Lisicki: W Polsce walec cenzury liberalnej nie posunął się tak daleko, jak na Zachodzie

Lisicki: W Polsce walec cenzury liberalnej nie posunął się tak daleko, jak na Zachodzie

Dodano: 
Paweł Lisicki, red. naczelny "Do Rzeczy"
Paweł Lisicki, red. naczelny "Do Rzeczy" Źródło: PAP / Arek Markowicz
– Na szczęście w Polsce, ze względu na to, że walec cenzury liberalnej, która tłumi dyskusję o LGBT, aż tak daleko się nie posunął, to ludzie są dosyć wstrzemięźliwi, bo wiedzą, że te wielkie koncerny uprawiają swoją politykę i nie należy do tego podchodzić w sposób dosłowny – mówił red. naczelny "Do Rzeczy" Paweł Lisicki w ostatnim programie "Wierzę", którym poruszono temat współczesnej cenzury.

W kontekście naklejek "Gazety Polskiej", Europejskie Stowarzyszenie Dziennikarzy oznajmiło, że dziennikarz nie może być przeciwko LGBT. Dziś zabrania się naklejek. Co zostanie ocenzurowane jutro? Czy ocenianie idei bądź ludzi może być dyskryminacją? Jakie postępy poczyniła cenzura demokracji liberalnej w stosunku do epoki minionej? O politycznej poprawności, cenzurze oraz "nowoczesnych" formach małżeństwa z red. naczelnym "Do Rzeczy" Pawłem Lisickim rozmawiał Marek Miśko w programie "Wierzę".

Redaktor naczelny "Do Rzeczy" zwrócił uwagę na autocenzurę, która wynika z działań wielkich koncernów. – Jeśli nasz program poświęcony ideologii LGBT zniknął z kanału, a później to samo stało się z kazaniem arcybiskupa Jędraszewskiego, to trzeba na to patrzeć też w taki sposób. Można się z tego śmiać, ale to też tzw. efekt mrożący, czyli jak ktoś raz dostanie po łapach, to potem będzie uważał. My dostaliśmy po tych łapach bardziej, Radio Maryja trochę mniej, ale każdy w tyle głowy już wie, że jak powie coś takiego, co inni usłyszą i im się to nie spodoba, to może ten kanał całkowicie zniknie. Ale może nie zniknie? Może cenzor będzie dobry i na to pozwoli? Na tym polega perfidność takiego zachowania – mówił.

Paweł Lisicki zauważył też, że współczesną cenzurę próbuje się ukryć pod płaszczykiem algorytmów i pomyłek. – Przy braku obiektywnych kryteriów, które definiują, co to jest tzw. mowa nienawiści, do których nie można się odwołać, to na tym polega współczesna cenzura, która nie chce się tak nazywać, bo oni wszyscy działają z "potrzeby serca". Współczesna otoczka chce to ukryć pod płaszczykiem algorytmów, liczb, pomyłek etc. Efektem jest powstrzymanie pewnych opinii – dodał.

Red. naczelny "Do Rzeczy" nawiązał też reakcji społeczeństwa. – Jest jeszcze dodatkowy element, który nie działa w Polsce, ale w Europie Zachodniej już tak. Polega on na tym, że jeśli nawet komuś zarzucimy szerzenie mowy nienawiści, to to do opinii publicznej dociera. Liczba osób, która sięgnie do źródeł jest ograniczona. Do społeczeństwa płynie taki komunikat »o, zamknęli program za szerzenie mowy nienawiści«. Z tego by wynikało, że szerzymy tę nienawiść i mamy już taki wizerunek. Na szczęście w Polsce, ze względu na to, że walec cenzury liberalnej, która tłumi dyskusję o LGBT, aż tak daleko się nie posunął, to ludzie są dosyć wstrzemięźliwi, bo wiedzą, że te wielkie koncerny uprawiają swoją politykę i nie należy do tego podchodzić w sposób dosłowny. W wielu państwach Zachodu takie rozmowy nie mogą się pojawić. To jest wielki sukces demokracji liberalnej. Wszyscy mają pełne usta frazesów o wolności, ale ona jest tylko dla tych, którzy nie powiedzą nic takiego, co by kogoś nie uraziło. To nieprawdopodobne – wskazywał.

Źródło: wsensie.tv
Czytaj także