Riposta w sprawie koronawirusa. Argument za przywróceniem wolności i godności

Riposta w sprawie koronawirusa. Argument za przywróceniem wolności i godności

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjneŹródło:PAP / DAVID SWANSON
Prof. W. Julian Korab-Karpowicz | Ponad milion osób przeczytało mój artykuł na portalu DoRzeczy.pl „Uczona niewiedza koronawirusa”. Chciałbym podziękować wszystkim czytelnikom. Świadczy to o wielkim znaczeniu, jakie ma dla wielu z nas sytuacja wywołana obecną pandemią.

Artykuł kończy się wezwaniem do jak najszybszego powrotu do normalności. Jego tezy zostały skrytykowane przez redaktora Marka Bańczyka, w artykule „Propaganda nie wyleczy świata” (TVP Info). Stąd ta riposta, a jednocześnie apel do wolności i godności.

Teraz przejdę do tez. Argumenty red. Marka Bańczyka oznaczę jako MB, a swoje jako WJKK:

Teza nr 1: Koronawirus nie jest znacznie groźniejszy niż grypa.

WJKK: Chociaż liczby przedstawione przez MB przemawiają do naszej wyobraźni z uwagi na ilość zgonów w takich miejscach jak Lombardia, Madryt i New Jork, nie dowodzą one wcale, że koronawirus jest znacznie groźniejszy niż grypa. Bowiem to, że „podczas pandemii zanotowano gwałtowny wzrost śmiertelności w stosunku do średniej z lat poprzednich” (MB) nie dowodzi wcale zwiększonej śmiertelności z powodów COVID-19, choroby powodowanej przez koronawirusa SARS CoV-2. Ludzie mogą umierać także z innych powodów, na przykład dlatego, że pod wpływem paniki nie wychodzą z domów, obniża się siła odpornościowa ich organizmów, zapadają na inne choroby, a nie korzystają z koniecznych porad lekarskich. Umrzeć można nawet ze strachu wzbudzonego psychozą, tak jak w wstrząsającym przypadku starszej osoby leczonej na oddziale intensywnej terapii w jednym z polskich szpitali, która doznała nagłego ataku serca, kiedy jej powiedziano, że wynik przeprowadzonego testu na koronawirusa jest pozytywny. Dla właściwej oceny potrzebne są szczegółowe dane dotyczące przyczyn zgonów oparte na źródłach naukowych.

Na podstawie badań jakie przeprowadził prof. John Ioannidis z Uniwersytetu Stanford (268 tys. cytowań w Google Scholar), śmiertelność z powodu COVID-19 kształtowała się na poziomie 0.12-0.2%, a więc nieco wyżej niż 0,1%, co odpowiada poziomowi zwykłej grupy. Chociaż jego badania przedstawione w artykule naukowym „COVID-19 Antibody Seroprevalence in Santa Clara County”, dotyczyły niedużej próbki statystycznej i wynik ten skorygujemy na zwykle przyjmowane 1-4%, to i tak daje to nam stosunkowo niską śmiertelność w porównaniu z wieloma innymi chorobami. Najlepszym dowodem możliwości takiego wyniku jest 252 ofiar śmiertelnych w Korei Południowej, z ogólnej liczby 10801 chorych, gdzie z uwagi na tzw. „odporność stadną”, koronawirus praktycznie przestał już agresywnie działać, a więc nie należy się tam spodziewać ani kolejnej dużej fali zachorowań, ani dużej liczby zgonów. Wynik koreański to 2,3%, ale może być faktycznie jeszcze dużo niższy bowiem istnieje tzw. ukryta zachorowalność (co stwierdził prof. Ioannidis w Kalifornii), a więc wiele osób może przejść chorobę bezobjawowo i w ogóle nie odczuć, że zostały zarażone.

Najważniejszym jednak argumentem, dlaczego „koronawirus nie jest znacznie groźniejszy niż grypa”, a może wręcz być uznany za mniej groźny, jest to, że o ile grypa potrafi zaatakować śmiertelnie wszystkich bez wyjątku, w przypadku zarażenia SARS CoV-2 tylko niektóre osoby należą do tzw. „grupy zagrożonej”. Są to głównie osoby starsze z komplikacjami zdrowotnymi. Dla przykładu, średni wiek osób zmarłych z powodu COVID-19 we Włoszech wynosi 81 lat, a w Hiszpanii to 82 lata i aż 95% z nich cierpiało jednocześnie na inne schorzenia. Jak stwierdził polski epidemiolog, prof. Włodzimierz Gut w wywiadzie dla Polskiego Radia PR1 w dniu 2 marca br., „na koronawirusa praktycznie nie chorują dzieci w wieku do 9 roku życia, a średnia zgonów to 75 lat i zazwyczaj wszyscy [zmarli] są obciążeni innymi chorobami”. Zwrócił on ponadto wówczas uwagę, że „ten wirus nie jest groźniejszy niż grypa”. Do kwestii wieku osób zagrożonych jeszcze powrócimy.

Teza nr 2: Koronawirusy są znane od 1965 r. i wiadomo jak z nimi postępować, więc i ten wirus nie jest tajemnicą. Na poparcie tej tezy cytowany jest podręcznik profesora Jabłońskiego z 1980 roku.

WJKK: Tu odpowiedz jest prosta. To nie jest moja teza, a jedynie teza przypisana mi przez MB. W logice to nazywa się „sofizmat rozszerzenia”, znany powszechnie jako „chochoł” (ang. straw man). Jest to błąd logiczno-językowy, a raczej chwyt retoryczny, który polega na tym, że „stosujący go sprawia wrażenie obalenia argumentów przeciwnika poprzez obalenie argumentu, który nie został przedstawiony przez tego przeciwnika”. Jaka więc jest moja prawdziwa teza?

Koronawirusy są znane od 1965 r. i o grupie wirusów Coronavirus pisze w swoim podręczniku Wirusologia Lekarska prof. Leon Jabłoński. Zaletą podręcznika, wydanego w 1980 roku, jest, że polska służba zdrowia nie była jeszcze wtedy narażona na wpływ komercjalizacji. Jest tam więc, na przykład, rzetelne podejście do sprawy szczepionek. Możemy się dowiedzieć, że ze szczepionkami zbyt pośpiesznie wprowadzonymi na rynek mogą się wiązać powikłania, których szkodliwość może okazać większa niż naturalny przebieg choroby. Ponadto, co jest bardzo istotne, już wtedy prof. Jabłoński zauważa, że koronawirusy występują u ludzi dorosłych, a u dzieci „nie wyosabnia się ich”. Nie znaczy to jednak, że wszystko o koronawirusie wiemy. Wirusy zmieniają się i mutują. SARS CoV-2 to nowy szczep.

W omawianiu tej tezy, MB daje też inne przykłady „chochoła”, jak na przykład: „Czytając artykuł Pana Profesora, można odnieść wrażenie, że lekarze na całym świecie to banda idiotów, która partaczy robotę …”. WJKK: Mogę odpowiedzieć, że gdybym rzeczywiście uważał dzisiejszych lekarzy za idiotów, to nie cytowałbym artykułów z najnowszych medycznych pism naukowych. Jednak lekarze też się mylą i są między nimi różnice zdań co do terapii COVID-19. Największa pomyłka miała miejsce w czasie słynnej grypie „hiszpanka” 1918-1919. Jak to było z hiszpanką? Wszyscy wiemy o tej wielkiej pandemii. Mało osób zaś wie, że znaczna liczba ofiar była spowodowana niewłaściwym sposobem leczenia. Podawano chorym znacznie zawyżone dawki aspiryny.

Dodatkowa teza 2A. MB: Pan Profesor pisze: „Ofiarami śmiertelnymi są głownie osoby słabe i starsze, i to najczęściej po siedemdziesiątce, po przebytych chorobach lub z innymi komplikacjami zdrowotnymi. Dlaczego więc w mediach nie ma na ten temat rzetelnych informacji?” WJKK: To prawda. Na ogół trudno znaleźć na informację, po pierwsze, w jakim wieku byli zmarli na COVID-19; po drugie, czy byli obciążeni innymi chorobami. Informacja na twitterze Ministerstwa Zdrowia to za mało. Twitter to medium społecznościowe, a nie właściwa informacja. Te dane powinny być na ministerialnej stronie internetowej i być ciągle odświeżane.

MB dowodzi, że ofiarami koronawirusa mogą być także w ludzie młodsi. Pisze: „Według rzetelnych informacji z Urzędu Miasta Nowy Jork, na ponad 12 tys. zgonów w samym mieście, 26,5 proc. zmarłych było poniżej 65. roku życia”. WJKK: To prawda. Potwierdzają to badania prof. Johna Ioannidisa. W artykule naukowym, „Population-level COVID-19 mortality risk for non-elderly individuals”, przytacza on dane zebrane w Belgii, Niemczech, Włoszech, Holandii, Portugalii, Hiszpanii, Szwecji i Szwajcarii, a także w stanach Luizjana, Michigan, Waszyngton i Nowy Jork. Okazuje się, że o ile w Europie w głównych epicentrach COVID-19 osoby poniżej 65 lat stanowiły 5% -9%, to w Stanach Zjednoczonych ta liczba zbliżała się do 30%. Dlaczego? Można to wytłumaczyć tym, że z uwagi na styl życia, częstą otyłość, junk food i inne przyczyny, system odpornościowy Amerykanów okazał się słabszy niż Europejczyków. Dlatego w USA, wśród grupy ludzi zagrożonych znalazło się więcej osób młodszych. To nie zmienia jednak generalnego obrazu pandemii. W konkluzji artykułu prof. Ioannides pisze: „U ludzie w wieku poniżej 65 lat zachodzi bardzo małe ryzyko śmierci z powodu COVID-19, nawet w siedliskach pandemii, a zgony osób w wieku poniżej 65 lat bez leżących u ich podstaw predyspozycji [innych chorób] są niezwykle rzadkie”.

Teza nr 3: Mamy skuteczne lekarstwa, wystarczy je zastosować – chlorochininę i hydroksychlorochininę.

MB: Na poparcie tej tezy podaje się taki oto dowód: „Zostały one zastosowane do leczenia pacjentów w Korei Południowej, która, jak wskazuje bardzo mała liczba zgonów, nadzwyczaj skutecznie poradziła sobie z COVID-19”. WJKK: Bardzo dziękuję za tak piękne wyartykułowanie mojej tezy. Chociaż jest tu kolejny „chochoł” bowiem, w moim artykule stwierdzenia „wystarczy je zastosować”, ale rzeczywiście wymieniam z nazwy te lekarstwa. Przypomnę, że o hydroksychlorochinine z nadzieją mówił też z wcześniej prezydent Daniel Trump, a obecnie bada się w USA trzy leki: chlorochinina, hydroksychlorochinina i remdesivir.

WJKK: O ile ktoś ściąga w szkole, próbuje ściągać od prymusa. Takim w walce z koronawirusem okazała się Południowa Korea. Świadczy o tym niewielka liczba zachorowań i niewielka liczba zgonów i wychodzenie Korei z zagrożenia chorobą. Już w lutym br. informacja o trzech lekarstwach: Kaletra (lopinawir + rytonawir), chlorochinina i hydroksychlorochinina, wraz ze wskazówkami jak je stosować, ukazała się w piśmie naukowym „Korea Biomedical Review”. Z uwagi na brak czasu na testy, leki te nie były wcześniej wystarczająco przebadane na losowo wybranych pacjentach, ale, jak wynika z artykułu, użyte dla ratowania pacjentów będących w stanie ciężkim, okazały się skuteczne

Teza nr 4: Jeśli chodzi o postulowane metody ograniczenia postępu pandemii, to „nie mogą być to metody radykalne, jakie są obecnie stosowane w wielu krajach i które faktycznie okazują się nieskuteczne”.

MB: „Wprowadzenie lockdownu we wszystkich tych miejscach miało doprowadzić do jednego skutku: zahamowania wzrostu. Tak się też stało. Wskaźniki dzienne zaczęły spadać”.

WJKK: Lockdown może okazać się pozornym i jedynie krótkotrwałym sposobem na zahamowanie wzrostu zachorowań. Z tego powodu epidemiolog amerykański o polsko brzmiącym nazwisku, dr Knut Wittkowski (6196 cytowań na Google Scholar) uważa, że koncepcja lockdown (czyli kordonu sanitarnego obejmującego państwa i paraliżująca życie społeczne) jest kompletnie błędna. Dr Wittkowski ma za sobą 35 lat pracy badawczej jako osoba zajmująca się pandemiami. To co chce nam przekazać w swoim artykule, „The first three months of the COVID-19 epidemic”, wypowiada bardzo prosto. Od wirusów nie można uciec. Lockdown to kryjówka, ale tylko na krótko. Kiedy będziemy wychodzić z lockdownu, pojawią się znowu nowe zarażenia. Dlatego, czy chcemy, czy nie chcemy, całe społeczeństwo musi przejść przez proces nabywania „odporności stadnej”. Łatwo się domyśleć, że jest to, co w pełni świadomie robi obecnie Szwecja. Pomimo, że nie wprowadzono tam prawie żadnych ograniczeń, notuje się procentowo mniej zachorowań i mniej zgonów, niż w krajach takich jak Włochy czy Hiszpania, które zastosowały radykalne metody walki z koronawirusem.

Dr Wittkowski uważa, że powinniśmy działać dokładnie odwrotnie niż dzisiaj. Z uwagi na to, że koronawirus nie uderza w dzieci i młodzież, powinniśmy je posłać do szkół. Część z nich się zarazi koronawirusem, ale nawet tego nie zauważy. Pamiętajmy co mówił wcześniej prof. Gut, „na koronawirusa praktycznie nie chorują dzieci w wieku do 9 roku życia”. Powinniśmy ponadto spowodować, aby natychmiast ruszyły ponownie nasze firmy bowiem inaczej zabijemy gospodarkę i grożą nam konsekwencje obecnie wręcz niewyobrażalne, które także przełożą się również na katastrofalny wręcz uszczerbek na naszym życiu i zdrowiu. Należy więc otworzyć społeczeństwo, a nie je izolować w formie lockdown. Kiedy na skutek bezobjawowej najczęściej choroby przeciwciała wytworzą się już u 60-80% społeczeństwa, zwyciężymy. Przy takiej strategii zagrożenie koronawirusem trwać będzie około dwóch miesięcy. Tyle bowiem wynosi naturalny cykl jego rozprzestrzeniania. W tym czasie powinniśmy zrobić wszystko, aby chronić osoby starsze ze słabą odpornością i obciążone innymi chorobami, a w szczególności domy seniora. To jest bowiem grupa zagrożona. Godziny dla seniorów są potrzebne.

Teza nr 5: „Koronawirus nie jest mniej groźny od wielu innych (…) zjawisk społecznych”. Innymi słowy – sama choroba dla większości nie jest groźna, dużo groźniejsze są obecne „zjawiska społeczne” oraz panika, w którą niepotrzebnie wpadliśmy.

MB: „Jedno kliknięcie: w Worldometer nie pokazuje wszystkiego. Rozumowanie, że skoro tylko 200 tys. ludzi na świecie umarło, to nie mamy problemu, jest poza wszystkim dość naiwne”.

WJKK: Nawet śmierć jednego człowieka jest tragedią. Ale od śmierci się nie ucieknie i nie pomoże w tym najdoskonalsza nawet pigułka. Ważne jest abyśmy mogli spojrzeć śmierci prosto w twarz i mieli świadomość, że dobrze przeżyliśmy nasze lata i kończymy życie w sposób godny. Ale nie o to chodzi w pandemii. Tutaj decyduje statystyka. Dlatego należy porównać liczbę zgonów wynikającą z COVID-19 z innymi zjawiskami. Kiedy miliardy płyną na badania nad koronowirusem, podczas gdy co minutę umiera gdzieś na świecie dziecko z głodu, należy się zapytać, czy rzeczywiście dobrze wydajemy nasze środki. Kiedy na skutek lockdown mamy w Polsce zwiększoną o 40% liczbę samobójstw, niezliczoną liczbę depresji, a także powiększoną liczbę zgonów z innych chorób bowiem ogarnięci psychozą ludzie boją się iść do lekarza po poradę, to pytanie czy zastosowane metody są odpowiednie. Na tym polega podejmowanie właściwych decyzji politycznych, aby ogarnąć całość zagadnienia. Koronawirus to nie tylko problem medyczny, ale także społeczny, ekonomiczny, a przede wszystkim polityczny.

Na koniec, warto porównać dwa kraje o podobnej liczbie ludności, Koreę Południową i Włochy oraz zastosowane w nich metody. Korea Południowa, która ma 51 milionów mieszkańców, znaczą liczbę osób starszych i do której koronawirus przyszedł wcześniej niż do Europy, jest z aktualną liczbą zmarłych, 252 zdecydowanym liderem światowym w walce z pandemią. W Korei szkoły zamknięto jedynie na kilka dni, nie doprowadzono do „zamrożenia” gospodarki i zastosowano jedynie lokalne ograniczenia oraz inteligentny monitoring chorych. Ponadto osoby zarażone, z testem pozytywnym, nie były natychmiast posyłane do szpitali, a poddawane jedynie kwarantannie w ich własnych mieszkaniach (o ile miały takie warunki), a udawały się do szpitala wtedy, kiedy ich stan wyraźnie się pogarszał. Dzięki temu Korea Południowa wygrała.

We Włoszech, które mają 60 milionów mieszkańców, zrobiono odwrotnie. Zastosowano tam obostrzenia i zamknięto ludzi w domach. Przyjmowano ludzi do szpitali, nawet jeśli mieli małe objawy. Szpitale szybko się wypełniły. Potem, kiedy zgłaszały się osoby w ciężkim stanie, brakowało już dla nich miejsca. Stres wśród lekarzy i pielęgniarek powodujący wycieńczenie ich organizmów, doprowadził, że między nimi także pojawiły się zgony. W ten sposób Włosi przegrali i mają w swych statystykach stukrotnie większą liczbę zgonów niż w Korei Południowej. Problem może leżeć w metodach leczenia, a także w liczeniu zmarłych bowiem nie jest do końca jasne, ile z tych zgonów spowodował COVID-19, a ile choroby towarzyszące.

Jaki stąd wniosek? Dlaczego więc nasi eksperci starają się uczyć jak walczyć z koronawirusem od Włochów i Amerykanów, którzy wyraźnie, sądząc po liczbie zgonów z COVID-19 sobie nie radzą, a nie zasięgną rad w Korei Południowej?

Z uwagi na złożoność zagadnienia, riposta zajęła więcej miejsca niż planowałem. Podsumowując, mamy trzy modele postępowania z koronawirusem: włoski (tragiczny), szwedzki (otwarty), koreański (złoty). Złoto należy się Korei Południowej, ponieważ, pomimo, że była jednym z pierwszych krajów jaki został dotknięty pandemią, umiała sobie z nią doskonale poradzić i z niej powinniśmy czerpać wzór. Krzywa zachorowań już się tam spłaszczyła, umarły jedynie 252 osoby i społeczeństwo nabyło już zapewne odporności stadnej przy minimalnych ograniczeniach. A droga do odporności stadnej w Polsce to otwarcie szkół i biznesów, a z drugiej strony, ochrona ludzi starszych i domów seniora.

Brak narzucanych z góry niepotrzebnych ograniczeń i możliwość decydowania o sobie to wolność. Życie w wolności to życie w godności. Na tym bowiem polega ludzka godność, że jest się człowiekiem wolnym. Na bazie racjonalnych argumentów, które tutaj przytoczyłem, a mogę dostarczyć ich więcej, apeluję abyśmy w Polsce, kraju o długiej historii i wspaniałej tradycji, wrócili do wolności i godności.

Niektóre osoby wolałyby, aby o na temat pandemii wypowiadał się lekarz. Dla przykładu podam, że w Wielkiej Brytanii żaden z trzech głównych autorytetów, które wypowiadają się na ten temat nie jest lekarzem. Prof. Neil Ferguson ma doktorat z fizyki, prof. Sunetra Gupta z zoologii, a prof. Patrick Minford z ekonomii. A na swoją obronę powiem, że filozofia zwana była tradycyjnie Królową Nauk, a kto się zajmuje filozofią umie zazwyczaj myśleć w sposób syntetyczny i wielodyscyplinarny.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Autor jest filozofem i myślicielem politycznym, doktorem Uniwersytetu Oksfordzkiego, profesorem w Instytucie Politologii Uniwersytetu Opolskiego, autorem „Harmonii społecznej” i innych książek przetłumaczonych na kilka języków.

Czytaj też:
Uczona niewiedza koronawirusa. Wielka pandemia czy największa pomyłka?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także