Hastings. Ostatnia udana inwazja na Wyspy Brytyjskie
  • Maciej RosalakAutor:Maciej Rosalak

Hastings. Ostatnia udana inwazja na Wyspy Brytyjskie

Dodano: 
Bitwa pod Hastings na tkaninie z Bayeux
Bitwa pod Hastings na tkaninie z Bayeux Źródło: Wikimedia Commons
To było zwycięstwo Normanów, które przyniosło historyczny sukces Anglii

Dokładnie 950 lat upłynie 14 października od ostatniego udanego najazdu na Wyspy Brytyjskie, dokonanego przez Wilhelma Bastarda. Wiódł on od 7 do 8 tys. Normanów oraz sprzymierzonych rycerzy, na ogół francuskich, którzy przeprawili się przez kanał La Manche na 800, a może nawet 1,2 tys. statkach. Zmieściło się na nich przynajmniej kilka tysięcy koni! Każdy z 20 tys. konnych rycerzy potrzebował bowiem kilku wierzchowców – do walki, do marszu, na zmianę, dla giermka, do noszenia juków. Przedsięwzięcie to – biorąc pod uwagę różnice między tak odległymi epokami – dorównywało rozmachem inwazji w drugą stronę, na Normandię w 1944 r.

Zdobywcom towarzyszyła na niebie kometa, której okresowe powroty przewidział po wielu wiekach astronom angielski Edmund Halley, a którą pięknie wyhaftowała królowa Matylda, żona Wilhelma, na tkaninie z Bayeux, będącej kilkudziesięciometrowej długości kroniką inwazji.

Narodziny Anglii

Nasz bohater był nieślubnym wprawdzie, ale nad podziw udanym synem księcia Normandii Roberta i córki garbarza, urodzonym w 1027 r. Rosły i silny, inteligentny i wojowniczy, odziedziczył Normandię z woli ojca, a Anglię podbił wraz ze zromanizowanymi w ciągu ponad stu lat potomkami wikingów. Bitwa pod Hastings, w której zginął król anglosaski Harold, a jego armia uległa całkowitemu rozbiciu i wybiciu, z pewnością należy do tych, które zadecydowały o losach świata.

Zwycięski Wilhelm, zwany odtąd Zdobywcą, zapoczątkował bowiem przedziwny eksperyment cywilizacyjny. Jego efektem stała się społeczność, znana dziś pod nazwą Brytyjczycy, która – porównując ją z innymi gatunkami przyrodniczymi – przypomina endemiczne stwory z Galapagos. Te z kolei odkrył prawdziwy już Anglik – Karol Darwin – udowadniając, że separacja terytorialna prowadzi do utworzenia nader oryginalnych, unikalnych genotypów.

Przed Wilhelmem Anglię najeżdżano dość często. Rzymianie wraz z celtyckimi autochtonami stworzyli udaną mieszankę, której ślady odkryć można dzięki wykopaliskom, kronikom mrocznych wieków i legendzie o królu Arturze. Potem zjawiali się tu Germanie – Sasi, Fryzyjczycy, Duńczycy. Pół wieku przed Wilhelmem tron angielski objął Kanut Wielki, syn Swena Widłobrodego i Świętosławy – córki naszego Mieszka I oraz siostry Bolesława Chrobrego…

Od kiedy jednak anglosaskie plemiona ujarzmili Normanowie, żadna zbrojna wyprawa na Anglię się nie udała, choć w XVI w. próbowali ją podbić Hiszpanie, w XIX – Francuzi, a w XX – Niemcy. Normanowie mówili po francusku i w tym języku przez pokolenia – aż do czasów Henryka V na początku XV w. – porozumiewali się rządzący. Jeszcze na początku wojny stuletniej trudno byłoby przypuszczać, że celtycko-germański lud i galijsko-wikińska arystokracja stworzą wspólny język, w którym powstaną arcydzieła poezji i literatury oraz tomy będące podwaliną różnych dyscyplin naukowych i który pod koniec tysiąclecia rozszerzy się w powszechnym użyciu na cały świat. Ślady francuskiego są widoczne przede wszystkim w pisowni wielu słów, ale budowa zdań i dźwięk angielskiego są specyficzne i oryginalne.

Czytaj też:
Powstanie Brytów przeciw Rzymianom. Furia Boudiki

Oryginalne jest angielskie poczucie humoru, a także styl bycia, przedsiębiorczość i nieugiętość w godzinie próby. Zwłaszcza w Polsce świetnie pamiętamy, że to Brytyjczycy podczas II wojny światowej byli przygotowani na „krew i łzy”, jako jedyni wytrzymali cały ciężar wojny z Hitlerem po upadku Francji i okazywali wiele uznania polskim sojusznikom. Niestety do czasu, kiedy Sowieci okazali się bardziej potrzebni. To też cechy brytyjskie: chłodne wyrachowanie i egocentryzm. Długo się kształtowały – wraz z niezagrożonym z zewnątrz imperium brytyjskim, co miało być „wielkie i ponad wszystko”.

Imperium się rozpadło, ale atrakcyjność tradycji i kultury angielskiej jest tak wielka, że kilkadziesiąt dawnych kolonii tworzy jak najbardziej dobrowolną Brytyjską Wspólnotę Narodów. Wspomnijmy też o kilkunastu koloniach północnoamerykańskich, które oderwały się w końcu XVIII w. od metropolii i stały się z czasem zalążkiem największego dziś supermocarstwa. Także USA nazywa się krajem anglosaskim.... Endemiczny genotyp cywilizacyjny okazał się więc w tym przypadku tak udany, że z powodzeniem oddziałuje na narody innych ras, wyznań i doświadczeń historycznych. Nie doszłoby do tego wszystkiego, gdyby nie powodzenie wyprawy Wilhelma Bastarda. Jakkolwiek byśmy żałowali mężnego i nieszczęśliwego Harolda oraz jego uzbrojonych w topory wojowników, przyznać musimy, że dziejowy sukces Anglii rozpoczął się wraz z normańską inwazją.

Dwie armie

Prawa Wilhelma do tronu angielskiego wynikały z dawno wyrażonej woli pobożnego, anglosaskiego króla Edwarda Wyznawcy oraz z hołdu lennego, jaki – jeszcze za życia Edwarda – złożył władcy Normandii sam Harold. Był to również rzutki polityk, sprawny organizator, skuteczny wojownik. Wprawdzie Edward na łożu śmierci ofiarował koronę właśnie jemu, Haroldowi (także anglosaskiej proweniencji), a ten o hołdzie lennym zapomniał, ale większość dworów europejskich i sam papież popierali Wilhelma.

Na wieść o zgonie Edwarda zgromadził on latem 1066 r. wspomniane już ogromne siły u ujścia normandzkiej rzeki Dives, ale niespokojne morze i przeciwne wiatry długo nie pozwalały na żeglugę. Wyruszył dopiero we wrześniu. Po drodze zgubił na pewien czas swą armadę, po wyjściu na ląd przewrócił się, a z góry świeciła na to wszystko złowróżbna kometa. Wilhelm nie był jednak przesądny. Z energią przeniósł armię z bagnistego wybrzeża w zatoce Pevensey w hrabstwie Surrey, na dogodny do stoczenia bitwy teren w okolicach Hastings, założył tam obóz, a flotę odesłał na kontynent. Po pierwsze – byłby kłopot ze znalezieniem portu, po drugie – gestem tym podkreślił, że przybył na wyspę, aby już na niej pozostać.

Lądowaniu sprzyjały okoliczności: otóż Harold, który w ciągu lata czekał w pobliżu, aby zepchnąć najeźdźców do morza, musiał we wrześniu ruszyć daleko na północny zachód, aby rozprawić się z innym najazdem (300 okrętów), a mianowicie króla norweskiego Hardrady z wygnanym bratem Harolda – Tostigą – u boku. Zapewne Wilhelm i Hardrada działali w porozumieniu, ale w poniedziałek 25 września Harold rozbił wojska Norwegów i szkockich najemników Tostigi, a kiedy w czwartek 28 września wylądowali Normanowie, potrafił szybkim marszem ruszyć z Yorku i w ciągu niespełna dwóch tygodni dotrzeć na południe.

Lądowanie Wilhelma Zdobywcy w Anglii. Grafika Alphonsa de Neuville'a z 1883 r.

Wyczyn ten świadczył o wielkiej wytrzymałości i determinacji nie tylko skandynawskich w większości żołnierzy Harolda, lecz także anglosaskiego fyrdu, czyli pospolitego ruszenia poszczególnych prowincji (do niedawna siedmiu plemiennych królestw). Gwardia królewska – huskarlowie – była właśnie zawodowym, wyborowym i groźnym wojskiem, otrzymującym żołd, a nie nadania ziemi, jak w feudalnej Europie. Hołdowali oni militarnej tradycji skandynawskiej. Przemieszczali się konno, ale walczyli pieszo w kilku zwartych szeregach, za murem drewnianych, okutych żelazem tarcz. Wielu odzianych było w kolczugi i nosiło żelazne hełmy. Obok włóczni i mieczów używali przede wszystkim przerażających toporów o jednym ostrzu lub o dwóch. Posługiwali się nimi z wielką siłą i wprawą, potrafiąc jednym uderzeniem rozłupać wroga na pół. Zwarty szyk owego wojska mógł stanowić zaporę nie do pokonania dla najlepszych nawet rycerzy. Harold miał ich od 3 do 4 tys.

Dwukrotnie liczniejszy był pod Hastings fyrd – czyli pospolite ruszenie. Złożony był z chłopów stawiających się na wezwanie swych panów (thenów uzbrojonych tak jak inni ówcześni rycerze w Europie) do dwumiesięcznej służby zbrojnej. Ich oręż był różnorodny. Niekiedy mieli drewniane tarcze, a nawet miecze i topory. Łuki zastępowali procami. Wielu posługiwało się domowego wyrobu oszczepami i maczugami. Atak wymachujących tym orężem, pędzących z okrutnym wrzaskiem, rozsierdzonych mężów mógł jednak przerażać. Gorzej było ze zdyscyplinowanym wykonywaniem bardziej skomplikowanych manewrów.

Zarówno piesi, jak i konni Normanowie dysponowali pełnym uzbrojeniem średniowiecznego wojownika. Wprawę w posługiwaniu się bronią łączyli z odziedziczoną po wikińskich przodkach chęcią mordu oraz ze świetnym wyszkoleniem całych oddziałów. Chroniły ich długie kolczugi, żelazne hełmy z nosalami, migdałowego kształtu tarcze, a wrogów kłuli włóczniami i siekli mieczami, mając też wsparcie licznych łuczników, a także kuszników. Właśnie pod Hastings ta śmiercionośna broń – kusze – została użyta po raz pierwszy od czasów antycznych. Strach się bać, gdybyśmy 950 lat temu znaleźli się pod Hastings, między normańskim młotem i anglosaskim kowadłem…

Pod Hastings

Harold poczynał sobie 14 października dość rozsądnie. Wiedząc, że jego wojsko – nieco nawet liczniejsze od przeciwników – nie ma większych szans w spotkaniu na otwartym polu z ciężką konnicą normańską, ustawił wojowników na wzgórzu Senlac, w ciasnym półkolu, o froncie ciągnącym się kilkaset metrów, częściowo za ostrokołem. Skrzydła zabezpieczał z jednej strony wąwóz, a z drugiej strumień o bagnistych brzegach. Czekał na atak Wilhelma na czele hufca swej gwardii i możnych thenów, pod chorągwią Wessexu ze złotym smokiem.

Bastard – zanim pchnął do boju rycerzy – ustawił przed wrogami łuczników, którzy zasypali ich strzałami. Ci wytrzymali deszcz grotów psychicznie, a także fizycznie – chroniąc się za ścianą tarcz. Za łucznikami stała piechota, a na końcu kawaleria. Lewym skrzydłem dowodził Alan z Bretanii, prawym (z Francuzami i najemnikami) Eustachy z Boulogne oraz Roger de Montgomerie. Środkowym hufcem normandzkim dowodził sam Wilhelm. Obok niego – przyrodni bracia Odo (biskup Bayeux) i Robert. Nad nim – sztandar papieski.

Czytaj też:
Waterloo. Bitwa, w której zginęli wszyscy

Pierwsze natarcia nie przynosiły efektów. Piesi z trudem wdrapywali się pod górę, a jeźdźcy nie mogli wykorzystać impetu szarży, bo przed szczytem musieli zsiadać z koni. Oszczepy i topory wojowników anglosaskich przerzedzały szeregi atakujących. Nastał moment przesilenia – zniechęceni Normanowie zaczęli cofać, a kłamliwa wieść o śmierci ich wodza skłaniała już niektórych do panicznej ucieczki. Wtedy Wilhelm zdjął hełm i cwałem przejechał przed oczami podkomendnych. To dodało im sił i ochoty do dalszej walki.

W panice cofali się jedynie Bretończycy, co jednak przyniosło nieoczekiwanie korzyść najeźdźcom. Oto niezdyscyplinowani Anglosasi popędzili z okrzykiem triumfu za uciekającymi, łamiąc szyk swego prawego skrzydła. To z kolei pozwoliło Wilhelmowi wysłać na nich konnicę i w kilka minut znieść piątą część armii Harolda. Reszta trwała nadal jak mur, od którego odbijały się kolejne natarcia Normanów. Wilhelm spowodował kolejne opuszczenie stanowisk przez fyrd, tym razem ucieczką swych wojaków na rozkaz. I znów jazda normańska wyrzynała niesłuchających rozkazów, uniesionych przedwczesnym triumfem chłopów.

Jednak walka, która zaczęła się rankiem, ciągle się toczyła. Już nie sprytne manewry, ale upór się liczył, kto kogo szybciej zmęczy, wyczerpie i w końcu dorżnie. Minęło południe, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, kiedy wreszcie nastąpił moment przełomu. Jak to często bywa, zadecydował przypadek. Oto jedna ze strzał, którymi ciągle zasypywani byli Anglosasi, utkwiła w oku Harolda. Wprawdzie próbował dowodzić nadal, nie poddawał się, ale duch walki opuścił jego poddanych. Fyrd rzucił się do ucieczki, a wpół oślepionego Harolda, który bronił się do ostatka otoczony pozostałymi jeszcze przy życiu towarzyszami z przybocznej drużyny, zarąbali Normanowie.

Wilhelm Bastard – teraz już Zdobywca – bez przeszkód zajął Dover, następnie Londyn, a już w Boże Narodzenie w Opactwie Westminsterskim nałożono na jego głowę koronę króla Anglii.

Artykuł został opublikowany w 10/2016 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.