Poświąteczny skurcz elit
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Poświąteczny skurcz elit

Dodano: 161
Rafał Ziemkiewicz
Rafał Ziemkiewicz Źródło: PAP / Arek Markowicz
Krzysztof Łoziński, lider KOD, zechciał wreszcie wyartykułować jasno to, co od dawna powtarza się w deklaracjach, apelach i jeremiadach obrońców Konstytucji i Wolności, ale dotąd zawsze "implicite", nie wprost.

Otóż, jak uznał po rozmowie z Wiktorem Zborowskim, inspirowanej słowami Rafała Olbińskiego, walka, którą prowadzi on i środowiska z KOD sprzymierzone, to walka elit z „chamstwem” i „bydłem, które wdarło się na salony”. „Cham wyrasta na pomniki, cham zaczyna być wzorcem patriotyzmu, kultury, myśli. Cham dzierży władzę, a wrogiem chama są elity” – zagrzmiał w świątecznym wpisie internetowym, jako przykładowe kryterium odróżniania chama od nie-chama podając znajomość takich pojęć jak „mezon” i „liczba barionowa”.

To fejsbukowe, świąteczne zwierzenie pana Łozińskiego zyskało sobie w sieci rozgłos, więc nazajutrz pojawił się on radiu Tok FM i rozwinął zwięźle i brutalnie nakreśloną w nim narrację. Zastrzegł co prawda, że chamami nazywa polityków PiS a nie ich wyborców (doprawdy?), ale poza tym bynajmniej nie wycofał się z użytych sformułowań, przeciwnie, stwierdził, że „środowisko opozycyjne” popełniło błąd, przez 25 lat nie mówiąc o „wypełzającym z kątów chamstwie i nieuctwie” wprost, i że przez to właśnie PiS wygrywa. Wzmocnił też swą narrację stwierdzeniem, że obrona elit to „poważna sprawa i trzeba bić na alarm”, bo: „przypomnijmy, kto to są elity. Elity to inaczej najlepiej wykształceni i najuczciwsi ludzie w społeczeństwie i w narodzie. Naród bez nich jest jak organizm bez mózgu. Narracja, że ci najmądrzejsi i najuczciwsi to są akurat ci najgorsi, jest bardzo groźna. Dyktatury, kiedy stają się brutalne, zaczynają od ataków na elity. W hitlerowskich Niemczech nazywano elity wrzodem na zdrowym ciele narodu, podczas rewolucji bolszewickiej…” i tak dalej.

„To wartościowa autorefleksja” – podsumował wywody Łozińskiego ktoś ukrywający się pod inicjałami KUB, kto spisał je na stronie internetowej „Wyborczej”, dodając wyrazy nadziei, że pod wpływem tych przemyśleń „wykształciuchy” znajdą sposób na „przekonanie wyborców do siebie”.

Trzeba przyznać, że pojawiły się ze strony tego, co Łoziński uważa za „najlepiej wykształconych i najuczciwszych ludzi w społeczeństwie” pewne reakcje krytyczne – przeważnie na zasadzie: wszystko to prawda, ale nie można tak otwarcie, bo to zraża ludzi, a musimy ich przekonywać. Ale większość reakcji pokazuje, że poczuwającym się do bycia elitami otwartość lidera KOD bardzo się spodobała. Niektórzy wręcz zadrżeli w rozkosznym paroksyzmie – ach, tak, przyp… chamom wreszcie, jeśli się nie da inaczej, to przynajmniej werbalnie. „Cham jest chamem”, oznajmił szczególnie entuzjastyczny wobec narracji Łozińskiego wice-Owsiak Walter Chełstowski (pewnie nie wiedząc, że cytuje samego Pana Zagłobę), i nie ma tego co ukrywać ani owijać w bawełnę. Współtwórca Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz Komitetu Obrony Demokracji poszedł jeszcze o krok dalej, wskazując jako źródło zła demokrację jako taką. To demokracja sprawia, że głos „chama i nieuka” liczy się tak samo, jak głos przedstawiciela elit, a że chamstwo i nieuctwo jest liczniejsze, to i rządzi.

Ten ostatni pogląd nie jest nowy, od lat głosi go Korwin, który nawet odmawia używania samego słowa, pisząc je „d…kracja”. No, ale Korwin nie łączy swojej pogardy dla demokracji z zakładaniem komitetów jej obrony i urządzaniem histerii, bo niby demokracja jest zagrożona.

Można by do tego dodać cały szereg świątecznych wypowiedzi – pana Zagajewskiego, pani Nurowskiej, pani Szczepkowskiej, panów Stuhra i Radziwiłowicza, wszystkie one zbiegają się w jednym punkcie. My – to elita, oni – chamy, bydło czy jakkolwiek tam zwać, podludzie.

W zasadzie chętnie się podpisuję pod tym całym świątecznym wylewem jadu i przyjmuję rolę „chama” – z jednym wszakże uściśleniem. Elita to nie są ci najlepsi, najlepiej wykształceni i najuczciwsi. W tym właśnie cały problem. Tak można od biedy mówić o kraju wolnym, w którym prawidłowo działają mechanizmy awansu i sukcesu. Oczywiście, i tam przemknie się na szczyty hierarchii społecznej jakieś ciemne indywiduum, bo się dobrze urodziło albo świetnie opanowało mimikrę, ale, generalnie, można powiedzieć – w kraju wolnym jeśli ktoś wysoko zaszedł, to pewnie czymś na to zasłużył.

Natomiast w kraju postkolonialnym elita ma charakter kompradorski. To znaczy – wyjaśnię pani Łozińskiemu, bo to pojęcie znacznie ważniejsze od mezonu – że pochodzi z kolaboracji. A Polska jest krajem postkolonialnym właśnie, swe elity odziedziczyła po PRL i rozwinęła poprzez mafijny mechanizm kooptacji od wewnątrz. Elita PRL zaś, zwana „nomenklaturą”, albo „nową klasą” (Milowan Dżilas) względnie „obrazowanszcziną” („wykształciuchami” – Sołżenicyn) bynajmniej nie składała się z najlepiej wykształconych i najuczciwszych, tylko z pozbawionych zahamowań w służeniu, komu tam akurat opłaca się służyć – komunie, swojej sitwie, Unii Europejskiej etc.

W istocie, elity to ci, którzy zarządzają państwem i życiem publicznym – chciałoby się, żeby czynili to najlepsi i najuczciwsi, ale nie zawsze tak jest. W III RP tak nie było. Nie od razu się to okazało, był przecież czas, gdy te same środowiska, które nadal się za elity uważają, były nimi także w oczach ogółu społeczeństwa, owych „chamów”, „gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków”. Imponowały im, były słuchanej i naśladowane – do dziś łatwo socjologicznymi narzędziami pokazać „pokolenie Gazety Wyborczej”, dla którego Michnik i jego stajnia autorytetów pozostaną zawsze arbitrami mądrości i smaku, tak jak dla pokolenia „utrwalaczy władzy ludowej” Jaruzelski choćby nie wiem co pozostawał patriotą i bohaterem. Ale ta grupa znalazła się już w mniejszości i w izolacji.

Ogół Polaków natomiast elity III RP odrzucił, z prostej przyczyny – bo okazały się nieskuteczne. Bo tak, jak nomenklatura nie umiała sobie poradzić z zapewnieniem sznurka do snopowiązałek i papieru toaletowego, tak elita III RP zwyczajnie nie umiała obsłużyć państwa, wyprodukować poczucia bezpieczeństwa, sprawiedliwości, dobrobytu. Umiała się tylko nadymać, pouczać i okazywać pogardę. „Chamstwo” by jej to wybaczyło, gdyby przy tym umiała rozwiązywać jego problemy i spełnić oczekiwania, ale właśnie nie umiała. I dlatego właśnie „chamstwo” się na „elitę” wkurzyło i wymierzyło jej kopniaka w dupę. PiS nie miał tu mocy sprawczej, PiS tylko wyczuł społeczne nastroje i – mówiąc językiem Jarosława Kaczyńskiego z dawnego wywiadu-rzeki „Odwrotna strona medalu” – w porę odpowiednio nastawił żagle.

A teraz usiłuje na miejsce odrzuconej elity PRL-bis podstawić swoją, co mu zresztą nie idzie najlepiej – ale to inny temat.

Oczywiście, jak się upadło, to lepiej sobie mówić, że to dlatego, że było się za dobrym, zbyt mądrym, zbyt wierzącym w ideały – a nie, że to kara za nieudacznictwo, małość i różne podłości. Dyskurs panów Łozińskiego czy Chełstowskiego, podobnie jak świąteczne jojczenia Stuhra z Radziwiłowiczem czy grafomańskie popisy Nurowskiej są więc zrozumiałą autoterapią wciąż trwających w szoku środowisk potłuczonych i obolałych po „wysadzeniu z siodła”, czy, jak to brutalnie ujmuje lud, „odpędzeniu od koryta”. A zarazem, jest ta autoterapia bardzo korzystna dla PiS, bo potwierdza, iż pogonienie w diabły dotychczasowych autorytetów było ze wszech miar słuszne, że były to elity fałszywe. Gdyby były prawdziwe, umiałyby stworzyć narrację, organizację, wyłonić przywódców i należne sobie miejsce odzyskać. Skoro potrafią tylko stękać, jojczyć, bluzgać i kopać w policyjne barierki, kreując liderów na miarę Mateusza Kijowskiego czy Krzysztofa Łozińskiego – no to każdy widzi.

Co nie zmienia faktu, że odrzucenie przez „chamstwo” pseudoelit samo w sobie nie sprawi, że powstanie elita nowa, złożona rzeczywiście z „najlepiej wykształconych i najuczciwszych”, a nie z partyjnych przydu… minatów. Jak na razie nic temu nie sprzyja. System nadal jest postawiony na głowie i sprawia, że najlepiej wykształceni znajdują szansę godnych swej wartości zarobków i awansu poza elitami zarządzającymi państwem i życiem publicznym, a najuczciwszych elity te wręcz od siebie odstręczają, właśnie dlatego, że są oni uczciwi. I to jest istotne, polskie wyzwanie. Z tym, że środowiska, których produktem jest pan Łoziński i inni wyżej wymienieni ani nie mają tu niczego mądrego do powiedzenia, ani nawet, mówiąc szczerze, nikt już po nich niczego nie oczekuje i o nic nie pyta.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także