Traktat o dobrej robocie
  • Piotr GociekAutor:Piotr Gociek

Traktat o dobrej robocie

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Sully” to film bezbłędnie opowiedziany, dobrze zagrany i mocno osadzony w najlepszej amerykańskiej tradycji kina.
„Sully” to film bezbłędnie opowiedziany, dobrze zagrany i mocno osadzony w najlepszej amerykańskiej tradycji kina. Źródło: materiały prasowe
„Sully” to film bezbłędnie opowiedziany, dobrze zagrany i mocno osadzony w najlepszej amerykańskiej tradycji kina.

To nie była katastrofa – oburza się Sully na urzędnika badającego sprawę lotu 1549 z Nowego Jorku do Charlotte w Karolinie Północnej. – To było wodowanie. Wiedzieliśmy, co robimy.

Ta krótka wymiana zdań oddaje sedno najnowszego filmu Clinta Eastwooda, którego bohaterem jest kapitan Chesley „Sully” Sullenberger. Rzecz działa się 15 stycznia 2009 r., a dramatyczne obrazy pokazane zostały chyba przez wszystkie telewizje świata. Rutynowy lot skończył się wydarzeniem okrzykniętym przez prasę „cudem na rzece Hudson”. Airbus A320 niemal zaraz po starcie zderzył się ze stadem dzikich gęsi. Był wtedy na wysokości zaledwie niespełna 900 metrów. Obydwa silniki przestały działać. Sully podjął szybką decyzję – jedynym miejscem, na którym da się bezpiecznie wylądować, jest rzeka. Miał rację. Ocalił w ten sposób 150 pasażerów i pięcioro członków załogi. Najpoważniejszą kontuzją było złamanie nogi jednej ze stewardes.

Kapitan Sullenberger błyskawicznie został bohaterem niezliczonych artykułów i programów telewizyjnych, a o swoim życiu i o dramatycznych sekundach lotu 1549 opowiedział również w książce zatytułowanej „Highest Duty: My Search for What Really Matters”, którą napisał wraz z Jeffreyem Zaslowem. To właśnie ta publikacja stała się podstawą do napisania scenariusza filmu „Sully”. Książka zadebiutowała od razu na trzecim miejscu listy bestsellerów „New York Timesa”, z kolei Sullenberger wylądował na drugim miejscu zestawienia najbardziej wpływowych bohaterów roku 2009 przygotowanego przez tygodnik „Time”. I to powinien być koniec historii, ale gdyby tak się stało, film Clinta Eastwooda nigdy by nie powstał. Zresztą niejeden kinoman usłyszawszy o tym, że reżyser „Bez przebaczenia” i „Rzeki tajemnic” bierze się za tę opowieść, musiał się podrapać z zakłopotaniem w głowę. No bo jak (i po co) zrobić film o czymś, co po pierwsze wszyscy i tak już widzieli, a po drugie trwało nieco ponad trzy minuty? „Sully” to nie jest jednak film o katastrofie (przepraszam – o wodowaniu), lecz głównie o tym, co działo się potem. A w prawdziwym świecie, to znaczy poza studiami telewizyjnymi, kapitan Sullenberger musiał się zmierzyć z przeciwnikiem dużo groźniejszym od dzikich gęsi – urzędnikami.

Cały artykuł dostępny jest w 50/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także