Wszystko zaczęło się od wpisu na Twitterze Dawida Wildsteina, który w tych słowach skomentował zbiórkę na rzecz Kijowskiego. "Z wiadomości naprawdę ważnych.. Kijowski zebrał 32 tysiące.. tyle dla typa, który nie płaci swojej rodzinie alimentów i ogarnia sobie lewe faktury. 32 tysiące, które mogły uratować dziecko, albo wspomóc ofiary wojny. Mają ci KODowcy priorytety! Szacun!" – napisał publicysta.
W odpowiedzi na ten komentarz, w obronie byłego lidera KOD postanowiła stanąć dziennikarka "Gazety Wyborczej". W ocenie Dominiki Wielowieyskiej nie ma różnicy między Kijowskim (zdrowym mężczyzną w sile wieku, który nie chce podjąć zatrudnienia, aby m.in. sprostać zobowiązaniom finansowym względem własnych dzieci, tylko przyjmuje "zrzutkę" w wysokości 32 tys. zł) a Małgorzatą Sadurską (pracującą obecnie w PZU).
"Zastanawiam się czym się różni Mateusz Kijowski od Małgorzaty Sadurskiej. Tym, że na Kijowskiego złożyły się dobrowolnie prywatne osoby, a na min. Sadurską - podatnicy. Co miesiąc. Bez wpływu na tę decyzję. Ale pytanie o priorytety obu stron pozostaje" – napisała Wielowieyska.
Na to kuriozalne porównanie odpowiedział jej dziennikarz Krzysztof Stanowski: "Jeśli nie rozumie pani różnicy między osobą, która wykonuje pracę i pobiera wynagrodzenie i osobą, która nie wykonuje pracy, ale...
a) wystawia lewe faktury
b) żebrze o pieniądze, gdy nie da się już wystawić lewych faktur
...to trzeba zmienić zawód".
Na wpis Wielowieyskiej zareagowała także jej była redakcyjna koleżanka. "Dominika, 49-letni "stypendysta wolności" jest nie do obrony. Facet powinien iść do roboty, a nie brać pieniądze ze zrzutki. Pieniądze się skończą i będzie w punkcie wyjścia. I co ? Kolejna zbiórka?" – odpowiedziała jej Renata Grochal.