Uwierające futra

Uwierające futra

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjne Źródło: fot. Fotolia
Lidia Orzechowska || Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt chce zakazać w Polsce hodowli zwierząt futerkowych. To byłby koniec branży, która każdego roku odprowadza do budżetu państwa setki milionów złotych.

Polska jest dziś prawdziwym czempionem pod względem produkcji skóry zwierząt futerkowych - drugim w Europie (po Danii) i trzecim na świecie (po Danii i Chinach). Niemal 100 proc. jej produkcji trafia na eksport, którego wartość szacowana jest na 1,3 mld zł. To niemal 3 proc. ogółu wartości eksportu rolno-spożywczego w Polsce. W ub. r. sprzedaliśmy za granicę towar za niemal 2,5 mld zł. To poważne liczby i próżno szukać podobnych wskaźników w innych sektorach produkcji rolnej. Korzysta na tym budżet państwa - w 2013 roku hodowcy zwierząt futerkowych zasilili finanse publiczne kwotą prawie 300 mln zł z podatków i składek społecznych, a dochody ludności wygenerowane w całej gospodarce dzięki działalności ferm zwierząt futerkowych wyniosły około pół miliarda złotych (raport "Wpływ ekonomiczny hodowli zwierząt futerkowych na gospodarkę Polski", PWC, 2014.) Dziś w kraju działa oficjalnie dwa tysiące ferm, które dają zatrudnienie 10 tysiącom osób, a kolejne 40 tysięcy pracuje m.in. przy produkcji pasz, klatek czy usług związanych z hodowlą. Hodowane są przede wszystkim norki, których futra cieszą się uznaniem na takich rynkach, jak: Chiny, Kanada, Stany Zjednoczone czy kraje skandynawskie. Dostarczamy ich już około 10 mln skór rocznie.

Najwięcej hodowców zwierząt futerkowych funkcjonuje w Wielkopolsce i na zachodnim Pomorzu. To tam otworzył swój oddział jeden z największych domów aukcyjnych świata – NAFA (North American Fur Auctions), który skupuje skóry od naszych producentów. Ale zdaniem posłów parlamentarnego zespołu przyjaciół zwierząt, nie ma powodu byśmy byli w Europie miejscem, gdzie przenosi się niechciane hodowle. I dlatego zespół przygotował projekt ustawy, który może sprawić, że z dnia na dzień polskie firmy, które swoim produktem podbijają cały świat, przestaną istnieć.

- Kilkadziesiąt tysięcy osób znalazłoby się na bruku. Ci ludzie zostaliby pozbawieni wszelkich środków do życia, a sami hodowcy zostaliby na lodzie z perspektywą konieczności spłaty wielomilionowych kredytów. Straci na tym także państwo, bo przedsiębiorcom trzeba będzie wypłacić gigantyczne odszkodowania - mówi dla "Do Rzeczy" Jacek Podgórski, dyrektor w Instytucie Gospodarki Rolnej.

Celebryci i ekolodzy 

Parlamentarzystom przeciwnym hodowli zwierząt futerkowych w Polsce sprzyjają celebryci. Nie tak dawno ak- torka i modelka Joanna Krupa zwróciła się z pisemną prośbą do premier Beaty Szydło oraz do posłów obecnej kadencji, by opowiedzieli się za wprowadzeniem zakazu hodowli zwierząt na futro w Polsce. Krupie publicznego wsparcia udzielił też Robert Biedroń, prezydent Słupska. Po stronie hodowców nie ma gwiazd showbiznesu i polityki, są za to zwykli ludzie, którzy piszą w internecie: Albo zakaz hodowli WSZYSTKICH zwierząt albo żadnych! Świnia jest inteligentniejsza od psa. Cielę prowadzone na rzeź płacze. Skończmy z hipokryzją!

Hodowcy mają jednak na karku nie tylko polityków i celebrytów, ale przede wszystkim ekologów, którzy zarzucają im złe traktowanie zwierząt i w efekcie cierpienie tych stworzeń. Zarzuty te hodowcy uważają za absurdalne, bo nie da się osiągnąć dobrej jakości futer, a co za tym idzie równie dobrej ceny, bez dbania o dobrostan zwierząt.

- Dobrostan i zbilansowane żywienie są podstawą sukcesu w hodowli. Ubój odbywa się poprzez usypianie tlenkiem węgla, dzięki czemu zwierzęta nie cierpią - zapewnia Zbigniew Piątak, właściciel firmy Visonex, zatrudniającej ponad 100 osób.

A Daniel Żurek, hodowca norek i dyrektor zarządzający Futrex, producenta karmy dla norek, dodaje:

- Ekolodzy zatrudniają się na fermach hodowlanych i nakręcają wyreżyserowane i odegrane przez siebie sceny znęcania się nad zwierzętami. Wiosną tego roku wtargnęli na fermę norek firmy BDM i wypuścili samice, które kilka dniwcześniej wydały młode, co spowodowało śmierć głodową młodych osobników. Narzuca się retoryczne pytanie czy tak postępuje ekolog? - dziwi się Żurek.

Bez patologii 

Hodowcy przyznają jednak, że ponieważ rozwój branży był w ostatnich latach gwałtowny, urósł pewien margines patologii, którego chcą się pozbyć. - Mamy plany zmian legislacyjnych, które w szybkim czasie skutecznie i bez ujmy dla gospodarki i społeczeństwa wyregulują tą branżę i zlikwidują margines patologii. Chcemy przedstawić posłom swoje propozycje. Są to m.in.: powołanie branżowej izby gospodarczej, której zadaniem będzie - poza certyfikacją ferm - szkolenie hodowców i dawanie oraz odbieranie tytułów zawodowych, które będą niezbędne, aby prowadzić tego rodzaju działalność - opowiada Piątak.

Już dziś polskie hodowle podlegają ścisłej kontroli Powiatowych Inspektoratów Weterynarii, Powiatowych Inspekcji Pracy, Wojewódzkich Inspektorów Ochrony Środowiska oraz Powiatowych Inspektorów Nadzoru Budowlanego. Jak wynika z zapewnień Ministerstwa Infrastruktury i Budownictwa od 2018 roku obowiązywać zacznie nowy Kodeks Budowalny, który dopuszczać będzie lokowanie ferm zwierząt futerkowych tylko tam, gdzie przewidywać będzie to miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Dodatkowo, w konsekwencji porozumienia zawartego między Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Ministerstwem Środowiska oraz Ministerstwem Infrastruktury i Budownictwa, fermy zwierząt futerkowych będą musiały zostać wyposażone w elementy zapobiegające ucieczkom zwierząt (podwójne i wyższe ogrodzenia, żywołapki) oraz większe klatki. Ministerstwo Środowiska pracuje też nad projektem tzw. Ustawy antyodorowej, która ma na celu zminimalizowanie uciążliwości zapachowych powodowanych przez hodowle zwierząt (także zwierząt futerkowych). Także kontrole NIK wskazują na znaczną poprawę jakości na fermach zwierząt futerkowych. W samym tylko 2015 roku skontrolowano około 97 proc. ferm zwierząt futerkowych. 

A jak poinformował Główny Inspektorat Weterynarii, Polscy hodowcy, niezależnie od przepisów określanych ustawami, już postanowili o wprowadzeniu na terenie Polski systemu certyfikacji ferm WelFur. Celem programu realizowanego przez niezależnych naukowców z siedmiu krajów UE zrzeszonych w FurEurope jest podwyższenie dobrostanu hodowanych zwierząt. Już w 2020 roku w sprzedaży znajdować się będą wyłącznie skóry pochodzące z certyfikowanych hodowli. 

Co ciekawe, z sondażu przeprowadzonego przez IPSOS wynika, że aż 73 proc. respondentów popiera funkcjonowanie w Polsce ferm zwierząt futerkowych przy założeniu, że kładą one nacisk na jak najwyższe warunki bytowe zwierząt. Dla 74 proc. badanych to właśnie dobrostan zwierząt futerkowych jest czynnikiem decydującym o możliwości prowadzenia hodowli.

Konkurencja nie śpi 

Hodowcy zwierząt futerkowych zapowiadają, że nie złożą szybko broni. Zbyt długo pracowali na swój sukces, aby łatwo się poddać. Nie ma się też co łudzić, że ewentualny zakaz hodowli pomoże zwierzętom futerkowym. Popyt zaspokoi inny kraj, a Polska straci miejsca pracy i wpływy do budżetu. 

- Ograniczenie hodowli w Polsce skutkowałoby intensywniejszą hodowlą w krajach konkurencyjnych w tym w Chinach, gdzie nie przestrzega się przepisów dotyczących dobrostanu zwierząt - zauważa dr. Tadeusz Jakubowski, Krajowy Specjalista Chorób Zwierząt Futerkowych z Zakładu Chorób Zakaźnych i Epidemiologii SGGW w Warszawie. 

A Jacek Podgórski dodaje: - To, co się dzieje, jest po prostu niedorzeczne i poczytuję to jako przejaw działania na szkodę polskiej gospodarki, a bezpośrednio na szkodę samych Polaków. Nie wierzę, że osoby, które stać powinny na straży interesu narodowego, chcą za bezcen oddać naszego eksportowego czempiona Niemcom czy Rosjanom. 

Zdaniem przedstawicieli branży likwidacja farm spowoduje też znaczne podwyżki cen drobiu i ryby. Okazuje się bowiem, że branża futerkowa jest bezpośrednim konkurentem branży utylizacyjnej. Obie bowiem potrzebują niejadalnych dla ludzi świeżych produktów ubocznych z kurczaków i ryb. Tylko dla firm z branży spożywczej to diametralna różnica, czy swoje produkty uboczne oddadzą do utylizacji i w związku z tym będą musieli za usługę zapłacić, czy sprzedadzą je producentom karmy dla norek i od producentów pieniądze otrzymają sami. Sam rynek takich odpadów jest w Polsce wart około 500 milionów złotych.

 - Firmy utylizacyjne bardzo by chciały powrócić do starych czasów, gdy ubojnie drobiowe i przetwórnie rybne płaciły im za odbiór produktów ubocznych. A które dziś skupują hodowcy norek do karmienia zwierząt, przez co cena drobiu i ryby na półkach sklepowych pozbawiona jest narzutu za utylizację produktów ubocznych - klaruje Żurek. 

Jaka będzie przyszłość branży zobaczymy. Oby nie stało się tak, jak w przypadku uboju rytualnego. Wprowadzony w Polsce zakaz wcale nie ocalił zwierząt, które wożono nawet 700 kilometrów do ubojni niemieckich. Straciły więc polskie firmy, które oddały walkowerem rynki bliskowschodnie. Nie zyskały na tym zwierzęta, bo cierpiały jeszcze bardziej – oprócz uboju musiały znosić wielogodzinny transport za naszą zachodnią granicę.

Całość dostępna jest w 28/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także