• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kolaż Warzechy

Dodano: 
Uchodźcy na granicy Austrii i Niemiec
Uchodźcy na granicy Austrii i Niemiec Źródło: PAP / EPA / PETER KNEFFEL
Na berlińskim lotnisku Tegel zatrzymała mnie pewna pani – moja czytelniczka, a zarazem pracująca w Niemczech doktor stomatolog. Opowiedziała, jakie – jako lekarz – dostaje zalecenia od niemieckich władz, dotyczące obsługi imigrantów.

Po pierwsze – nie należy umawiać imigrantom terminów wizyt przed 12 w południe. Imigranci bowiem długo śpią, gdyż mają traumę związaną ze swoją ucieczką do Europy i muszą odpocząć.

Po drugie – imigranci mają prawo do pełnej informacji medycznej, a to oznacza konieczność sprowadzenia tłumacza. Niestety, tłumacze nie zawsze mogą przyjechać akurat wtedy, gdy w gabinecie stomatologicznym pojawia się imigrant. Ba, często przyjeżdżają akurat wtedy, gdy imigrantów tam nie ma. W takim wypadku w razie wizyty imigranta należy się posłużyć tłumaczem Google.

Nie zdążyłem spytać mojej rozmówczyni, na kogo zagłosowała w ostatnich niemieckich wyborach. Ale chyba nie musiałem.

***

A skoro o Niemczech mowa – Niemcy mają swojego Krzyśka Bęgowskiego. Na wypadek, gdyby ktoś już nie pamiętał kto zacz – Krzysztof Bęgowski to bezpośredni poprzednik Anny Grodzkiej. Najpierw był Bęgowski, a potem – pyk i zrobiła się z Bęgowskiego Grodzka. Grodzka była nawet przez jedną kadencję posłem na Sejm u niejakiego Palikota (tak, był taki), dodając naszemu parlamentowi kolorytu.

Otóż w niemieckiej armii – jak z niekłamaną satysfakcją informuje Gazeta.pl – w jednej z jednostek w Brandenburgii komendantem („komendantką” w politpoprawnym dyskursie) zostanie niejaka Anastasia Biefang. Niestety, nie wiemy, jak nazywała się Anastasia Biefang zanim została Anastasią Biefang. Załóżmy, że „Helmut Schmidt”. W każdym razie był(a) mężem i ojcem – podobnie zresztą jak nasz Krzychu zanim został Anią. Podobno władze wojskowe, dowiedziawszy się, że „Helmut” chce zostać Anastasią, wręcz ułatwiły tę przemianę. W końcu jak postęp, do postęp.

Tu muszę przyznać, że ilekroć czytam historię takie jak „Helmuta” albo Krzyśka, mam problem. Gazeta.pl swój tekst tytułuje: „Transpłciowa kobieta komendantką jednostki Bundeswehry”. I nigdy nie wiem – „transpłciowa kobieta”, czyli wcześniej facet, a teraz kobieta, czy odwrotnie?

***

Biegactwo pochłonęło kolejną ofiarę. Na 40. kilometrze maratonu poznańskiego zmarł 56-latek. Pięć lat temu w tych samych okolicznościach stracił życie w Poznaniu 36-latek. A przecież podobno bieganie to samo zdrowie, postęp, moda.

Przy okazji tego smutnego zdarzenia serwis „Polska Biega” (część koncernu Agory) odpytał Marka Troninę, dyrektora Maratonu Warszawskiego.

„Nie boi się pan, że ostatnie wypadki negatywnie wpłyną na wizerunek maratonów w Polsce?” – indaguje z troską dziennikarz.

„Obawiam się, ale nie można teraz dać się wplątać w antybiegową narrację. Już słychać głosy, że maratony to zło i udział w nich grozi śmiercią” – odpowiada pan Tronina.

Mam dla pana Troniny złą wiadomość: wizerunek maratonów w Polsce, poza grupką fanatyków, jest fatalny, ale nie dlatego, że ktoś uległ propagandzie i uwierzył, że jeśli pobiegnie, to przeżyje sto lat, a tymczasem był to ostatni dzień jego życia. Wizerunek maratonów jest fatalny z powodu arogancji organizatorów – ludzi takich jak pan, panie Tronina, którym się zdaje, że mogą zawłaszczyć dla swoich biegowych potrzeb całe miasto na wiele godzin, kompletnie nie dbając o to, jak poradzą sobie w tym czasie zwykli ludzie.

***

Rząd podjął pracę nad projektem, który za Platformy nie przeszedł, czyli takiej zmiany kodeksu drogowego, aby przyznać pieszym pierwszeństwo, gdy tylko zbliżą się do pasów z zamiarem przejścia przez ulicę. I proszę mnie nie pytać, jak kodeks drogowy definiuje „zamiar przejścia” i jak kierowca ma to ustalić, o ile nie posiada zdolności telepatycznych. To mogą wiedzieć jedynie pomysłodawcy zmiany.

Przepis jest niemądry i groźny. Po pierwsze – jest w Polsce mnóstwo miejsc, w tym na drogach poza miastem, gdzie jeździ się całkiem szybko, a przejścia nie są dobrze widoczne. Może więc, zanim zacznie się od kierowców wymagać niemal nadnaturalnej percepcji, warto by zrobić przegląd wszystkich przejść.

Po drugie – nawet zwolennicy tego rozwiązania przy poprzedniej próbie jego wprowadzenia w życie przyznawali, że najpierw liczba wypadków z udziałem pieszych prawdopodobnie się zwiększy. Czyli w imię ogólnej słuszności wprowadzamy rozwiązanie, które bezpieczeństwo faktycznie obniży. Ale kto by się przejmował – ważne, że będzie, panie, „jak na Zachodzie”. Bo „Zachód” jest świetnym uzasadnieniem dla głupot, które się niektórym podobają (pierwszeństwo pieszych, ograniczenia handlu w niedzielę), ale w niewiadomych powodów inne też funkcjonujące tam zjawiska nie są już do zaakceptowania („małżeństwa” homo czy przyjmowanie imigrantów).

Po trzecie – jest w Polsce wiele przejść – choćby w centrum Warszawy czy w sezonie letnim w miejscowościach wypoczynkowych – gdzie poważne potraktowanie takiego przepisu oznaczałoby, że samochodem właściwie w ogóle nie dałoby się przejechać, bo piesi zbliżają się do przejścia nieustannie.

Nietrudno się zorientować, co będzie, jeśli ten absurd faktycznie zostanie uchwalony. Na co dzień pozostanie przepisem martwym. W razie wypadku będzie służył do tego, żeby za każdym razem obarczyć winą kierowcę. A dla policji będzie to wprost wymarzony sposób na podreperowanie statystyk. Zawsze będzie sobie można stanąć przy przejściu i wlepiać mandaty hurtem.

Aż dziw, że nikt dotąd nie wpadł, żeby uchwalić przepis zabraniający powodowania wypadków. Przecież gdyby taki artykuł do kodeksu drogowego wprowadzić, liczba wypadków spadłaby do zera, prawda?

***

Klamka zapadła. Rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o podatku akcyzowym. Podatek ma teraz obejmować również płyny do e-papierosów. Wszystko podobno w dbałości o nasze zdrowie. Ta troska urzędników i polityków o obywateli zawsze niepomiernie mnie porusza.

Wpływy z nowego podatku, jak szacuje Ministerstwo Finansów, mają wynieść 100 milionów rocznie. Myślę, że będzie dobrze, jeśli dojdą do połowy tej sumy. Po pierwsze – duża część producentów i importerów zbankrutuje. Mało kto zdaje sobie bowiem sprawę, jak wielkie są koszty uruchomienia składu akcyzowego, który nie tylko musi spełniać bardzo wyśrubowane wymogi, ale także trzeba w nim zatrudnić celnika. Dla małego przedsiębiorstwa to nie do przeskoczenia. Po drugie – tam, gdzie państwo wznosi bariery, przedsiębiorczy ludzie je obalają. Coś mi mówi, że w tej dziedzinie będziemy za moment świadkami mniej lub bardziej legalnych innowacji.

A przecież tyle bajek, z najsłynniejszą o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach, uczy, że pazerny zawsze na koniec traci. Widocznie wicepremier Morawiecki te akurat bajki w dzieciństwie omijał.

***

Rzeczniczka klubu PiS Beata Mazurek odwiedziła zakładową telewizję PiS – wPolsce.pl – gdzie opowiadała co nieco o relacjach prezydenta z prezesem. „Myślę, że wszyscy powinniśmy traktować z większym szacunkiem Jarosława Kaczyńskiego, bo jest to jedyny człowiek, któremu udało się uzyskać tak ogromny sukces” – oznajmiła pani poseł. – „Ja się dziwię, że wśród polityków i dziennikarzy jest tak niewiele osób, które stoją murem za tym człowiekiem, bo to jest nieprzyzwoite, z czym on się spotyka” – perorowała pani poseł.

Perorowała oczywiście bez śladu pytania lub zakwestionowania jej toku myślenia przez prowadzącego, bo w końcu nie od tego jest telewizja zakładowa, żeby ważnym pracownikom zakładu w niej przerywano jakimiś trudnymi pytaniami. Więc ja przerwę, może trochę po czasie, ale jednak. I podpowiem pani poseł, że dziennikarze (wyłączając pracowników mediów zakładowych, bo to inna kategoria) nie są od tego, żeby „stać murem” za jakimkolwiek politykiem.

„To człowiek, dla którego Polska jest najważniejsza, nie to, co o nim mówią” – Beata Mazurek najwyraźniej wpadła w trans, a mnie stanął przed oczami Sławomir Nowak, twierdzący parę lat temu, że Donald Tusk jest dotknięty przez Boga geniuszem. Na koniec pani poseł zachęciła prezydenta, aby – zgodnie z sugestiami innej diwy PiS, pani prof. Pawłowicz, prezydent witał Jarosława Kaczyńskiego na progu Belwederu. O całowaniu w rękę tym razem nic nie było.

Pracownicy telewizji zakładowej powinni zdecydowanie zadbać o umieszczenie w swoim studiu wiadomej szafy, tak żeby po programie gość mógł do niej podejść i powiedzieć: „To ja mówiłam, Mazurek Beata, rzeczniczka klubu klasy czwartej”.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także