W gdańskim sądzie ruszył proces Jarosława Kaczyńskiego przeciwko Lechowi Wałęsie. Sąd wyszedł z propozycją, aby tę sprawę zakończyć ugodowo. Strony wyraziły zgodę na rozmowy, które trwały niemal trzy godziny. Do porozumienia jednak nie doszło. Lider partii rządzącej oskarżył byłego prezydenta o naruszenie dóbr osobistych. Chodzi o wypowiedź w mediach społecznościowych, w której Lech Wałęsa zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu odpowiedzialność za katastrofę smoleńską. Prezes PiS domaga się przeprosin i przeznaczenia 30 tys. zł na cele społeczne.
Czytaj też:
Wałęsa w sądzie: Wnoszę, aby poddać Kaczyńskiego badaniom
Były prezydent powiedział też, że po stronie opozycji jest pomysł, jak odsunąć PiS od władzy, ale "potrzeba, żeby naród się na dobre przekonał". – Gdybyśmy chcieli dziś ich usuwać, to wyszłoby drugie Powstanie Warszawskie. Strasznie dużo krwi. Ja takiej drogi nie akceptuję! I nie znoszę płacenia rachunków, dlatego zaczekamy trochę, aż naród nabierze pewności co do tego, jak bardzo ohydnych ludzi mamy u władzy. Wtedy odsuniemy ich w sposób pokojowy – stwierdził.
Lech Wałęsa oznajmił również, że zorganizuje spotkanie wszystkich liderów partii opozycyjnych. – Przedstawię im sprawę jasno: aby wygrać z PiS-em, musimy iść wszyscy razem. Nie pozwolę, żeby ktoś się wyłamał. Jak ktoś się wyłamie, to będę mówił głośno, że zdradził – powiedział były prezydent, który dodał jednocześnie, że jeśli liderzy się nie dogadają, to wtedy on będzie podejmował decyzje.