Mit niepolitycznych sędziów
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Mit niepolitycznych sędziów

Dodano: 
Uczestnicy protestu zorganizowanego przed Sądem Rejonowym w Przemyślu
Uczestnicy protestu zorganizowanego przed Sądem Rejonowym w Przemyślu Źródło: PAP / Darek Delmanowicz

Głównym argumentem przeciwników zmian przygotowanych przez PiS i prezydenta jest twierdzenie, że politycy nie powinni się mieszać do sądownictwa. Wara im od sądów! – wołają zwolennicy opozycji. Niezależnie jednak od tego, jak oceniać konkretne projekty reform – a sam kilka razy wskazywałem na ich słabe punkty – dążenie do zmian jest słuszne. Wszystkie badania pokazują niezadowolenie społeczeństwa z obecnego systemu sprawiedliwości i poparcie dla reform. System, który zasadzał się na całkowitej niemal autonomii sędziów, nie zdał egzaminu.

Ostatecznie, o czym tak często zapominają przeciwnicy projektów reform, źródłem wszelkiej władzy, a więc również władzy sądowniczej, jest naród. A sposobem, w jaki się on wypowiada, są wolne wybory – zarówno prezydenckie, i jak sejmowe. Dlatego politycy mają nie tylko prawo, lecz także wręcz obowiązek, żeby dotychczasowy niewydolny system, skoro nie cieszy się on szacunkiem i powszechnym poparciem, zmienić. W samej konstytucji nie ma nigdzie zakazu wyboru sędziów przez polityków, czy to przez Sejm, czy Senat, czy prezydenta. Nie można zmienić wadliwego systemu sprawiedliwości w sposób niepolityczny.

Nie ma innej drogi, chyba że wprowadzono by w Polsce wybory na sędziego. Tylko czy to dobre rozwiązanie? Łatwo sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji najwięcej zyskaliby najbogatsi, różnego rodzaju wpływowe grupy interesów, które mogłyby decydować o tym, komu powierzyć orzekanie. W polskiej kulturze politycznej zatem wprowadzenie głosowania powszechnego na sędziów pokoju wydaje się mało prawdopodobne.

Do tej pory 15 członków Krajowej Rady Sądownictwa wybierali sami sędziowie. Musiało to prowadzić do wzmocnienia ducha korporacji. Sędziowie zbyt często niezależność od polityków mylili z bezkarnością, a autonomię z wyobcowaniem. Zapominali, że istotą systemu sprawiedliwości musi być bezstronność również w osądzaniu błędów przedstawicieli swojego środowiska i że jej zachowaniu muszą służyć wszystkie inne instytucje. Czy to, że teraz wpływ na wybór członków sędziowskiej izby w KRS dostaną politycy, jest tożsame z zagrożeniem dla bezstronności? Czy Polsce może grozić sytuacja, że wybrani przez posłów sędziowie będą po prostu słuchać swoich politycznych mocodawców, jak to przedstawia opozycja? Krótko: Czy polityczność wyboru jest tożsama z utratą bezstronności? W żadnym razie.

Po pierwsze, istnieje coś takiego jak etyka zawodowa i charakter. Po drugie, nie da się ukryć, że na sędziów i tak największy wpływ ma ich własne środowisko, zdecydowanie rządzącej prawicy niechętne. Po trzecie wreszcie, i to jest rzecz najważniejsza, z samego faktu, że sędzia zostaje wybrany przez polityków, nie wynika jeszcze, że będzie im posłuszny. Szkoda, że cała polska debata polityczna skupiła się na tym jednym elemencie – na trybie wyboru sędziów, a nie na tym, co być może jeszcze bardziej istotne: na gwarancjach ich niezawisłości. Nawet w Stanach Zjednoczonych to prezydent wskazuje sędziów Sądu Najwyższego. Tyle że nie może ich później odwołać. Chociaż wybór jest polityczny, to późniejsza nieusuwalność gwarantuje, że raz wybrany przez polityka sędzia będzie rozstrzygać na podstawie prawa, zgodnie ze swym sumieniem i z wiedzą, a nie z wytycznymi pochodzącymi od wskazującego go prezydenta. Jednak ten system powstał po latach, wiekach wręcz, sporów oraz dyskusji i również nie jest idealny, a liczba jego krytyków rośnie.

To, z czym mamy do czynienia obecnie w Polsce, to nie zamach na demokrację, lecz przeciwnie – próba demokratyzacji również trzeciej władzy. I naturalne jest, że dokonują jej politycy. Czy im się ona uda, pokaże czas

Artykuł został opublikowany w 41/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także