Kryzys na własne życzenie
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Kryzys na własne życzenie

Dodano: 
Premier Beata Szydło na posiedzeniu rządu
Premier Beata Szydło na posiedzeniu rządu Źródło: Flickr / Kancelaria Premiera / Domena Publiczna
Czyżby rząd PiS znudzony nieporadnością opozycji postanowił przegrać walkę sam ze sobą? Trudno wyzbyć mi się tej myśli, kiedy obserwuję, jak dzień po dniu kolejni ministrowie i politycy należący do obozu Zjednoczonej Prawicy opowiadają o tym, kiedy i w jaki sposób nastąpi rekonstrukcja, kto, dlaczego i w związku z czym straci lub zyska stanowisko rządowe.

Te spekulacje wprowadzają stan niepewności, przyczyniają się do poczucia chaosu i niejasności – a przecież właśnie stabilność i stałość jest ważną zaletą obecnych rządów. Dziwaczne to naprawdę i niepojęte.

Rozumiałbym jeszcze, gdyby powodem debaty o zmianach był nowy kryzys, spadek poparcia, nagłe i nieprzewidziane zdarzenia. Tymczasem nic takiego się nie wydarzyło. Wszystkie dostępne wskaźniki – sondaże poparcia dla partii politycznych, stopień zaufania do różnych polityków, wreszcie ocena rządu – mówią, że obecna władza cieszy się stałym, nawet rosnącym poparciem. Pojawiły się wprawdzie ostatnio badania, według których zaczęło spadać zaufanie do premier Beaty Szydło. Być może tak jest, ale główna wina leży, sądzę, po stronie polityków prawicy.

Jeśli samemu nieustannie podważa się i podkopuje autorytet szefowej rządu, to trudno się spodziewać, że nie odbije się to na postawie respondentów. Jeśli zatem nie ma żadnego zewnętrznego istotnego powodu zmiany, to może jest coś, czego nie wiemy? Może konflikty między poszczególnymi ministrami stały się na tyle głębokie, a napięcie między rządem a prezydentem na tyle silne, że konieczna jest zmiana na stanowisku szefa gabinetu? I może jedyną osobą, która powinna je objąć, jest Jarosław Kaczyński? Zalety tego rozwiązania są jasne. Po pierwsze wreszcie władza byłaby spójna. Istnienie nieformalnego ośrodka zawsze jest złe, gdyż prowadzi do powstawania koterii, frakcji, wreszcie utrudnia faktyczne rządzenie. Po drugie ma to ogromne zalety z punktu widzenia przejrzystości systemu demokratycznego. Po trzecie rzeczywiście, rząd na czele z Jarosławem Kaczyńskim miałby silniejszą pozycję w relacjach z prezydentem.

Jednak czy te argumenty są rozstrzygające? Trudno powiedzieć. Pewne jest zaś, że zmiana na stanowisku premiera byłaby też bardzo ryzykowna. Beata Szydło ma te cechy, które z punktu widzenia wizerunkowego rządowi służą. Daje poczucie pewności, spokoju, przewidywalności. A co najważniejsze, ani jej wystąpienia, ani sposób sprawowania władzy nie budzą agresji. Opozycji trudniej połączyć siły, trudniej ogłosić, że znajdujemy się w sytuacji stanu nadzwyczajnego pod rządami obecnej premier. Łagodzi i uspokaja wizerunek PiS. Nawet jeśli nie jest w stanie uśmierzyć konfliktów między członkami gabinetu, to wynika to z tego, że dobrze zna granice swojej władzy i nie próbuje konkurować z prezesem. Gdyby na czele rządu stanął Jarosław Kaczyński, byłoby na pewno mniej konfliktów i decyzje podejmowano by szybciej, jednak łatwiej też byłoby opozycji przeciw niemu występować. Można też przypuszczać, że taka zmiana odbiłaby się negatywnie na sondażach. A to tym bardziej istotne, że Polskę czekają dwa lata kolejnych wyborów.

Tak czy inaczej, przeciąganie obecnego stanu niepewności jest wyjątkowo szkodliwe.

Artykuł został opublikowany w 46/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także