Bierzyński zdradził, że pomysł na Nowoczesną powstał w listopadzie 2014 roku przy kawiarnianym stoliku, przy którym siedziałem razem z Ryszardem Petru. Jak mówił, kontrakt biznesowy przyszedł wiele miesięcy później, ale od samego początku był przekonany, że PO przegra wybory, a PiS sięgnie po władzę. – Byłem przekonany, że musimy stworzyć całkowicie nową jakość w polityce, żeby skutecznie walczyć z Prawem i Sprawiedliwością. Bardzo bałem się tych rządów. Nie trzeba było mnie straszyć, bo po pierwsze pamiętałem poprzednie rządy PiS, a po drugie wiedziałem, że jest to partia głęboko, z ducha, populistyczna – powiedział.
Były doradca Nowoczesnej stwierdził także, że sądził, iż Jarosław Kaczyński będzie miał więcej cierpliwości do "rozmontowywania systemu zachodniej demokracji, który w Polsce udało się przez te 27 lat zbudować". – Gdyby Kaczyński miał większość konstytucyjną, sprawy poszłyby jeszcze szybciej. On i bez niej wywołał ogromną wojnę o Trybunał Konstytucyjny, która jednak kosztowała go sporo - setki tysięcy ludzi na ulicach, powstanie KOD-u, notowania w sondażach, mobilizację na opozycji (...) Jestem całkowicie pewien, że Jarosław Kaczyński ma w sobie głęboki instynkt konfliktu, on się po prostu nie może powstrzymać. Jeśli tylko może wywołać wojnę - zawsze to zrobi – dodał.
Bierzyński nawiązał też do grudniowego kryzysu w Sejmie. Według jego słów, Nowoczesna liczyła na to, że poleje się krew podczas interwencji Straży Marszałkowskiej. – Wyobraźmy sobie wynoszone przez umundurowanych ludzi młode posłanki, wyobraźmy sobie sceny przemocy, może i krew np. z rozciętego łuku brwiowego. Wymiar symboliczny absolutnie miażdżący dla PiS – powiedział, zaznaczając, że "byłoby to męczeństwo opozycji na ołtarzu demokracji”, ich „wielkie moralne zwycięstwo”.