Gorąco na ulicach Paryża. Do walk z protestującymi działaczami tzw. "żółtych kamizelek" wysłano osiem tysięcy policjantów i żandarmów. Bez wątpienia dzisiejsze pierwszomajowe starcia służb z anarchistami będą jednymi z najbardziej drastycznych do tej pory. O wielkiej manifestacji "żółtych kamizelek" 1 maja mówi się od kilku dni.
Władze Paryża nakazały zamknąć pół tysiąca sklepów, barów i restauracji. Na dworcach i stacjach metra sprawdzana jest zawartość plecaków i bagaży przyjeżdżających do stolicy Francji osób. Media informują, że do Francji przyjechali już anarchiści z krajów zachodniej Europy, którzy mają przyłączyć się do "żółtych kamizelek".
Już po południu doszło w Paryżu do pierwszych walk. Podpalono ławki, samochody i pojemniki na śmieci. France 24 podaje, że aresztowano już 165 osób. Policja użyła wobec protestujących aktywistów gazu łzawiącego. Ci z kolei odpowiedzieli, rzucając w funkcjonariuszy kamieniami.
twittertwitter
Macron chce "radykalnych kroków"
Rzeczniczka rządu francuskiego Sibeth Ndiaye podkreśliła, że wolą prezydenta jest, by podjęto "radykalne kroki", aby zapewnić spokój podczas święta pracy. Emmanuel Macron oczekuje też "niezwykle stanowczej reakcji wobec »czarnych bloków«", czyli grup zamaskowanych, ubranych przeważnie na czarno młodych ludzi, szczególnie agresywnych i niebezpiecznych podczas marszów czy demonstracji.
Z kolei sekretarz generalny centrali związkowej CGT Philippe Martinez wzywał do masowego udziału w protestach, w których związkowcy powinni zjednoczyć się z "żółtymi kamizelkami", aby wywalczyć "radykalną zmianę kursu w polityce rządu".
Czytaj też:
Macron grozi Polsce usunięciem ze strefy Schengen? Nerwowa wypowiedź prezydenta FrancjiCzytaj też:
Starcia policji z protestującymi. "Żółte kamizelki" chciały dojść do budynku PE