• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kolaż Warzechy

Dodano: 
Kolaż Warzechy
Kolaż Warzechy
Pan Ryszard wrócił do Sejmu i na jego pierwszym posiedzeniu po wakacjach od razu zaznaczył swoją obecność. W trakcie jednego z wystąpień oznajmił (słuchałem bardzo uważnie): „Nie na tym polega rządzenie, żeby na paradzie prężyć muskuły, tylko żeby poglamglać ludzi tam, gdzie oni tego potrzebują”.

Na wszelki wypadek chciałbym od razu zaznaczyć, że ja nigdzie nie potrzebuję glamglania, a już w szczególności przez pana Ryszarda. Robię to zastrzeżenie, zanim udało się ustalić, co to właściwie znaczy, ponieważ brzmi to groźnie i nie chcę ryzykować.

W sieci pojawiły się różne hipotezy. Niektórzy sugerowali, że w sprawie glamglania, a już szczególnie przez pana Ryszarda, największą ekspertką jest pani poseł Joanna Schmidt. Inni twierdzili, że „glamglać” znaczy tyle co „kręcić filiżanką w szklance bez cukru” (to inny słynny bon mot pana Ryszarda).

Jak jest – nie wiem. Chcę natomiast zaznaczyć, że nie zgadzam się z tymi, którzy się oburzają, że robi się żarty z jakiejś wady wymowy pana Ryszarda czy jego problemów zdrowotnych. Nie, proszę państwa – glamglanie ludzi tam, gdzie oni tego potrzebują, to przejaw i emanacja samej istoty natury pana Ryszarda, jego najgłębszego jestestwa i sensu bycia w polityce. I dlatego nie tylko warto, ale wręcz trzeba o glamglaniu ludzi (tam, gdzie tego potrzebują) pisać i mówić.

***

Jest takie zgrabne angielskie słowo shitstorm, tłumaczone na polski, dość celnie, jako „gównoburza”. Afera z rzekomym usuwaniem krzyży z budynków kościelnych w programie Google Earth, wywołana przez jakiegoś tłiterowego trolla, a rozdmuchana przez tzw. „media prawicowe”, jest modelowym przykładem takiej właśnie g…burzy.

Wyjaśnić trzeba, że nie chodzi tu o zdjęcia obiektów ani o Street View, czyli funkcję, pozwalającą poruszać się po sfotografowanych wcześniej ulicach. Chodzi o graficzne modele budynków, pojawiające się w Google Earth przy dużym zbliżeniu. To ważne rozróżnienie, bo zastosowana technologia ma tu znaczenie.

Zaczęło się od skarg na to, że krzyży nie ma na wieżach kościoła mariackiego w Krakowie. Z tym że tam akurat krzyży nie było nigdy. Hełmy wież wieńczą chorągiewki. Owszem, pojawiło się kilka zdjęć kościołów, na których krzyży faktycznie nie było, choć w rzeczywistości są. Ale wystarczyło sprawdzić – co uczyniłem – i szybko się okazało, że w wielu innych miejscach krzyże oczywiście są – choćby na wieży bazyliki NMP w Gdańsku czy na łódzkiej archikatedrze. Czyli, wydawałoby się, teoria spisku złego Google’a upadła. Widać na pierwszy rzut oka, że to żadna planowa akcja, a zwykły błąd.

Ale zwolennicy tropienia spisków byli wytrwali. Niezależna.pl, która shitstorm rozkręciła, następnego dnia tryumfalnie doniosła, że Google potwierdza: krzyży faktycznie nie ma!

Powołano się na przedstawiciela Google’a, który w tej sprawie zabrał głos. Tyle że powiedział on jedynie, iż oprogramowanie, używane do tworzenia trójwymiarowych modeli, często nie jest w stanie odwzorować wszystkich detali. To żadne odkrycie – wie to każdy, kto zna choć trochę technologię tworzenia takich obrazów. Krótko mówiąc – żadnej afery i tępienia chrześcijaństwa nie ma, są niedoskonałości oprogramowania i dlatego na jednych kościołach krzyże są, a na innych nie.

Sprawa nie byłaby być może warta uwagi, gdyby nie fakt, że jest bardzo symptomatyczna. Mamy grupę nabuzowanych oszołomów, gotowych podchwycić każdą teorię spiskową, pomijając całkowicie etap zastosowania brzytwy Ockhama, czyli próby znalezienia najprostszego możliwego wyjaśnienia. Niektórzy tak bardzo chcą być prześladowani, że gotowi są doszukiwać się w najbardziej banalnych sytuacjach działania Sorosa skrzyżowanego z Tuskiem, Hillary Clinton i międzynarodowym spiskiem żydowsko-masońskim. Albo wybuchów bomb termobarycznych.

To postawa bardzo szkodliwa, bo sprawia, że tam, gdzie faktycznie coś będzie na rzeczy – a o to przecież nietrudno – nikt już na alarm nie zwróci uwagi. Wszyscy będą się pukać w głowę, mówiąc: „Tak, jasne, a krzyże też usunęli”.

***

Juliusz Machulski, reżyser wielu znakomitych i pewnej liczby słabszych filmów, zrobił w ostatnim czasie wiele, żeby odpokutować ewentualne winy z przeszłości. Twardo wypowiadał się przeciwko reżimowi kaczystowskiemu, ale i tak nie jest w stanie pozbyć się odium za swoje dawne dzieła.

Oto bowiem wściekła feministka Paulina Młynarska zgromiła Machulskiego za „Seksmisję” – film z 1983 roku.

„Ten film w swoim drugim, trzecim dnie ma to przesłanie mówiące o tym, że świat w którym rządziłyby kobiety, byłby piekłem” – oznajmiła. I oczywiście ma rację, z tym że nie jest to kwestia drugiego i trzeciego dna, ale jak najbardziej pierwszego, całkiem oczywistego przekazu, który jednak pani Młynarska nieco zafałszowała. Nie „świat, w którym rządziłyby kobiety” – bo przecież rządzą. Przypominam, że kobietą jest premier polskiego rządu. Ale: świat, w którym rządziłyby wyłącznie kobiety i w którym nie byłoby mężczyzn – to byłoby piekło.

I dalej: „Ten film zaszczepił bardzo dużo nieufności i niechęci w stosunku do kobiecości, której już i tak było bardzo dużo, a przez to, że jest tak dowcipny, tak dobrze zagrany, że są tak fantastyczne dialogi, że jest tak inteligentnie poprowadzony, stał się jakby częścią naszego oprogramowania. Ja bardzo cenię, szanuję i podziwiam pana Juliusza Machulskiego, ale uważam, że za ten kawałek dotyczący spraw związanych z traktowaniem kobiet mógłby przeprosić”.

Jak państwo myślą: będzie samokrytyka mistrza czy nie? Najlepszym miejscem byłby Kongres Kobiet, ale ten już się, niestety, skończył…

***

– Czy pan w tym wszystkim nie widzi nic niestosownego? – spytał na koniec półgodzinnego wywiadu w RMF Robert Mazurek Macieja Świrskiego, wiceprezesa Polskiej Fundacji Narodowej. Było to ostatnie pytanie w rozmowie, po której z pana Świrskiego nie było właściwie co zbierać, choć on sam tego chyba nie zauważył. Być może tę oczywistą prawdę przesłoniły mu jego arogancja i pycha, które z trudem zmieściły się w radiowym studiu.

Jednak dopiero odpowiedź Świrskiego była mistrzowska.

– Gdybym widział w tym coś niestosownego, to bym w tym nie brał udziału, ale biorę, więc wszystko jest w porządku – oznajmił Świrski.

I to powinno nam wszystkim zamknąć usta, nie tylko w tej, ale też w każdej innej wątpliwej sytuacji. Wydaje się nam, że coś nie gra? Otóż gdyby nie grało, to nie braliby w tym udziału zaufani towarzysze, a skoro biorą, to znaczy, że wszystko jest w porządku. Bo czy ktoś śmie wątpić w prawość i uczciwość zaufanych towarzyszy?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także