W styczniu zeszłego roku na trasie z Torunia do Warszawy dwa auta z kolumny Macierewicza najechały na samochody stojące na czerwonym świetle. Trzy osoby zostały ranne. U jednej wykryto pęknięcie kręgosłupa. Ówczesnemu ministrowi nic się nie stało.
Zarzuty w tej sprawie usłyszał żołnierz Żandarmerii Wojskowej kierujący autem, które jechało za ministerialną limuzyną. On jednak nie przyznaje się do winy i obciąża Kazimierza Bartosika, kierowcę Macierewicza, który jechał przed nim.
Według Onetu w toku śledztwa okazało się, że Bartosik nie miał żadnych szkoleń z poruszania się w kolumnie z Żandarmerią Wojskową. Prokuratura podejrzewa też, że w momencie wypadku nie posiadał aktualnych uprawnień do kierowania ministerialną limuzyną.
Wokół służb
Jak pisze portal, sprawa kierowcy Macierewicza została wyłączona do oddzielnego śledztwa, które prowadzi dział wojskowy Prokuratury Rejonowej Warszawa-Ursynów.
Serwis przypomina też doniesienia "Gazety Wyborczej", która zajmowała się przeszłością Bartosika. Dziennik Adama Michnika pisał m.in., że Bartosik pracował w służbach specjalnych – w latach 70. w Wojskowej Służbie Wewnętrznej, a w wolnej Polsce w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego.
W styczniu 2017 roku MON opublikował komunikat, w którym zdementował doniesienia "Wyborczej" dotyczące Bartosika i jego służby w WSW, czyli kontrwywiadzie wojskowym PRL.
Czytaj też:
"New York Times" o prezesie PiS: Z Kaczyńskim nie jest dobrze