Trzmiel: "Superbohaterka" i antybohaterki
  • Antoni TrzmielAutor:Antoni Trzmiel

Trzmiel: "Superbohaterka" i antybohaterki

Dodano: 
Plakat podziemnej Solidarności
Plakat podziemnej Solidarności Źródło: DoRzeczy.pl
Osobisty ton i zestawianie faktów w kolaże są ostatnio modne (vide także dorzeczy.pl) – i choć tak nie lubię podążać za trendami, to teraz głos właśnie w ten sposób zabrać muszę, bo mimo mijających godzin, nocy i dni, dwie informacje mną tak „rąbnęły” jak nigdy. Spokoju mi nie dają i właśnie łączą się. To śmierć Olgi Johann i „Superbohaterka” Gazety Wyborczej.

Śpieszę się P.T. Czytelnikom tłumaczyć.

Pani Olga

„Ekstrema Solidarności brzytwy się chwyta” – ten oryginalny plakat podziemnej Solidarności, ironią ośmieszający zbitki propagandy junty Jaruzelskiego otrzymałem od państwa Johannów przed laty. Od małżeństwa tak barwnego, że w szranki śmiałoby mogło stawać z przedwojenną fantazją Wieniawy. Przyciągającego odmiennymi osobowościami, ciepłem wzajemnych relacji, intelektualną lekkością. Uwielbiającego żart, fechtującą autoironią. Łyżkami chciało się ich jeść.

Zarazem dla pani Olgi nie było spraw małych, nieważnych. Każdemu należała się rada. Na ludzi nie patrzyła przez pryzmat etykietek, partyjnej przynależności. Słuchała opinii wielu, nigdy nie zadowalały jej proste wytrychy, zawsze wyrabiała sobie swoje zdanie. Jakże często obierała kurs pod wiatr, a dopiero potem wiatry historii dęły w tę właściwą stronę (patrz: dekomunizacja stołecznych ulic, usunięcie sowieciarskiego pomnika „Czterech Śpiących” – bronionego przez magistrat prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz w lokalizacji tuż obok kazamat, w których UB/NKWD/Smiersz zamęczało Polaków). Dla Pani Olgi liczyło się, czy człowiek był prawy. Choć rozumiała, że nie jesteśmy krystaliczni, mamy liczne przywary, popełniamy błędy.

Myślę sobie, że w sumie to działalność publiczna ją zabijała. Była w niej bardzo niedzisiejsza, prawie przedwojenna – nic z niej dla siebie nie starała się uciułać. Chyba po prostu nie potrafiła przejść obojętnie wokół ludzkich spraw, nie potrafiła przymknąć oka na niesprawiedliwość dotykającą innych – nie ją samą (dziś jakże często – u bardzo wielu –– jest odwrotnie). Przeżywała to zbyt mocno, jakoś ją to zjadało. Choć, de facto, umarła tak, jak żyła: zatrzymana nagle, w biegu. A może inaczej, nekrologii wskazują to, co naznaczyło jej wspaniałe życie najmocniej – datę urodzenia – podczas niemieckiej zbrodniczej okupacji. Dlatego pewnie nie potrafiła zgodzić się na tę sowiecką – nie zależnie czy pisaną cyrylicą, czy alfabetem łacińskim (patrz 1956/1968). Dziecko wojny – jak mój śp. Tata, który z doświadczenia powstańczej Warszawy, obozu w Pruszkowie, wyniósł prostą życiową dewizę – zawsze najważniejszy jest człowiek.

Ekstrema Solidarności brzytwy się chwyta. Tak, Pani Olga Johann chwytała się brzytwy wielokrotnie, żyła ekstremalnie i była prawdziwie człowiekiem Solidarności (i do końca jej późniejszych publicznych emanacji) jak tej zwykłej międzyludzkiej solidarności.

Logika "Superbohaterki"

Przywoływanemu już tu Jaruzelskiemu – tej przechrzcie na sowieciarską pseudo-wiarę, wszakże ze szlacheckiego domu – raz zdarzyło się powiedzieć prawdę. To zdanie dotyczyło śp. płk./gen. Ryszarda Kuklińskiego – „jeśli on jest bohaterem, to my wszyscy jesteśmy zdrajcami”. Gdy temuż Jaruzelskiemu polski dziennikarz w Paryżu próbował zadać niewygodne pytanie, dyktatorowi na sowitej emeryturze w sukurs przyszedł redaktor naczelny „Wyborczej”, każąc mu „odpieprzyć się od generała” – wszakże dla Adama Michnika to był także „człowiek honoru”.

Wydawało mi się, że to stara, dobrze teraz już znana sprawa, a sam Michnik jest już równie passé jak jaruzelszczyzna. Aż tu nagle okazuje się, że podział na tych, co wolą katów, a tych, co ofiary, znów jawi się jednoznacznie. Otóż dodatkiem do tej samej „Wyborczej” są „Wysokie Obcasy”, jej redaktorem naczelnym jest ten sam Adam Michnik. Trzymając się formuły logicznej, nie tylko akceptowanego, ale tyleż okadzanego przez nią Jaruzelskiego – co nam mówi uznanie Przybysz za „Superbohaterkę”?

Ta formuła – zgodnie z żelazną logiką – brzmieć musi: Jeśli ona jest superbohaterką, to te kobiety, które NIE dokonały aborcji są… ANTYBOHATERKAMI. Ergo: poszły na łatwiznę, nie „pokazały nam swego człowieczeństwa” (jak uzasadniano przyznanie nagrody Przybysz).

To już nie jest zawsze nieco abstrakcyjna dyskusja o aborcji, tylko formalnie nagrodzenie decyzji o zakończeniu konkretnego życia, konkretnego chłopca albo konkretnej dziewczynki, konkretnego dnia na Słowacji (a przecież za parę lat to dziecko mogło zaśpiewać z Matką w duecie) z tak błahych powodów, jak niechęć – nawet nie brak pieniędzy (choć to nie argument) – do przeprowadzki.

To w sprawie nieszczęsnej szansonistki powiedziano już zaraz po osławionej publikacji – i nie o nią teraz chodzi. W ciągu paru ostatnich dni nie udaje mi się skończyć tego ważnego dla mnie tekstu, bo na zmianę trzeba przebrać pieluchę któregoś z mych przebudzonych we śnie synów, których bezpieczeństwu – zdaniem żony – zagrażają półki niemieszczących się już książek (ten jedyny materialny spadek po moim Tacie). Gdy patrzę na Żonę, która dla rodziny poświęca nie tylko regularność recenzji dla tygodnika Do Rzeczy, ale przede wszystkim muzykę, którą żyła od szóstego roku życia, to widzę zupełnie inną niż „superbohaterka” logikę. Owszem, wczesne macierzyństwo jest mniej powabne, zawsze niewyspane i czasem śmierdzi „g”. Moja „antybohaterka” dla „Gaz.Wyb.” widocznie nie jest atrakcyjna – miast szybkich recept à la wash and go – „pięć minut i odzyskujesz dawne życie”, snujesz plany – mozolnie ponosi dość dotkliwe konsekwencje wyboru – ofiarowania części swojego życia – innym życiom.

Ja oczywiście wiem, że dla kapituły nagrody „Gazety Wyborczej” najważniejszą motywacją było „wkur…nie Kaczora”, „czarnych”, „ciemnej PiS-owiskiej Polski”. Lecz kapituła z tyloma profesorskimi tytułami i „nazwiskami” winna była sobie zdawać z prostych implikacji, racjonalnego rozumowania, elementarnej logiki. Logiki, która uderza nie w nas, ale najmocniej w normalnie Polki, takie jak moja Żona.

A nagroda, to o wiele więcej niż kontrowersyjny wywiad, to aksjologia, czyli system wartości, którą tytuł afirmuje, poleca, zaleca, się utożsamia. Dlatego nie mając nigdy wobec „Gazety” złudzeń, w to akurat nie mogę uwierzyć: w tak jawną manifestację „cywilizacji śmierci” (© św. Jan Paweł II). Nadal nie mieści mi się to w głowie, że można tak jawnie i wprost.

Na koniec przyznaję: Jakaś część mnie zawsze nie mogła zgodzić się na ten popularny w publicystyce podział na dwa narody, na tezę, że coś między nami pękło. Wewnętrzny szept podpowiadał mi: Błądzą, mylą się, ale przecież też są Polakami, czyli ludźmi. Po takiej „nagrodzie” ten wewnętrzny głos zachrypł, brzmi nieprzekonująco, nie może się dobrze wyartykułować.

Wyraźnie brzmi inny: Jeśli podział być musi, wolę być po stronie, po której zawsze stała śp. Olga Johann. Zresztą pewnie w jakimś celu mi ten plakat ofiarowała.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także