Lech Wałęsa chciałby zorganizować w Polsce referendum, w którym obywatele odpowiedzieliby, czy zgadzają się na przeprowadzane przez rząd PiS zmiany. – Oni (rząd -red.) się na to, nie zgodzą. Wtedy będzie wielka demonstracja w Warszawie licząca ponad 2 mln ludzi. Będzie ultimatum: albo się zgadzacie na demokratyczne rozstrzygnięcia, albo pomożemy wam wyskakiwać przez okna – stwierdził.
Dodał, że wie, jak obalić obecną władzę. – Powiedziałem kiedyś tak: na 48 godzin zgadzam się być przywódcą, po to, żeby ich rozliczyć, żeby pozamykać kogo trzeba za to, jak zaszkodzili Polsce – oświadczył. Jak przyznał, swój plan "wywrócenia tego układu" chce realizować przy wsparciu sympatyków KOD-u. – Ponieważ oni organizują, ja dołączam i rozmawiam z narodem – tłumaczył.
Według Wałęsy oskarżenia o jego współpracę z SB pojawiły się, "kiedy wyrzucił Kaczyńskich" ze swojego otoczenia. – Wstyd, żebym ja się musiał tłumaczyć. Ja, szef walki i zwycięstwa. Od 70. roku prowadziłem ten bój. Przechytrzyłem bezpiekę, przechytrzyłem wszystkich innych – przekonywał.
– To ja poprowadziłem naród do zwycięstwa. Zwycięzcy się nie sądzi. Robiłem tak, ja potrafiłem, jak było najlepiej, ale w tym kierunku by wolność osiągnąć i osiągnąłem. Ja mam się tłumaczyć z moich metod walki? – mówił Wałęsa, dodając, "boję się jedynie Pana Boga, nikogo więcej. Można mnie zabić, ale nie pokonać".
dmc/TVN24