wolno, a o czym nie wolno pisać w kontekście buntu Ukrainy(...)

Wychowane w „duchu jagiellońskim” elity traktują społeczeństwa strefy ULB z wyższością i sporą dozą paternalizmu. Mówią one mniej więcej coś takiego: „Jesteście jeszcze niedojrzali, więc wielkodusznie godzimy się na to, że nie dorastacie do naszych europejskich cywilizacyjnych norm. Czcijcie sobie Banderę i ludobójców, uciskajcie sobie naszą mniejszość, zacierajcie wszelkie ślady naszej obecności, fałszujcie historię do woli, słowem, plujcie nam w twarz, macie jeszcze mleko pod nosem i kiełbie we łbie, więc trudno, żebyśmy traktowali was poważnie. Jesteście młodymi narodami i jako barbarzyńcy macie prawo do takich zachowań”. Wschodnim nacjonalistom jest to oczywiście na rękę. Wolą mieć za sąsiada frajerów przekonanych o swojej wyższości niż ludzi nieco bardziej skromnych, za to pilnujących swoich interesów(...)

Autor jest redaktorem naczelnym serwisu Kresy.pl. Cały artykuł dostępny jest w najnowszym wydaniu Tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także