Ledwo w środę Sejm przyjął ustawę o sądach powszechnych, a już pojawił się projekt zmian w Sądzie Najwyższym. Reformatorskiej pasji politykom, a szczególnie ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, nie sposób odmówić. Jednak szybkość nie musi zawsze oznaczać wysokiej jakości, dlatego pomysły Ministerstwa Sprawiedliwości przyjąłem z mieszanymi uczuciami.
Ich zwolennicy mają za sobą poważne argumenty. Po pierwsze, polski wymiar sprawiedliwości, jak wynika z badań CBOS, cieszy się zaufaniem jednej trzeciej społeczeństwa. To wyjątkowo mało. Zawdzięcza to własnym błędom i słabościom. Od dawna wiadomo choćby, że zmorą jest przewlekłość postępowania. Statystycznie częste są przypadki uchylania lub całkowitej zmiany orzeczeń pierwszej instancji w następnych. Do tego dochodzą też głośne przypadki bezkarności sędziów, chronionych skutecznie przez własną korporację. Te wady polskiego sądownictwa, można mniemać, powinny skłonić znacznie wcześniej samych sędziów do przygotowania zmian. Tak się nie stało.
Do tego doszły postępujące upolitycznienie i ideologizacja polskich sądów. Dobrym przykładem tej drugiej była choćby uchwała Sądu Najwyższego z lutego 2016 r., na mocy której uznano, że w rozumieniu prawa karnego partner lub partnerka tej samej płci jest osobą najbliższą. Mimo że polskie prawo nie uznaje związków homoseksualnych, Sąd Najwyższy faktycznie wprowadził je tylnymi drzwiami. Jeszcze bardziej widoczne jest upolitycznienie sędziów, czego doskonałymi przykładami są przypadki Igora Tulei i Wojciecha Łączewskiego. Jeśli pamięta się, że to w znacznej mierze za sprawą sędziów, ich nonszalancji, braku dociekliwości i lenistwa możliwe były dwie największe afery ostatnich lat – afera Amber Gold i afera reprywatyzacyjna w Warszawie – trudno nie przyznać racji Jarosławowi Kaczyńskiemu, który w niedawnym wywiadzie dla Onetu stwierdził, że „sądy to jedna z twierdz postkomunizmu. Szerzy się tam lewactwo i podległość w stosunku do sił zewnętrznych wobec Polski”. Chociaż ocena ta jest niesprawiedliwa wobec wszystkich, to opisuje dominującą tendencję.
Z tego jednak nie wynika, że nowe przepisy są właściwe. Trudno przyjąć choćby to, żeby ustawa mogła wygasić mandaty sędziów zasiadających w Krajowej Radzie Sądownictwa, skoro długość ich kadencji określa wyraźnie konstytucja. Spore wątpliwości można mieć też co do pomysłu, by tak znaczącą rolę przy konstrukcji nowej KRS miał minister sprawiedliwości i jednocześnie przecież prokurator generalny. Skoro połączono te funkcje, moim zdaniem słusznie, to należy zadbać o to, by prokurator generalny nie mógł mieć wpływu na postępowanie sędziów. Tymczasem zyskał on prawo powoływania prezesów sądów powszechnych, a nadto, jeśli projekt ustawy o Sądzie Najwyższym przejdzie w obecnej formie, prawo do decydowania o tym, kto pozostanie w Sądzie Najwyższym.
Powstaje proste pytanie: Czy sytuacja, w której prokurator generalny, oskarżyciel w imieniu państwa, ma tak duży wpływ na obsadę stanowisk sędziowskich i karierę sędziów, od których wymaga się bezstronności, nie ogranicza podstawowego prawa obywatela do obrony? W każdej sytuacji, w której dojdzie do konfliktu między obywatelem a państwem, niebezpieczną przewagę może zyskać to drugie. O ile dotychczas problemami były kastowość i wyobcowanie sędziów, korzystających z nieproporcjonalnych przywilejów, to teraz grozi nam błąd przeciwny: ich podporządkowanie władzy wykonawczej, szczególnie ministerstwu.
Tak głęboko idące zmiany wymagałyby czasu i poważnej dyskusji. Tyle że w panującej w Polsce atmosferze trudno na to liczyć.

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze
2. W międzyczasie jakiś burak z tytułem profesorskim zakwestionował prawo konstytucyjnego suwerena, narodu, do decydowania o własnym losie (kongres prawników). Jego słowa powtórzyła w sejmie prezes SN a to już nie jest ględzenie jakiegoś utytułowanego adwokaciny, tylko wskazanie kierunku w jakim ma iść polskie prawodawstwo.
3.Upolityczniony sędzia (Łączewski), zakwestionował wybór innej niezależnej instytucji, TK i wybór jego prezes.
4.Jednocześnie zaczęto powielać kłamstwo o szczególnych przywilejach ministra sprawiedliwości, który miałby powoływać sędziów. Ustawa od początku przewiduje, że mógłby on wybierać tylko tych, których wskazaliby sędziowie (zatem zmiana jest kosmetyczna).
5.Pierwsze bojówki, które pojawiły się na ulicach składały się głównie z różnych Mazgułów, Dukaczewskich, Cimoszewiczów, dodano im im tylko twarz Frasyniuka (pożytecznych id...tów ci u nas dostatek). Ci ludzie oskarżają PIS o powrót do PRL!
Na co miała czekać demokratycznie wybrana władza wykonawcza i ustawodawcza? Przecież w tym ciągu zdarzeń i jej prawa i niezależność zaczęły być kwestionowane...
Natomiast "reforma" zaproponowana Polakom oznacza w uproszczeniu pełne podporządkowanie wymiaru sprawiedliwości rządowi. Oznacza, że wszyscy prezesi sądów, członkowie KRS i SN, a nawet zwykli sędziowie będą wymieniani lub przenoszeni w stan spoczynku po każdych wyborach do Parlamentu - co 4 lata!!!
Cała ta pożal-się-Boże reforma sprowadza się do objęcia wymiaru sprawiedliwości demolującą państwo zasadą - Teraz K... My!
Zasada TKM w przypadku wymiaru sprawiedliwości dla obywatela wchodzącego w spór z państwem (mandaty, podatki, ZUS, pozwolenia ect.), oznacza brak podmiotowości. Polak w sporze z państwem będzie nikim, bo nie będzie już mógł liczyć na sprawiedliwy werdykt sądu, który od "jutra" będzie uzależniony wolą rządzącej partii i jej interesom. Proste.
"Rewolucja to nie spacer po NewskimProspekcie..."
A oni robią PISrewolucję...nazywając reformą.
Nie za bardzo rozumień Pańskiego niezrozumienia i oburzenia dla określenia "osoba najbliższa" wobec partnera homo. To nie ma nic wspólnego ze sformalizowanym homoseksualnym związkiem pseudomałżeńskim. Skoro bowiem heteroseksualny partner czy konkubent (jak zwał tak zwał) jest uważany za osobę najbliższą, to za taką samą można uznać partnera czy konkubenta homoseksualnego. Zarówno jeden jak i drugi związek małżeństwem przecież nie są.
Mogę nie akceptować, czy być wręcz obrzydzony związkami homo, co nie oznacza, że nie rozumiem więzi emocjonalnej między "partnerami"
Tak to przynajmniej wygląda.
I co zmienili? Nic. A może jeszcze wszystko stawało się coraz gorsze.
Ten „wymiar” nie potrafił osądzić zbrodniarzy Jaruzelskiego i Kiszczaka – umarli nie przesiedziawszy w areszcie nawet jednego dnia!
Łapówkarzy złapanych na gorącym uczynku UNIEWINNIONO, a szefa służb zwalczających korupcję SKAZANO.
Taki był ten wymiar NIESPRAWIEDLIWOŚCI.
A teraz lament, utyskiwania i typowo inteligenckie wątpliwości – że za szybko, że zbyt radykalnie, że może „obok konstytucji”, że za duże uprawnienia ministra.
Na takie wątpliwości i rozważania mieliśmy 28 lat, ZMARNOWANYCH lat.
Teraz trzeba zmian szybkich i skutecznych, bo inaczej banda dawnych właścicieli PRL i III RP urządzi nam piekło na ziemi (a sobie raj, jak przez dziesiątki ostatnich lat).
wybory sędziów TK itp i pytanie gdzie poprawa sądownictwa. Historia, jakie zmiany w prawie (kierunkowe) w I RP doprowadziły do upadku.
Wydaje ci się synku, że większa część społeczeństwa to takie zboczone indywidua jak ty.
Nie, kolego, większa część społeczeństwa jest hetero i brzydzi się pedałami.
I nie chcemy słuchać o waszych chorych praktykach w łóżku.
Dla zdecydowanej większości społeczeństwa małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny.
I to jest norma.
Nienormalni jesteście wy.