Prof. Nowak: Kaczyński świadomie zrezygnował z walki o wielkie miasta

Prof. Nowak: Kaczyński świadomie zrezygnował z walki o wielkie miasta

Dodano: 
prof. Andrzej Nowak
prof. Andrzej Nowak
Jako mieszkaniec Krakowa nie zostałem potraktowany do końca poważnie – zauważa autor "Dziejów Polski". W rozmowie z portalem DoRzeczy.pl prof. Andrzej Nowak podkreśla, że "kampanii brak", a sam "kandydat nie wystarczy, potrzebny jest cały, duży zespół".

Panie Profesorze, jak Pan, jako przedstawiciel zaplecza intelektualnego Prawa i Sprawiedliwości ocenia przebieg kampanii wyborczej Małgorzaty Wassermann. Ma szanse na zwycięstwo w starciu z Jackiem Majchrowskim?

Prof. Andrzej Nowak: Nie czuję się „zapleczem” Prawa i Sprawiedliwości. I na pewno Prawo i Sprawiedliwość w ten sposób mnie nie traktuje, czego przykładem jest właśnie ta kampania wyborcza. A raczej - jej całkowity brak w Krakowie. Mam wrażenie, że Prawo i Sprawiedliwość nie prowadzi realnej kampanii w naszym mieście.

To znaczy?

Realnej – to jest takiej, która miałaby na celu wygranie tych wyborów. Wszelkie sondaże tworzone już w połowie tego roku mówiły, że jest poważna szansa wygrać te wybory w Krakowie. Trzeba się było tylko zaangażować, włożyć wysiłek organizacyjny w przygotowanie kadr. Przecież jedna osoba w żaden sposób nie może stworzyć zarządu miasta. Kandydat nie wystarczy, potrzebny jest cały duży zespół.

Czyli kandydatce Prawa i Sprawiedliwości brakuje zaplecza?

Kompetencje pani Małgorzaty Wassermann oceniam jak najwyżej. Uważam ją za wyśmienitego polityka. Z jakiegoś powodu uznała jednak, zapewne w porozumieniu z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, że ta kampania będzie kampanią udawaną.

Kampania udawana - co to znaczy?

Nie chcemy zaszkodzić prezydentowi Majchrowskiemu, nie chcemy wygrać walki o Kraków. Dokładnie taką samą taktykę obrano we Wrocławiu, gdzie też były chyba szanse, by wygrać wybory, ale mam wrażenie jakby PiS z jakiegoś względu nie chciał ich wygrać.

Świadoma przegrana, gdy możliwe jest zwycięstwo. Osobliwa strategia.

Przyczyny, jak je odczytuję, są następujące. Dla prezesa Kaczyńskiego najważniejsze są wybory parlamentarne oraz zachowanie sterowności partii, którą kieruje. Zwycięstwo w wielkich miastach, wymagające zaangażowania bardzo wielu ludzi, po pierwsze zakłada konieczność znalezienia takich ludzi. Ludzi znających konkretne zadania i problemy „bardzo nisko” w terenie. Należałoby poszerzyć bazę działaczy, których PiS miałby autoryzować o wiele tysięcy osób. To jest sprzeczne z zasadą sterowności, czyli kontroli. Chodzi o to, aby ludzie, którym zaufa Prawo i Sprawiedliwość, a konkretniej Jarosław Kaczyński, nie ulegli pokusie korupcji i wejścia w rozmaite układy.

Jak rozumiem, duża liczba osób zaangażowanych w wyborczy sukces i późniejsze zarządzanie miastem znacząco utrudniłaby kontrolę nad poszczególnymi członkami partii?

Przy wyborach samorządowych gwarancje tego typu kontroli są bliskie zeru. Wyobrażam sobie, że Jarosław Kaczyński mógł się nieco obawiać takiego scenariusza, w którym za rok przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi, w sytuacji nie dość kontrolowanych zespołów, które ewentualnie wygrałyby wybory w poszczególnych dużych miastach, strona przeciwna mogłaby wyciągnąć argumenty w stylu: tu korupcja pisowskich samorządowców w wielkim mieście, tam korupcja innych samorządowców z PiS.

I to byłby prawdziwy koniec PiS-u, bo złamałoby to jego polityczne DNA?

Gdyby opozycja miała realne argumenty w tym zakresie, a nie fikcyjne, jak przy ostatnich wyborach, mogłoby to śmiertelnie zagrozić Prawu i Sprawiedliwości.

A zatem?

Braki kadrowe są niejako świadomie założone przez PiS. Jarosław Kaczyński zawsze starał się utrzymać wizję swojej polityki w ramach dosyć wąskiej partii kadrowej, którą może kontrolować od strony moralnej, tak żeby to nie byli ludzie gotowi na korupcję. Prezes nie chce przyjąć wizji szerszej kadrowo formacji, która byłaby w stanie rządzić Polską. Przecież w parę tysięcy można rządzić co najwyżej kilkoma ministerstwami i rządem centralnym, Polską całą i samorządami na pewno w ten sposób nie da się rządzić.

Czyli PiS chce z premedytacją przegrać na szczeblu lokalnym?

Jarosław Kaczyński, być może słusznie, uznaje, że nie może znaleźć odpowiednich ludzi, a więc – jak mi się zdaje – zupełnie świadomie zrezygnował z walki o rzeczywiste zwycięstwo w wielkich miastach.

Jak Pan Profesor ocenia tę politykę prezesa Kaczyńskiego?

Boleję nad tym z tego powodu, że jako mieszkaniec Krakowa nie zostałem potraktowany do końca poważnie. W zasadzie kampanię samorządową powinno się prowadzić tak, jak robi to tylko jeden człowiek w Krakowie, ktoś zupełnie „nie z mojej bajki” politycznej - Łukasz Gibała. To znaczy: na drugi dzień po przegranych wyborach zaczynamy przygotowania do wyborów za cztery lata. Mamy program, polegający nie na ogólnym haśle, ale na konkretnych rozwiązaniach dotyczących poszczególnych ulic, dzielnic, świateł i trawnika. Rozwiązań szczegółowych schodzących do samego dołu problemów mieszkańców. Tym się PiS nigdy nie interesował, by ekipę takich ludzi dla Krakowa przygotować. W tym roku, tak samo jak w całej serii poprzednich wyborów samorządowych, odbyła się w Prawie i Sprawiedliwości łapanka w ostatnim momencie na kandydata, który zgodzi się być twarzą kampanii przegranej.

W Krakowie padło na poseł Wassermann.

Zgodziła się na to pani Małgorzata Wassermann. To jest jej decyzja, ja ją szanuję. Zapewne jest zgodna z pewną logiką strategii politycznej prezesa Kaczyńskiego, ale na pewno sprzeczna z zasadą samorządności i poszanowania godności obywateli miasta, którzy chcieliby zmiany politycznej, a od popieranej przez siebie partii nie otrzymują oferty, która mogłaby być zwycięska. Myślę, że to jest sprawa nie tylko krakowska, ale jako mieszkaniec Krakowa czuję się tym postępowaniem, powiem wprost, troszkę zniesmaczony, bo ono się powtarza konsekwentnie od lat.

rozmawiał Łukasz Czarnecki

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także