Gronkiewicz-Waltz przez dziewięć lat stała na czele banku centralnego. Było to w latach 1992–2001. W telewizji WP powiedziała, że jej pensja oscylowała wokół 40 tys. złotych miesięcznie, z wszystkimi dodatkami.
Sprawa wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim ciągnie się od czasu publikacji "Gazety Wyborczej", która napisała, że Martyna Wojciechowska, dyrektor departamentu komunikacji i promocji Narodowego Banku Polskiego, zarabia 65 tys. zł miesięcznie.
– Prezes Glapiński nie chce pokazać opinii publicznej, ile zarabiają dyrektorzy. Myślę, że tam są duże różnice między dyrektorami i że jedna, dwie osoby zarabiają bardzo dużo, a inne mniej – stwierdziła Gronkiewicz-Waltz.
Poproszona o ocenę pracy Adama Glapińskiego, była prezydent Warszawy powiedziała, że "nie chce go na siłę oceniać". Podkreśliła jednak, że prezes NBP był kiedyś członkiem Rady Polityki Pieniężnej i jest profesorem Szkoły Głównej Handlowej, dlatego "nie można tutaj mieć pretensji".
– Gorzej z tym KNF-em – zaznaczyła Gronkiewicz-Waltz, nawiązując do afery wokół Komisji Nadzoru Finansowego, czyli nagranej rozmowy Leszka Czarneckiego z Markiem Chrzanowskim w sprawie zatrudnienia w Getin Noble Banku znajomego prawnika.
Ustawa o jawności zarobków w NBP autorstwa PiS jest obecnie na etapie prac parlamentarnych.
Czytaj też:
Prezes NBP znów dopiekł Gowinowi. Cięta riposta wicepremiera