• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kolaż Warzechy

Dodano: 
Kolaż Warzechy
Kolaż Warzechy

Tomek Terlikowski wstawił na Instagram kilka zdjęć ze swoich wakacji w Słowacji. Jest zachwycony. Wcale mu się nie dziwię.

Od paru lat spędzam urlopy w Europie Środkowej (głównie na Węgrzech, ale zahaczając o atrakcje w Czechach i Słowacji) i nie mogę pojąć, dlaczego tak wielu Polaków mija tylko te kraje w drodze do Chorwacji – owszem, także pięknej, ciekawej ciepłej, ale jakby nieco spowszedniałej.

U naszych południowych sąsiadów możemy się poczuć jak w domu. Owszem, na Węgrzech trochę trudniej się dogadać, ale zapewniam – nie ma problemów nie do przejścia. W Czechach i na Słowacji z kolei radzę najpierw przejrzeć zestawienie złudnych podobieństw językowych, żeby nie powiedzieć, że się czegoś „szuka”, nie zażądać w restauracji „wołowiny” albo nie zdziwić się, kiedy zaczepicie kogoś na ulicy i spytacie o drogę, a on was spyta, czy możecie „opakovat”.

W Czechach i na Słowacji w wielu miejscach działają karty dla turystów, sprzedawane w bardzo rozsądnych cenach, dające darmowy wstęp lub zniżki w bardzo wielu miejscach w całym regionie – rozwiązanie bardzo rzadkie w Polsce. Ceny nie są zresztą rujnujące – co ważne (przynajmniej dla mnie), nie zrujnują nas muzea. Tu, niestety, widać różnicę z Węgrami, gdzie bilety wstępu do muzeów zdecydowanie podrożały w ciągu ostatnich paru lat. Bilet dla rodziny z dzieckiem do imponującego pałacu Feszteticsów w Keszthely (największe miasto nad Balatonem, niegdyś siedziba wybitnego arystokratycznego węgierskiego rodu) i wystaw przyległych kosztuje w przeliczeniu ponad 160 zł.

***

Tym razem rekomenduję Kromierzyż na Morawach (zwany często w Polsce również „Kromieryżem” – oryginalna pisownia to „Kromieřiž”). To prawdziwa perełka, której stare centrum zostało wpisane na listę UNESCO w 1998 roku.

Moje zainteresowanie Kromierzyżem miało swoje źródło w muzyce – to tam przez jakiś czas tworzył jeden z moich ulubionych barokowych kompozytorów, Heinrich Ignaz Franz Biber, bardziej Czech niż Austriak, zatrudniony przez ołomunieckiego biskupa Karla Liechtensteina-Kastelkorna, założyciela imponujących kromierzyskich ogrodów: kwiatowego (Kvĕtná Zahrada) i zamkowego, połączonego z parkiem (Podzámecká Zahrada) oraz inicjatora odbudowy i przebudowy miejscowego zamku na wspaniałą arcybiskupią rezydencję.

Ogród kwiatowy to jedyny taki przykład barokowego ogrodu w Czechach. W jego centrum stoi pawilon, który niegdyś pełen był strumyków, małych wodospadów, źródełek i rzeźb, tryskających wodą. Wszystko to zasilane z dziś już nieistniejącego, olbrzymiego basenu obok ogrodu, o kilkudziesięciometrowych bokach.

Zachowane wnętrza pałacu biskupiego z kolei pamiętają wizytę cara Aleksandra III w latach 80. XIX wieku, a w jednej z sal obradowali słowiańscy posłowie austriackiego parlamentu. Największa sala, która gościła kiedyś parlament cesarstwa, ma 16 metrów wysokości!

Ogromne wrażenie robi olbrzymia biblioteka. To stamtąd muzycy, grający utwory barokowe na oryginalnych instrumentach, czerpią pomysły i wiedzę, bo za czasów biskupa Liechtensteina-Kastelkorna w Kromierzyżu istniała znakomita orkiestra. Wielu grających w niej muzyków zajmowało się też komponowaniem.

Poza wszystkim zaś – jedną z największych znanych mi przyjemności jest usiąść w restauracji przy rynku niedużego czeskiego miasteczka, zamówić dobre, czeskie piwo (może być Staropramen, Radegast albo coś lokalnego – w Kromierzyżu restauracja Černý Orel zlokalizowana przy rynku ma własny browar i naprawdę świetne piwo), bramborove knedliki z gulaszem wołowym i nigdzie się nie spieszyć.

***

Powinienem jeszcze napisać: a na koniec zapalić sobie fajkę czy co tam kto lubi, ale niestety – po latach wolności Czechy również wpadły w tym roku w szpony antytytoniowego zamordyzmu. Po wielu deliberacjach i awanturach zakazano palenia wewnątrz lokali. Wciąż jest to możliwe w ogródkach.

Tu przypomnę moim krytykom: nie ma czegoś takiego jak „wolność od dymu”. To nie wolność, ale narzucanie innym swoich upodobań. Wolność polega na tym, że o kształcie i zasadach, obowiązujących w lokalu, decyduje jego właściciel. Ten mógłby cały lokal przeznaczyć dla palących, ale mógłby też cały objąć zakazem palenia. Mógłby, gdyby nie zamordystyczne przepisy, które takiego wyboru mu już nie dają.

***

Jadąc autostradą D1 lub D2 przez Czechy, mija się brązową tablicę z napisem „Slavkov u Brna. Bojiště Austerlitz”. Warto zjechać z drogi i nadłożyć może około 30 kilometrów, żeby w pobliżu wsi Prace znaleźć się w miejscu, gdzie 2 grudnia 1805 roku Napoleon rozegrał jedną ze swoich największych bitew, pokonując wojska koalicji rosyjsko-austriackiej i cesarzy Aleksandra I oraz Franciszka I. Austerlitz to niemiecka nazwa Slavkova, skądinąd urokliwego miasteczka z pięknym, godnym zwiedzenia pałacem.

Na wzgórzu, skąd rozpościera się panorama na morawski krajobraz, poprzecinany wzniesieniami, znajdziemy niewielkie muzeum, gdzie można obejrzeć multimedialny spektakl o bitwie trzech cesarzy. Przede wszystkim jednak warto zadumać się przez moment w cieniu imponującego pomnika Mohyla Míru (Pomnik Pokoju), odsłoniętego w 1923 roku, a ufundowanego przez trzy walczące ponad wiek wcześniej państwa. Pomnik nie sławi żadnego z dowódców, ale stanowi memento dla wszystkich żołnierzy, którzy w tym boju polegli. Po stronie francuskiej walczyły 74 tysiące, po austro-rosyjskiej – 90 tysięcy. Spośród Rosjan życie straciło 16 tysięcy, wśród żołnierzy armii Franciszka I zginęło lub zostało rannych 1800, Francuzi stracili 1389 żołnierzy (według raportów). Podczas budowy pomnika odnaleziono wiele szczątków poległych z 1805 roku, które złożono w kaplicy, zajmującej wnętrze ogromnego cokołu. Leżą razem pod nagrobną płytą w centrum kaplicy, opatrzoną napisem: „Pax. Honor”.

***

Ciekawostka: w bitwie pod Austerlitz po stronie rosyjskiej brał udział generał lejtnant Ignacy Przybyszewski. Dowodził trzecią kolumną. Pod koniec bitwy został ze swoimi żołnierzami osaczony i skapitulował.

Życiorys generała Przybyszewskiego pokazuje, jak pokręcone były losy Polaków i jak złudne mogą być łatwe i proste etykietki, którymi tak się dzisiaj szafuje, zwłaszcza etykieta zdrajcy.

Przybyszewski urodził się w 1755 roku, a w 1771 wstąpił do armii koronnej. W roku 1792 brał udział w wojnie polsko-rosyjskiej (przeciwko targowiczanom) i za swoje czyny otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Virtuti Militari. Po zakończeniu działań wojennych powrócił do Kamieńca Podolskiego, gdzie stacjonował jego rodzimy regiment, a potem wraz z nim został wcielony do armii rosyjskiej i złożył przysięgę na wierność carycy. Jak to oceniać? A jak oceniać fakt, że generał Henryk Dąbrowski, opiewany w polskim hymnie, przysiągł wierność konfederacji targowickiej, podobnie jak autor słów naszej narodowej pieśni, Józef Wybicki – choć ten ostatni szybko się z konfederacji wycofał?

Przybyszewski pozostał wierny przysiędze carycy w czasie powstania kościuszkowskiego i później, ale porażka pod Austerlitz oznaczała koniec jego kariery. Car nie przyjął jego tłumaczeń, wysyłanych do Petersburga jeszcze w czasie pobytu Przybyszewskiego w charakterze jeńca we Francji. Polskiego generała postawiono przed sądem wojennym i skazano na miesięczną służbę w stopniu prostego żołnierza, a potem zwolnienie z wojska. Tu życiorys Ignacego Przybyszewskiego się urywa.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także