Nie płaczę po tęczy
  • Piotr GursztynAutor:Piotr Gursztyn

Nie płaczę po tęczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie płaczę po tęczy
Nie płaczę po tęczy

Twierdza Verdun nie była jakimś szczególnie ważnym punktem na francusko-niemieckim froncie Wielkiej Wojny. Było kilka podobnych. Ale jedna ze stron postanowiła wybrać miejsce, gdzie zostanie stoczona bitwa nie o teren, ale o wykrwawienie przeciwnika. Tak żeby było wiadomo, kto jest zwycięzcą.

Piotr Gursztyn

Historii zdarza się powtarzać jako farsa. Właśnie obserwujemy to na warszawskim Placu Zbawiciela, gdzie stoi i płonie co jakiś czas tęcza. Przez jednych pisana małą, przez drugich wielką literą. Tęcza staje się treścią jednego z najbardziej kluczowych sporów naszej debaty publicznej. Absurd? Raczej tak, ale niestety dużo mówiący o naszej rzeczywistości. Jaka debata, takie Verdun.

Tęczę postawiła nagradzana performerka z okazji, bodaj, polskiej prezydencji w UE. To był pierwszy trudny moment, bo jak sama wspominała, słyszała wtedy komentarze, że powstaje "pedalski" symbol. Cóż, wtedy były śmichy chichy, że to ciemne matoły tak komentują, bo tak mają. Ale niepowstrzymany bieg historii, zwany postępem, sprawi, iż zamilkną, bo są tylko marginesem. Tak jednak się dzieje, że ludzie wyśmiewani, traktowani jako odchodzący w niebyt nawóz historii, nie godzą się z tym i nie chcą też milczeć. Często, z powodu poczucia braku wpływu na rzeczywistość, wybierają złe sposoby, by dać wyraz swej frustracji. Zatem ktoś podpalił Tęczę.

Historia powtarzała się. Tęcza - w zależności od punktu widzenia - stawała się dla jednych "nasza", a dla drugich "ich". W ten sposób zwykła miejska instalacja, która mogła być tylko przedmiotem sporu estetycznego, jest teraz czymś w rodzaju "obsikania" własnego terenu. Ci, którym nie podoba się tęcza, nie są wymierającym marginesem, jak nazbyt optymistycznie sądzili rzecznicy postępu. Idzie teraz spór czysto siłowy - bo np. prezydent Warszawy ogłasza, że tęcza będzie odtwarzana za każdym razem w tym samym kształcie. A "Gazeta Wyborcza" opisuje rzewnie, jak ludzie spontanicznie zatykają kwiatki w żelaznym rusztowaniu. A któryś tam czwartek ogłasza dniem całowania się pod tęczą. Jak dalej potoczy się bój o przestrzeń trudno dokładnie przewidzieć. Ale mamy analogię z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Tryumf, który miał polegać na tym, że krzyż wyniesiono spod Pałacu, wcale nie zakończył sprawy. Przeciwnie, pogłębił podziały.

Najprościej byłoby usunąć instalację z Placu Zbawiciela, bo - używając słów pani prezydent Gronkiewicz-Waltz - "dzieli Polaków". Rozumiem jednak, że są tacy, którzy chcą, aby została. Ich dobre prawo. Wszystko teraz zresztą wskazuje, że zostanie. Podpalanie jej jest głupie i karygodne. Niestety, wygląda na to, że została wymyślona konwencja "zabawy" w podpalaczy i budowniczych, co ładnie ułoży się w odpowiednią narrację.

Rzecz zatem nie leży w usunięciu tęczy. Ani tym bardziej jej podpalaniu. Rzecz polega, aby nie stosować wobec ludzi dotychczasowej "pedagogiki" - albo akceptujesz bez słowa sprzeciwu, albo wynocha, bo jesteś ciemniakiem. Ani tym bardziej nie polega na zmuszaniu ich do udziału w konfrontacji.

Czytaj także