Jak informowaliśmy wczoraj, skazany we wrześniu ubiegłego roku na cztery lata więzienia emerytowany pułkownik WSW i WSI Aleksander L. nie rozpoczął odbywania kary. Kasację od wyroku wniosła zarówno obrona, jak i - co niespotykane - prokuratura. 15 marca Sąd Najwyższy przychylił się do wniosku o wstrzymanie wykonania wyroku. Sprawa rozstrzygnie się 10 maja. Na ten dzień wyznaczono termin rozprawy.
Czytaj także:
Były oficer WSI wciąż na wolności. Dlaczego Aleksander L. nie odsiaduje wyroku?
Prokurator obrońcą oskarżonego?
Na specyficzną rolę prokuratury w całym procesie zwraca uwagę w rozmowie z DoRzeczy.pl Wojciech Sumliński. Dziennikarz podkreśla, że wspólna kasacja obrony i prokuratury nie dziwi go o tyle, że obie strony wnioskowały o to samo od początku procesu. – Każdy kto prześledzi tzw. aferę marszałkową zobaczy, że od pierwszego dnia prokurator Andrzej Michalski oraz prokurator Jolanta Mamej, czyli prokuratorzy, którzy mnie oskarżali, szli ręka w rękę z pułkownikiem L. – podkreśla Sumliński.
– Już na pierwszej rozprawie prokuratura stwierdziła, że osiągnęła porozumienie z Aleksandrem L. polegające na tym, że składa wniosek o to, żeby nie musiał on przychodzić na żadną rozprawę sądową, że współpracuje z prokuraturą, że poddał się każe: ma zapłacić 50 tys. zł, i że powinien wyjść na wolność i jego ta sprawa ma już nie dotyczyć. Ja wtedy bardzo mocno zaprotestowałem mówiąc, że ten proces bez Aleksandra L. odbiera mi możliwość obrony, dlatego że on odegrał w tej historii bardzo poważną rolę. Miałem naprawdę szczęście, że trafiłem na dociekliwych i uczciwych sędziów, którzy skłonili się ku mojemu wnioskowi. Bo Aleksander L. brał udział we wszystkich postępowaniach. Prokuratura składała protesty przeciwko temu i przez kilka miesięcy walczyła, aby L. wyciągnąć z tej sprawy, argumentując to na zasadzie, że on jest w porządku, tylko został zmanipulowany przez tego podłego Sumlińsiego, popełnił biedak parę błędów, zapłaci 50 tys. i nic więcej od niego prokuratura nie chce, a dla Sumlińskiego kara bezwzględnego więzienia – opowiada dziennikarz.
"Prokuratura działa na zlecenie ABW"
Sumliński wskazuje, że w 2011 roku Sąd Rejonowy w Warszawie rozpatrzył jego skargi na postępowanie prokuratury i stwierdził, że - jak relacjonuje dziennikarz - nigdy czegoś takiego nie widział i w tej sprawie prokuratura działa na zlecenie ABW. – Użył dokładnie takiego sformułowania – zaznacza Sumliński. – Prokuratura wykonuje wszystkie rozkazy ABW w tej sprawie, a przecież w normalnym postępowaniu karnym prokuratura zleca policji, ABW lub CBA zbieranie dowodów i to prokuratura jest gospodarzem sprawy. W tej sprawie sędzia stwierdził, że to prokuratura jest tutaj wykonawcą rozkazów ABW [...] i zażądał uchylić Michalskiemu i Mamej prokuratorskie immunitety i posadzić na ławie oskarżenia za to, jak prowadzą tą sprawę – mówi Sumliński, który dodaje że ostatecznie immunitety zostały im uchylone i odsunięto ich od tej sprawy. Dziennikarz podkreśla, że Michalskiego zastępowali w tej sprawie inni prokuratorzy, a on na sali rozpraw nigdy się już nie pojawił.
Sumliński tłumaczy, że kiedy już wydawało się, że sprawa się zakończyła, sądy dwóch instancji orzekły o jego niewinności i winie pułkownika L., powraca prokurator Michalski. – I teraz niespodzianka. Okazuje się, że ten prokurator, który szedł od samego początku ręka w rękę z L. jest nadal w Prokuraturze Krajowej – mówi dziennikarz. Chodzi o delegowanie prok. Andrzeja Michalskiego w kwietniu ubiegłego roku do Mazowieckiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej.
Jak dodaje dziennikarz, pod kasacją od wyroku byłego pułkownika WSI widnieje właśnie jego nazwisko. Informację tę potwierdziliśmy w Sądzie Najwyższym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze
Dla właściwej oceny sytuacji niezbędne jest bowiem wzięcie pod uwagę, KTO delegował pana Przyłębskiego na placówkę w Berlinie. Gdyby mocodawcą pana Przyłębskiego był taki Sikorski, człowiek, któremu nigdy nie było dane przebywać w otoczeniu Premiera Kaczyńskiego, a zatem nie mogły go przeniknąć płynące od pana Premiera fluidy uczciwości i racji moralnej, wówczas dokumenty potwierdzające współpracę pana Przyłębskiego z SB byłyby w sposób oczywisty prawdziwe, a wina jego nie podlegałaby niepotrzebnym dywagacjom. Wiemy jednak, że autorem sukcesu był p. Witold Waszczykowski, którego nie tylko fachowość, ale i postawa ideowa nie mogą wzbudzać wątpliwości ze względu na jego niejednokrotnie podkreślaną wierność Prezesowi partii i państwa oraz brak jakichkolwiek związków z rządem PO w przeszłości.
Sytuacja komplikuje sprawę mogące pojawić się pytanie, czy grzechy zdrajcy obciążają również jego żonę...
Macie zatem, przyjaciele z mediów wspirających "dobrą zmianę" , twardy orzech do zgryzienia. Nie mam jednak wątpliwości, że obierzecie jak zwykle właściwą drogę, a światło prawdy płynącej z ust Człowieka Wolności będzie dla Was niezawodnym drogowskazem.