Korporacja Dobra Polska
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Korporacja Dobra Polska

Dodano: 104
Paweł Kukiz, Kukiz'15
Paweł Kukiz, Kukiz'15 Źródło: PAP / Rafał Guz
Jeśli pójść za radą magików od samodoskonalenia umysłu i zwizualizować sobie własny mózg jako pracownię, to u każdego faceta gdzieś w jej kącie znajduje się taki wór, do którego przez całe życie dorzuca on kolejne umarłe marzenia, niezrealizowane plany, niespełnione nadzieje i tak dalej.

U faceta w moim wieku w tym worze nazbierało się tego naprawdę sporo, ale póki człowiek żyje, ma nadzieję, a póki ma nadzieję, to go ona co jakiś czas zawodzi. „Nic to”, jak mawiał Pan Wołodyjowski, „póki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę”, czyli, mówiąc mniej górnolotnie, póki facet nie skapcanieje, to natychmiast po wyrzuceniu zawiedzonych nadziei i chybionych planów do wora zaczyna snuć nowe.

Zacznijmy dziś jednak z innej beczki (z innego wora?) – ciężko się dogadać z ludźmi, którzy zafiksowali sobie świat pod jeden strychulec i odmawiają przyjęcia do wiadomości, że można (co dopiero, że trzeba) myśleć inaczej. Wśród Polaków interesujących się jako tako sprawami publicznymi, i tak nielicznych, powszechne jest pojmowanie ich wyłącznie w kategoriach personalnych. To część owej polskiej niedojrzałości, którą wytykali nam w swych pismach wszyscy chyba nasi wielcy, od Mochnackiego i Dmowskiego po Brzozowskiego i Piłsudskiego. Do bardziej skomplikowanych form życia społecznego, niż plemienne oddanie wodzowi, wciąż jeszcze, biorąc nas en masse, nie dorośliśmy, i stąd zresztą nasz problem z zagospodarowaniem wolności.

Powtarzam oczywiście do zdarcia gardła amerykańską zasadę: stay on issue, not on person – popieraj sprawy, nie osoby! – ale może rację miał cholerny Majakowski, że „jednostki głosik cieńszy od pisku”. W każdym razie, większość z tego, co dociera do mnie „po zwrotnej”, kogoś o mniej czerwińskiej naturze załamałaby do szczętu już wielokrotnie. Ale – jesteś za Kaczyńskim, czy przeciwko Kaczyńskiemu? No musisz być za kimś, albo przeciwko komuś. W ostateczności możesz być za Korwinem albo za Kukizem. Ale nie mów do nas, że Kaczyński tu a tu ma rację, a tu nie ma racji, tu ma rację Korwin, ale tam z kolei Korwin błądzi, mądrzej do tego podszedł Kukiz, a w tej znowu sprawie to wszyscy trzej pieprzą jak potłuczeni – powiedz, za kim jesteś i za kim my mamy być. Ot, taka nieustająca rozmowa z pewną częścią „opinii publicznej”, jak kazanie o samodzielnym myśleniu w „Żywocie Briana”.

Trudno, nie dogadujemy się. Owszem, jak przyjdzie do wyborów, to na kogoś będzie trzeba głos oddać, bo innych partii niż wodzowskie się polska demokracja po ponad ćwierć wieku nie doczekała (co za wstyd). Ale na co dzień kibicowanie temu czy innemu politykowi po personaliach uważam za przejaw intelektualnego ograniczenia.

Ziemkiewicz się zakochał w Kukizie, tyle zrozumieli ludzie tknięci owym ograniczeniem z mojej bieżącej publicystyki z ostatniego roku, zwłaszcza tej poświęconej zagospodarowaniu „piwonii”, obszaru na prawo od PiS. O, Ziemkiewicz odkochał się w Kukizie – tyle z kolei rozumieją teraz. Ani się nie zakochałem, ani się nie odkochałem, w ogóle, nawet gdybym chciał, nie umiem myśleć o politykach w taki sposób. Po prostu, doświadczenie publicysty obserwującego politykę od ćwierć wieku sprawiło, że w tym, co wszyscy uważali za słabość ruchu politycznego, formującego się wokół Kukiza, ja zobaczyłem szansę na normalność.

Może dlatego, że miałem kiedyś okazje tę normalność obserwować – było to w latach dziewięćdziesiątych, podczas mojego stażowania w biurach amerykańskiej Partii Republikańskiej. W tamtym czasie tworzyła ona dość zgodny i skuteczny konglomerat sił bardzo różnych, od tzw. koalicji chrześcijańskiej po „konserwatystów podatkowych”. Przekładając na polskie realia, jednoczyła we wspólną siłę polityczną organizacje mniej więcej od Krucjaty Różańcowej po Nowoczesną. I wygrywała, dzięki „kontraktowi z Ameryką” Newta Gingricha i dzięki wewnętrznym mechanizmom ucierania opinii. Powie ktoś – przecież te mechanizmy kształtowały się tam przez kilka pokoleń, podobnie jak kultura polityczna narzucająca kooperację i polityczne kompromisy jako coś oczywistego. Liczyć na podobne zachowania w Polsce? Ależ, co za naiwność! Tu albo się słucha wodza, albo się słyszy od wodza „jak ci się coś nie podoba, to wyp…laj, załóż własną partię, to będziesz sobie w niej rządził”.

Cóż, może i naiwność, ale Ameryka też przecież od czegoś kształtowanie swej dzisiejszej politycznej kultury zaczęła, każda droga zaczyna się od pierwszego kroku. Ruch Kukiza, taki jak go on sam zapowiadał, szeroki, obywatelski, wielonurtowy, w którym różne środowiska jasno formułują swoje oczekiwania, a potem wypracowują kompromis i wspólne minimum, wspólny „kontrakt z Polską”, wydał mi się szansa, której nie wolno było odpuścić, nawet, jeśli była to wizja zbyt piękną, by się zrealizować.

No dobra, nie ma co do tego wracać. Paweł Kukiz z różnych przyczyn zrezygnował z roli, w jakiej go widziałem, i w jakiej on sam siebie widział jeszcze rok temu. Obawiam się – nie ma w tym żadnej złośliwości ani ironii – że grozi mu choroba, którą sobie niegdyś nazwałem „prezesozą”. Niedobrym objawem jest często artykułowane przez niego rozżalenie, brutalne ataki na „zdrajców”, wyraźne poczucie krzywdy, że wjechała na jego plecach do parlamentu kupa niewdzięcznych nołnejmów, którzy teraz nie chcą go słuchać. A powtórzone kilkakrotnie w różnych wywiadach porównanie swojej obecnej sytuacji do dawnych losów Jarosława Kaczyńskiego, który z pierwszego klubu parlamentarnego Porozumienia Centrum też stracił połowę posłów, ale ci, którzy go wtedy nie zdradzili, są dziś za wierność sowicie wynagradzani – wręcz każe mi się o Pawła martwić. Jak na moje oko bowiem, Kukiz w niczym Kaczyńskiego nie przypomina. Komendant to, pod pewnymi względami, istny cyborg. Potrafi pracować dwadzieścia godzin na dobę, wszystko osobiście sprawdzać i kontrolować, nikomu nie ufać i latami układać sobie, niczym Marszałek swoje legendarne pasjanse, struktury terenowe, pamiętając kto jest kim, a także, co w działalności partyjnej ważniejsze, czym.

Bez tych cech – obserwowałem w ostatnim ćwierćwieczu niejednego takiego przewodniczącego – łatwo uzależnić się od gościa, który nosi za przywódca teczkę i z czasem, jako jedyny orientujący się w jej zawartości, staje się bardziej niezbędny wodzowi, niż wódz jemu. Byłbym ślepy, gdybym nie widział, że Paweł już sobie takiego swojego Wachowskiego wybrał i nie myślę ukrywać, że w moim przekonaniu to postać, delikatnie mówiąc, szemrana i zupełnie nie przystająca do wielkich zamiarów lidera. Ale może się mylę, może, skoro Kukiz odkrył w sobie cechy klasycznego polityka, mówiącego ludziom „wiem, co robię, ufajcie mi i słuchajcie mnie”, to odkryje w sobie także cechy cyborga. Skoro już wstąpił na tę drogę, szczerze tego życzę, dla dobra Polski i samego Kukiza.

Jedną z konsekwencji przemiany Kukiza z trybuna ludowego w prezesa jest, że tak to ujmę, spersonalizowanie charakterystycznej dla jego klubu eklektyczności. Dotychczas postrzegano to tak, że w klubie Kukiza jedni głosują tak, a drudzy inaczej, nigdy nie ma pełnej zgodności i całe to towarzystwo wydaje się mocno niespójne. Z czasem jako człowiek nie mający spójnych poglądów będzie postrzegany sam Kukiz. Postulat Jednomandatowych Okręgów Wyborczych to za mało na oś programową, zresztą, postulat ten dla Polaków nie jest szczególnie ważny. Korwin próbował kiedyś czegoś podobnego, pozycjonując swoją partię – nie pamiętam już, którą konkretnie – jako jedyną partię konsekwentnie domagającą się kary śmierci dla morderców. Nic z tego nie wyszło, bo – wielokrotnie używałem tego przykładu, wyjaśniając, co to są w polityce tak zwane „topics” – choć za karą śmierci opowiadało się w sondażach 70-80 procent Polaków, to dla miażdżącej większości z nich nie była to kwestia, podług której podejmowali decyzje przy urnach wyborczych.

Wykastrowanie projektu własnych posłów, regulującego dostęp do broni, czy teraz ostry atak na PiS za to, że nie chce zakazać od razu handlu we wszystkie niedziele, tylko na razie w niektóre, to kroki oddalające Kukiza od elektoratu prawicowego, zwłaszcza wolnościowego. Brakuje jeszcze tylko, żeby opowiedział się za zakazem hodowli zwierząt futerkowych (a bodajże powiedział już gdzieś, że obiecał to córkom). Jednego dnia zaatakował Kukiz bardzo mocno Andruszkiewicza za to, że mówi jak pisowiec a pisowców w klubie nie potrzebuje, a dosłownie następnego pojechał po glosujących przeciwko Polsce europosłach PO dokładnie po pisowsku, z określeniami typu „zdrada” i „Targowica”. Nie widzę tu żadnej przemyślanej strategii budowania komunikacji z jakąś grupą elektoratu.

Szersza struktura mogłaby niekonsekwencje lidera jakoś w oczach wyborców amortyzować. W partii kadrowej (padło w końcu to zakazane słowo „partia”, ale paść przecież musiało) prezes bierze wszystko na siebie. Gdy kalendarz wyborczy zacznie wymuszać na liderach na prawo od PiS ruchy integracyjne, Korwin, z tą samą pryncypialnością, z jaką dziś Kukiz gromi Andruszkiewicza za zdradę idei JOW-ów, oznajmi, że nie można współpracować z człowiekiem, który pod dyktando syndykalistów zamykał sklepy w niedzielę – i przy akompaniamencie wzniosłych sloganów wszystko się znowu pójdzie czochrać, przybliżając nas do partyjnego duopolu socjalistów-tubylców i socjalistów-kompradorów.

Cały problem w tym, że wciąż nie umiemy zbudować siły politycznej w zachodnim, cywilizowanym rozumieniu tego słowa. Czyli nie watahy biegającej za wodzem, nie oddziału partyzanckiego czy nawet regularnego wojska – ale korporacji. Korporacji mającej swoje ustalone procedury, organa, w tym, owszem, swojego prezesa i zarząd, ale w określony sposób powoływanych i ograniczonych określonymi procedurami. Prezesa i zarząd, którym nie trzeba ufać, ale można ich rozliczać i sprawdzać. A poza tym mającą także podział obowiązków i uprawnień, i radę nadzorczą, i, może przede wszystkim, walne zgromadzenie akcjonariuszy, którzy naprawdę pilnują wspólnego interesu, a nie tylko robią za rozklaskane tło w błękitach kolejnej telewizyjnej konwencji.

Mam wciąż przed oczami taką korporację „Dobra Polska”, którą jeszcze zbudujemy, żeby wyprodukowała dla wszystkich klientów-Polaków odpowiednie ustawy i administrację: dobrobyt, bezpieczeństwo, wolność i międzynarodowe znaczenie, na które zasługujemy. I jestem głęboko przekonany, że ta nadzieja nigdy w worze nie wyląduje.

Ale, jak powiedziało bohaterka sławnej powieści: „pomyślę o tym jutro”. Bo tydzień był jednak ciężki dość i muszę go odespać.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także