Sprawę sędziego Roberta Wróblewskiego z Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu opisał m.in. dziennik "Fakt". Pracownicy ochrony wskazali go jako sprawcę kradzieży sprzętu elektronicznego w Media Markt. Ich uwagę przykuło dziwne zachowanie mężczyzny i zatrzymali go, gdy wychodził ze sklepu. Wówczas sędzia okazał swoją legitymację, oświadczając, że chroni go immunitet.
Na miejsce wezwano policję i prezesa Sądu Apelacyjnego, który wyraził zgodę na przeszukanie samochodu swojego podwładnego. Jak informuje "Fakt", funkcjonariusze znaleźli w nim pendrivy warte 2 tys. zł, za które sędzia nie zapłacił. Mężczyzna trafił na przesłuchanie do Prokuratury Rejonowej Krzyki-Zachód we Wrocławiu. Postawienie zarzutów sędziemu będzie możliwe dopiero wtedy, gdy sąd dyscyplinarny uchyli jego immunitet. Sędzia został już zawieszony w wykonywaniu swoich obowiązków.
"Nie wykluczamy, że sprawa może mieć więcej odsłon"
Sam sędzia Wróblewski zaprzecza zarzutom i twierdzi, że cążki oraz nożyk, który znaleźli przy nim ochroniarze, służą mu wyłącznie do drobnych napraw w samochodzie, zaś sprzęt miał zakupić w sklepie. Taka wersja wydarzeń przeczy jednak całej sytuacji. Według wpolityce.pl, śledczy uważają, że sędzia mógł dokonywać podobnych czynów już wcześniej, o czym może świadczyć spora liczba sprzętu elektronicznego znaleziona u niego w domu oraz w samochodzie. – Nie wykluczamy, że sprawa może mieć więcej odsłon. Sędzia będzie musiał wyjaśnić skąd posiada tyle elektroniki, czy należy ona do niego. To wstępna hipoteza, którą trzeba zbadać – mówi portalowi jeden z wrocławskich prokuratorów.
Czytaj też:
Wybranowski: Sędziowie zapracowali na krytyczne oceny butą, arogancją i poczuciem bezkarności