• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Akcja arogancja

Dodano: 159
Posiedzenie rządu
Posiedzenie rządu Źródło: PAP / Paweł Supernak
Nad sejmowymi pracami coraz wyraźniej unosi się duch Stefana Niesiołowskiego, z jego butnym „wygrajcie wybory, to sobie przegłosujecie co będziecie chcieli”. Te słowa padły w czasach, gdy wybory wygrywała sitwa pana Niesiołowskiego i wydawało się jej – ba, było tego pewna – że tak pozostanie już zawsze. Wyborcy pokarali ją za tę butę bardzo surowo.

To mnie zresztą nie zaskoczyło. Polski wyborca w wielu sprawach się nie orientuje, wielu nie zauważa, tak że, generalnie, łatwo go oszukiwać – ale może właśnie z powodu tych przejawów obywatelskiej niedojrzałości robi się szczególnie wyrywny, gdy władza traktuje go z góry. Nie ma u nas lepszego sposobu, by stracić popularność, niż okazywać to, co potocznie zwykło się nazywać „arogancją władzy”.

Sposób, w jaki proceduje w Sejmie swoje ustawy PiS dowodzi, że partia rządząca nie jest tego świadoma. Minuta na posła, eksperci – do diabła z nimi, liczy się tylko to, co przygotowała większość sejmowa, a co nadto jest – ode złego pochodzi. Nic nowego, bo tak się większość parlamentarna zachowuje od samego początku. Choćby pojawił się najlepszy pomysł, jeśli nie jest on pomysłem naszym – do kosza. Co najwyżej po jakimś czasie PiS napisze go nowo i przedstawi jako swój, jak to już zrobił z kilkoma projektami przygotowanymi w klubie Kukiza.

Ciekawie miesza się tu nowa arogancja, wynikająca z poczucia braku zagrożenia, ze starą nieufnością i podejrzliwością, wynikłymi z poczucia skrzywdzenia, zaszczucia i oblężenia. A to wszystko na bardzo żyznej pożywce sondaży. Ostatni pollster dla „Superaka” – PiS 47 proc., PO 17. Jak tak jest w pollsterze, to w CBOS wyjdzie ze 60 do 10. „Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie ruszy nic”, jak śpiewano za czasów Rydza-Śmigłego.

Ja bym zwrócił uwagę władzy na inny sondaż, skądinąd właśnie CBOS-u, z którego wynika, że popularność PiS mierzona nie gotowością głosowania nań, ale „lubieniem” wcale nie jest większa, niż była. Oczywiście, pod pojęciem „lubić” czy „popierać” partię każdy ankietowany może rozumieć co innego, ale nawet przy nieostrych kryteriach widać, że PiS nie tyle porwał Polaków za sobą, co po prostu uważany jest za „mniejsze zło”. Bo największa część badanych, bez mała połowa, wybiera opcję – nie ufam ani jednym, ani drugim i równie mi do nich daleko.

Tyle, że – jak powtarzam do znudzenia – w demokracji jak w knajpie, możesz zjeść co chcesz, ale tylko z karty. W karcie poza PiS jest tylko danie, którego większość konsumentów wciąż nie jest w stanie uznać za pełnowartościowe danie główne – ta metafora dotyczy oczywiście Kukiza – oraz zupełnie niestrawny, dopiero co odesłany z powrotem do kuchni zakalec zwany sam przez siebie „opozycją totalną”.

Wysokie poparcie dla PiS jako opcji najbardziej do wytrzymania to w oczywisty sposób sukces tefałenów, które od dwóch lat dzień w dzień wbijają Polakom w głowy, że jedynym złem tej władzy jest „odbieranie nam [czytaj – dotychczasowym elitom] wolności”. Dla przeciętnego Polaka jest oczywiste, że pod pojęciem „wolność” elity byłe ality mają na myśli panujące przez ćwierć wieku „liberum clepo”, choć naturalnie tego złodziejskiego bezhołowia nie będzie nazywał klasyczną łaciną, prędzej tą podwórkową. Tamci kradli, ci dają, a to „średniowiecze”, którym straszyły salony, jakoś takie straszne nie jest – oto przyczyna wzrostu popularności PiS w jednej prostej lekcji.

Ale nie jest tak, że nie można utrzymywać popularności na wysokim sondażowym poziomie, a jednocześnie sobie „grabić” i tracić w oczach Polaków szacunek. Wszystkie błędy władzy, jak to już wielokrotnie pisałem, gdzieś tam się gromadzą. Na razie nie przeszkadzają wyborcy w deklaracji – a i tak na nich zagłosuję, bo na kogo? – ale wcale nie są niedostrzegane ani zapominane. Wyborca zachowuje się jak nieasertywna żona, która długo pokrywa urazy milczeniem i dopiero, kiedy miara się przebierze, wyrzuca je w kierunku małżonka wszystkie naraz, razem z talerzami – z tym, że wtedy na ratowanie związku jest już za późno.

Proszę mi wierzyć, obserwuję uważnie politykę od 1991 i wiele razy widziałem, jak władza upojona przekonaniem, że będzie rządzić zawsze, budzi się nagle z ręką w przysłowiowym naczyniu. Cały problem, że polityk nie ma naturalnego „odsłuchu”, czy też „zwrotnej”. Docierają do niego głównie opinie zwolenników, a ci są nieodmiennie zadowoleni i chcą, żeby polityk był taki sam, tylko jeszcze bardziej. Polak – myślę zresztą, że i w starych demokracjach taka postawa przeważa – gdy jest z polityka niezadowolony, to nie szuka z nim kontaktu, by mu powiedzieć, co i dlaczego go w nim wkurza (tym bardziej, że nie bardzo umie to zwerbalizować), tylko wręcz przeciwnie, macha na niego ręką i olewa. Dlatego, gdyby polityk był mądry, to posiadane pieniądze inwestowałby by w socjometrów i socjologów uważnie śledzących społeczne nastroje (uważnie, to znaczy metodami bardziej wnikliwymi, niż proste, ankietowe sondaże). Ale tak jak w każdej innej dziedzinie, tak i w tej panuje u nas kult amatorszczyzny, i wiara, że wystarczy mieć „słuch”.

Owoż, „słuch” można mieć w opozycji, ale u władzy nieuchronnie się go traci. Jak bardzo stracił go PiS, dowodem fatalne przeciąganie operacji „rekonstrukcja”. Po wielu tygodniach wytwarzania ciągłego nastroju tymczasowości zmieniła się ona w jakiś koszmar. Przywództwo premier Szydło zostało zdezawuowane, podobnie jak i cały rząd – no bo przecież gdyby był dobry, to by nie deliberowano tak długo, że trzeba go zmienić, ani że premierem powinien zostać sam naczelnik. To, co się opozycji nie udawało przez dwa lata, to PiS osiągnął w dwa miesiące i właściwie nie ma już dobrego wyjścia z wizerunkowego błota, w które sam PiS wlazł, bo usunięcie popularnej premier i zastąpienie jej prezesem byłoby strzałem w głowę – i to nawet nie jednym, poza stratami wizerunkowymi byłoby to także otwarciem drogi do frakcyjnej wojny i przyszłego podziału, a ograniczenie rekonstrukcji do mniej znaczących zmian ośmieszy partię, że tyle czasu i z takim zadęciem te zmiany rodziła, rodziła, aż urodziła jak góra mysz.

Jakby mało było „akcji-arogancji” w Sejmie i samozaorania z rekonstrukcją, to jeszcze wpakował się rząd w likwidację zusowskiej 30-krotności, by szybko samu się wystraszyć konsekwencji jej nagłego wprowadzenia (tak jakby nie należało o tym pomyśleć wcześniej). I znowu poszedł do ludzi sygnał, że PiS drobi nogami w miejscu, zapowiada, ale nic nie może – gorzej, poszedł też sygnał, że te ogłaszane triumfalnie sukcesy chyba nie są aż takimi sukcesami, skoro rząd tak rozpaczliwie szuka dodatkowej kasy.

Przyjemniej oczywiście patrzeć na drugą stronę barykady. Pośmiać się, że Schetyna podobno zabija oglądalność każdego programu, w którym się pokaże, że Lubnauer wywaliła Petru tylko po to, by znaleźć w partyjnej kasie niespłacone weksle na pięć baniek (kto im tyle napożyczał, i pod jaki zastaw?!), że Szczerba pospołu z „Wyborczą” wymyślili kolejnego „szarego” męczennika – faceta, którego staruszki opieprzyły w tramwaju za czytanie antypisowskiego szmatławca. I ten zrelacjonowany ze śmiertelną powagą protest w jego obronie – „trojka” kodomitów demonstracyjnie rozściełających „Wyborczą” na peronie SKM w Gdańsku-Wrzeszcu. Cóż za malownicza narracja – moherowe staruszki terroryzujące „tenkraj” niczym w klasycznym skeczu Monty Pythona!

A iście epicki spektakl zrzutki na Mateusza Kijowskiego? I jego szczegółowe wyliczenia, że poniżej 8437 pln nie kalkuluje mu się wstawać z łóżka? I ta szczodrobliwa oferta, że za skromne 5 tysi gotów jest przyjechać gdziekolwiek go zaproszą i pokierować układaniem z trzymanych przez kodomitów literek słowa „konstytucja”? Świetny pomysł, ale ja mam jeszcze lepszy: niech Kijowski przyjeżdża z KOD-kapelą śpiewać Shakin Dudiego: „a-u, szalalala, mam dwie lewe ręce, a-u, szalalala, nie mam pieniędzy, a-u, szalala, nie mam ochoty, a-u, szalalala, wziąć się do roboty!”. Jakaż by to była mickiewiczowska doprawdy jedność sztuki i życia!

Tak, wszystko to świetne tematy na dzisiejszy felieton, aż szkoda je odpuszczać. Ale poprzestańmy na arogancji coraz bardziej uśpionej opozycyjną pierdołowatością władzy. Bo felietoniście rozchodzi się o to, żeby te plusy nie przysłoniły czytelnikowi minusów.

I odwrotnie, jak mawiał cesarz Klaudiusz.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także