• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kolaż Warzechy

Dodano: 
Kolaż Warzechy
Kolaż Warzechy

Jednymi z negatywnych bohaterów afery reprywatyzacyjnej w Warszawie są notariusze. Przewijają się oni zresztą w różnych opowieściach jako szwarccharaktery. Pewnie w części słusznie – wszak zmowy notariuszy z przestępcami się zdarzają.

Ale oto, w ramach przełamywania schematów o złych prawnikach, taka historia, zasłyszana od jednego z przedstawicieli tego zawodu. Otóż do jego kancelarii przyszła kobieta, która oznajmiła, że jest opiekunką ponad dziewięćdziesięcioletniej pani niewstającej już z łóżka i prosi o sporządzenie pełnomocnictwa, aby mogła w jej imieniu dokonywać wszelkich czynności, również tych dotyczących spraw spadkowych. „Tak, żebym potem wszystko dostała” – stwierdziła w przypływie szczerości.

Notariusz – człowiek rzetelny i uczciwy – zapoznawszy się z okolicznościami sprawy uznał, że istnieje uzasadnione podejrzenie, iż jego potencjalna klientka nie wyraża prawdziwej woli swojej podopiecznej i odmówił dokonania czynności. Czyli zrobił dokładnie to, czego oczekiwalibyśmy w takiej i podobnych sytuacjach od rzetelnego rejenta.

Od odmownej decyzji notariusza przysługuje jednak zażalenie do sądu okręgowego. Reguluje to art. 83. Ustawy o notariacie. Klientka to właśnie zrobiła. Sąd deliberował nad sprawą przez trzy miesiące, po czym decyzję notariusza uchylił. Rejent musiał wystawić żądane akty.

„Moja pozycja jako notariusza jest ugruntowana” – tłumaczył mi znajomy – „ale niech pan sobie wyobrazi, że sprawa trafia na młodego rejenta, który dopiero otworzył kancelarię. Jeśli odmówi na podstawie własnej oceny sytuacji, ryzykuje, że będzie miał na koncie uchyloną przez sąd własną decyzję, a do tego klient może go pozwać, jeśli z powodu zwłoki w dokonaniu czynności dozna szkody. A na koniec sąd i tak każe mu akt zrobić”.

Jak widać, przy bliższym przyjrzeniu się nie wszystko jest takie proste, jak się może wydawać.

***

Czechy konsekwentnie uchwalają prawo, które czyni z ich obywateli, legalnie posiadających broń, oręż przeciwko terrorystom. Tu trzeba przypomnieć, że nasycenie bronią jest w Czechach niemal 16-krotnie wyższe niż w Polsce (16 sztuk broni na 100 mieszkańców w porównaniu z niewiele ponad jedną sztuką w Polsce).

Czesi już jakiś czas temu rozpoczęli proces nowelizowania swojej konstytucji, tak aby uzbrojeni czescy obywatele zostali uznani za element systemu walki z terroryzmem. Co ciekawe, inicjatorem zmian jest Czeska Partia Socjaldemokratyczna, ale opowiedziała się za nimi również partia komunistyczna. Czesi pokazują w ten sposób środkowy palec Elżbiecie Bieńkowskiej, oficjalnej autorce absurdalnego zaostrzenia przepisów dotyczących broni na poziomie UE, bo dyrektywa nie obejmuje osób, które są w jakiś sposób włączone w system bezpieczeństwa państwa. A więc, gdy nowelizacja stanie się prawem, wszystkich uzbrojonych legalnie Czechów.

Milan Chovanec, czeski minister spraw wewnętrznych, stwierdził, że rząd ma zaufanie do własnych uzbrojonych obywateli, przytomnie dodając, że gdyby tacy byli na miejscu zamachów w Paryżu czy Berlinie, mogliby zapobiec nieszczęściu. „Nie chcemy rozbrajać własnego narodu w czasach pogarszającego się bezpieczeństwa” – powiedział.

Zatem Czesi, z których tak lubimy sobie pokpiwać jako z mało bojowych i strachliwych Pepików, uznali właśnie, że uzbrojeni legalnie obywatele są atutem w walce z terroryzmem. Mało tego – zrobił to rząd lewicowy. W Polsce rząd, który twierdzi, że jest prawicowy, wciąż utrzymuje, że obywatelom w sprawie broni zaufać nie można i że do ułatwienia im dostępu do niej nie dojrzeli.

***

Pamiętają Państwo, jak Irlandia była wymieniana jednym tchem obok Polski jako państwo o podobnie konserwatywnym społecznym profilu? To już chyba nieaktualne. Takie wrażenie miałem rok temu, chodząc po Dublinie, obwieszonym tęczowymi flagami LGBT. Ale teraz jest jeszcze gorzej.

Premierem Irlandii został 38-letni Leo Varadkar, nieukrywający swojego homoseksualizmu. Przemawiając niedawno podczas dublińskiej Parady Równości Varadkar zapowiedział, że będzie wykorzystywał swoje stanowisko do walki o poszerzanie praw mniejszości seksualnych nie tylko w Irlandii, ale na całym świecie.

Jak donosi mój irlandzki łącznik – w paradzie po raz pierwszy w historii wzięła udział reprezentacja irlandzkich harcerzy, występując jako „Scouting Ireland LGBT Fellowship Patrol”. Tak się składa, że w ramach irlandzkiego harcerstwa funkcjonuje również polski szczep w Dublinie. Polacy w homoparadę nie dali się jednak wrobić.

Natomiast polscy imigranci fakt wciągnięcia harcerzy w homopropagandę odnotowali i odnieśli się do niego w mediach społecznościowych. „To ohydne, żeby harcerze w mundurach szli przed gejami i lesbijkami w manifestacji gejowskiej, masakra, jestem zawiedziony, w dodatku napisałem 2 posty na ich głównej stronie, które oczywiście zostały zaraz skasowane” – napisał na FB Krzysztof. Barbara: „Z tego kraju, to już nic nie będzie. Mam nadzieje, ze nikt nie ma złudzeń, ze da się tutaj normalnie mieszkać i dzieci wychowywać”.

Może się zatem okazać, że mieszkający w Irlandii Polacy zaczną wracać do ojczyzny nie z powodów ekonomicznych, ale po prostu dlatego, że u nas wciąż jest normalnie.

***

O absurdalnym projekcie całkowitego zakazu hodowli zwierząt futerkowych w Polsce już na portalu dorzeczy.pl pisałem. Odnotuję więc tylko, że w reakcji na niego Wojciech Mucha z „Gazety Polskiej Codziennie” zasugerował, iż biorę „hajs” od „zerwiskórów”, pani poseł Joanna Lichocka nazwała mnie – oraz innych nie godzących się ze wspieranym przez nią pomysłem – durniem, zaś Krzysztof Czabański, naczelny promotor zakazu, uznał, iż jestem „lobbystą udającym dziennikarza”. Pełna elegancja, szacunek dla innych poglądów i gotowość do dyskusji – niektórzy przedstawiciele obozu obecnej władzy nie odstają pod tym względem ani na jotę od przedstawicieli władzy poprzedniej.

***

A skoro o obecnej władzy mowa – pisałem wielokrotnie o jej fiksacji na punkcie programu elektromobilności. Ilekroć dochodzi do sporów na ten temat, czytam, jakim wspaniałym przykładem jest amerykańska Tesla.

Tak się składa, że niedawno Szwedzki Instytut Badań Środowiska IVL (Svenska Miljöinstitutet) zbadał, jak na środowisko wpływa produkcja akumulatorów, wykorzystywanych do napędu aut elektrycznych, w tym Tesli. Okazuje się na każdą kilowatogodzinę pojemności akumulatorów przypada 150 do 200 kg dwutlenku węgla, emitowanego do atmosfery. To oznacza, że na jednego nissana Leaf przypada – jeszcze na etapie produkcji – 5,3 tony dwutlenku węgla, zaś na teslę Model S – aż 17,5 tony.

Jeden z naukowców z IVL – przyjmując oczywiście szereg początkowych założeń – obliczył, ile czasu trzeba by jeździć przeciętnym autem spalinowym, żeby wyemitować podobną ilość zanieczyszczeń. W przypadku tesli Model S jest to ponad osiem lat!

I to by było tyle, jeśli idzie o „czyste” samochody elektryczne.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także