Niezbędna niezależność
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Niezbędna niezależność

Dodano:   /  Zmieniono: 
media
media

Wojnę trzeba wygrać, w czasie pokoju można spokojnie myśleć o najlepszych dla ogółu rozwiązaniach. Wydaje się, że bez tego rozróżnienia nie sposób właściwie ocenić obecnego sporu o media publiczne. 

Z jednej strony trudno nie zauważyć, że przygotowany przez PiS projekt cofa Polskę do okresu, w którym stanowiska redaktorów były bezpośrednio zależne od polityków. Skoro to minister skarbu ma powoływać członków rad nadzorczych i zarządów, oczywiste jest, że media publiczne staną się po prostu mediami rządowymi. Brakuje też w ustawie realnych zabezpieczeń niezależności dziennikarskiej, podobnie likwiduje się faktycznie ciało pośredniczące, jakim była Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. 

Czy jednak te zmiany pogarszają znacząco wcześniejszą sytuację? Nie sądzę. KRRiT od początku była tylko swoistą atrapą opóźniającą w czasie realizację decyzji politycznych. 

Stanowiska kierownicze w mediach publicznych obejmowały osoby z klucza politycznego. Swoistym symbolem upartyjnienia mediów publicznych stało się to, że autor najbardziej popularnego show politycznego okazał się jednocześnie głównym mówcą na wiecu opozycji! Jedyna różnica polega na tym, że w przeciwieństwie do Platformy czy SLD PiS zrezygnował z hipokryzji i przygotował rozwiązania prawne, które nie ukrywają rzeczywistego stanu rzeczy. 

Od kilku dni wysłuchuję różnych audycji, w których opowiada się o tym, jak to bardzo niezależne są media na Zachodzie, w szczególności media publiczne. Dziwnym trafem jednak owa niezależność nie oznacza pluralizmu. Każdy obserwator sceny medialnej w krajach skandynawskich, Niemczech czy we Francji musi zauważyć, że – co się tyczy kwestii kulturowych i etycznych – większość dziennikarzy zajmuje tam stanowisko, najkrócej mówiąc, postępowe i niechętne wobec wartości konserwatywnych. Pominę brak dyskusji nad dopuszczalnością kary śmierci czy nad realnym ograniczeniem aborcji – media liberalne uważają te sprawy za rozstrzygnięte, a dyskusję nad nimi za równie jałową jak debatę na temat krągłości Ziemi.

Tak samo większość dziennikarzy zachodnich nie rozumie obaw związanych z przyjmowaniem muzułmańskich uchodźców. Dla nich ochrona tożsamości chrześcijańskiej jest czymś śmiesznym, ograniczającym i niewłaściwym. W ich oczach ci, którzy mówią o najeździe muzułmanów czy wskazują na konieczność obrony przed nimi, jawią się jako groźni fanatycy, osobliwe postacie z dawno pogrzebanej przeszłości. Dlatego . Kontrola nad mediami to kontrola nad językiem i nad emocjami społecznymi, a tę w wielu krajach Zachodu niepodzielnie sprawują postępowcy. Niezależność stała się swoistym parawanem, za którym skrywała się władza ideologiczna lewicy nad wciąż niedojrzałym i niedostosowanym społeczeństwem. Jednak sama w sobie jest ona wartością niezbędną: tylko ona nadaje przekazowi wiarygodność. Cała sztuczka polegała na tym, że zarządcy mediów i władcy zbiorowej świadomości ukazywali się opinii publicznej jako niezależni,  a więc wiarygodni. 

W Polsce jednak, szczęśliwie, konserwatywna część społeczeństwa nie dała się zakrzyczeć i stłamsić. Więcej, wytworzyła swoje własne media i swój własny język oporu. Odrzuciła nachalną propagandę, zgodnie z którą najbardziej poszkodowanymi istotami na świecie są geje, a równość płci oznacza zniszczenie naturalnych różnic. Kościół to wciąż w oczach przeważającej części Polaków godny szacunku strażnik skarbu dziedzictwa i obdarzony autorytetem nauczyciel. Dla tych Polaków zmiany w mediach publicznych są próbą przywrócenia równowagi i odzyskania gruntu straconego przez prawicę po 1989 r. Wreszcie przestanie się ich pouczać, każąc dostosowywać się do ostatnich ideologicznych wymysłów Brukseli. 

Rok 2016 to jednak nie rok 1989. Na papierze zmiany są łatwe, ale o tym, czy prawicy udało się dokonać czegoś więcej niż wymiany kadr obcych na swoje, będą świadczyły wyniki. W końcu to odbiorca, widz lub słuchacz zadecyduje, czy będzie chciał czerpać wiedzę i ogląd świata z mediów publicznych, czy ze źródeł konkurencyjnych. Tego żadna ustawa nie jest w stanie zagwarantować. Może się zatem okazać, że cała wielka awantura zakończy się pyrrusowym zwycięstwem Jarosława Kaczyńskiego: od podporządkowanych PiS mediów publicznych widzowie odpłyną do innych. Niezależność nie zapewnia pluralizmu, jednolitość przekazu zachodnich mediów jest tego dowodem. Jednak bez gwarancji niezależności nie można liczyć na wiarygodność. Bez zagwarantowania prawa do bezkarnej krytyki rządzących dziennikarz zawsze będzie łatwo podejrzewany o to, że jest propagandystą. Brak niezależności zawsze odbije się na zaufaniu do przekazu. Ustawodawca, który o tym nie pamięta, ryzykuje, że przegra. 

Cały wywiad opublikowany jest w 2/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także