Głos milczącej większości
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Głos milczącej większości

Dodano:   /  Zmieniono: 

Hanny Gronkiewicz-Waltz będziemy bronić do ostatniej kropli krwi – zdają się mówić liderzy Platformy. Słusznie. Wiedzą, że odwołanie prezydent Warszawy byłoby dla nich tym, czym Lipsk dla Napoleona – zapowiedzią nieubłaganej klęski. Nic dziwnego, że w tej sytuacji, kiedy strach wreszcie zajrzał politykom Platformy w oczy, imają się każdego sposobu, byle tylko odsunąć niebezpieczeństwo. Potrzeba, jak wiadomo, jest matką wynalazków. Dlatego politycy PO miast bronić osiągnięć Gronkiewicz-Waltz – rozwiązanie proste, ale banalne i ryzykowne – wpadli na lepszy pomysł. Jako pierwszy głos zabrał premier, który w krótkich żołnierskich słowach opisał strategię swojej partii: – Chcesz zmienić Hannę Gronkiewicz-Waltz – idź na referendum. Chcesz, żeby była dalej prezydentem – nie idź na referendum – powiedział Tusk. Według premiera niechęć do udziału w referendum ma być tożsama z wotum zaufania wobec prezydent Warszawy. – Niepójście na referendum jest też aktem decyzji. Nieuczestniczenie w referendum jest aktem sympatyzowania z aktualnie rządzącym burmistrzem, wójtem czy prezydentem. Liczę, że warszawiacy w swojej przewadze wyrażą takie wotum zaufania dla Hanny Gronkiewicz-Waltz, odmawiając udziału w tym referendum – objaśniał premier.

W sukurs przyszedł mu inny zwolennik obywatelskiego uczestnictwa w demokracji prawdziwie bezstronny i ponadpartyjny prezydent Bronisław Komorowski, który ogłosił, że w referendum udziału nie weźmie.

Bardzo mi się to platformiane rozumienie zaangażowania obywatelskiego podoba. Chcesz popierać PO – nie głosuj. Myślę, że należałoby tę światłą myśl w ogóle wprowadzić do polskiego prawa i uznać, że niegłosujący są zwolennikami tych, którzy rządzą. Właściwie dlaczego nie? Dlaczego ograniczać tę zasadę tylko do wyborów lokalnych? Dlaczego uznawać, że niegłosowanie na burmistrza może być wyrazem sympatii dla niego, a niegłosowanie na premiera czy prezydenta takim wyrazem sympatii być nie może? Przecież wyborcy, gdyby chcieli zmienić rząd, poszliby głosować; nie poszli – więc popierają. A teraz niech Jarosław Kaczyński pokaże, co potrafi. Chce rządzić? Owszem. Musi jednak zdobyć poparcie 51 proc. wszystkich Polaków. Wszystkich, a nie tylko głosujących.

Myślę, że ów pomysł mógłby się stać przedmiotem inicjatywy ustawodawczej pana prezydenta. Polska byłaby pierwszym krajem demokratycznym, w którym brak oddania głosu też byłby traktowany jako uczestnictwo, jako głos za rządem. Nikt na to wcześniej nie wpadł, a to takie proste. W całej Europie, ba, w świecie całym głowią się różni mędrcy nad tym, jak ludzi do głosowania pobudzić, jak ich zachęcić, jak przekonać, że coś od nich zależy. A tu proszę, Tusk z Komorowskim wymyślili. Czapki z głów, chciałoby się powiedzieć, przed politykami PO.

Polak potrafi.

Czytaj także