Tyle wstydu z tą Polską

Tyle wstydu z tą Polską

Dodano: 
Bartosz Węglarczyk
Bartosz Węglarczyk Źródło:PAP / Leszek Szymański
TAKI MAMY KLIMAT || Im gorzej, tym lepiej – jest w Polsce pokaźna grupa polityków, która hołduje tej zasadzie. Podobnie jest z częścią dziennikarzy, którzy wydają się być przekonani, że jeżeli doprawi się Polsce gębę antysemityzmu, wstecznictwa czy zaprzaństwa, to nagle wyborcy się przebudzą i nie mogąc dłużej znieść wstydu związanego z ogólnie pojętą prawicą, obalą reżim „Dobrej Zmiany”.

Metoda jest zazwyczaj ta sama – polski dziennikarz o sympatiach lewicowo-liberalnych pisze w zagranicznych mediach tekst uderzający w prawą stronę, a następnie bohaterscy redaktorzy znad Wisły kolportują tenże artykuł do kraju i załamują ręce, że Reuters czy inny „Guardian” pisze W TAKIM tonie o Polsce. Oczywiście nie wspominają, że artykuł jest autorstwa polskich dziennikarzy. Tak samo jak nie wspominają, że taki dziennikarz przez lata współpracował np. z „Gazetą Wyborczą”. Ostatnio w tego typu działaniach specjalizuje się red. nacz. Onetu Bartosz Węglarczyk.

"Antysemicka gęba"

Od kilku tygodni głośno jest o najnowszej książce Rafała Ziemkiewicza – „Cham niezbuntowany”. Najwięcej wypowiadają się o niej oczywiście ci, którzy jej nie czytali. Wyciągają z kontekstu pojedyncze zdania (często nawet nie tyle z samej książki, co zajawek wrzucanych przez Ziemkiewicza na Twitterze), wykręcając ich znaczenie. Robią to jednak na tyle skutecznie, że o książce zaczęły pisać nawet zagraniczne media.

„Ziemkiewicz ponownie na łamach prasy izraelskiej. A potem zdumienie, że Polska ma antysemicką gębę” – napisał Węglarczyk na Twitterze, zamieszczając link do artykułu o „antysemickim” prawicowym pisarzu z Polski. Szkoda, że red. nacz. Onetu nie wspomniał, że tę „antysemicką gębę” Polsce dorabiają nie izraelscy, ale polscy dziennikarze.

twitter

Rzeczony tekścik jest autorstwa Katarzyny Markusz, dziennikarki Jewish Telegraphic Agency oraz portalu Jewish.pl. Markusz przekonuje swoich zagranicznych czytelników, że Ziemkiewicz określił holokaust mianem „mitu”. Mówiąc wprost –sugeruje, że Ziemkiewicz należy do tzw. negacjonistów. Jest to o tyle bezczelne, że sama autorka w dalszej części tekstu przyznaje, że publicysta „Do Rzeczy” pisze o „micie”, jaki zbudowano wokół tragedii holokaustu, a nie o „micie holokaustu”.

Ale to nie ma znaczenia – do tytułu poszła sugestia dotycząca negacjonizmu, a uczynny redaktor Węglarczyk upowszechnił ten artykuł, wrzucając go na swojego Twittera i załamując ręce, że tyyle wstydu, że w Izraelu znowu pisze się o polskim antysemityzmie itd.

Wstyd przed zagranicą

Kolejna tego typu aktywność miała miejsce kilka dni temu po głośnych słowach Andrzeja Dudy o LGBT. Tym razem red. Węglarczyk wrzucił opisujący te wydarzenia artykuł „The New York Times”, który przekopiował depeszę Reutersa. Depeszę autorstwa… Joanny Plucinskiej i Alicji Ptak.

„Od jakichś 20 lat nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę w zachodniej prasie takich tekstów o Polsce” – napisał Węglarczyk.

twitter

Warto zwrócić uwagę, że red. nacz. Onetu nie wrzucił linka do tekstu, tylko zamieścił zrzut ekranu strony „The New York Times” – zdjęcie, które zostało tak wykadrowane, że widnieje na nim jedynie początkowy fragment artykułu ze znamiennym napisem „by Reuters”. Nazwiska autorek są na dole strony „NYT” (w przeciwieństwie do oryginalnej strony Reutersa, gdzie nazwiska widnieją przy tytule artykułu na samej górze strony i nie sposób ich przeoczyć).

Dzień później na portalu, któremu szefuje Węglarczyk ukazał się artykuł pt. „Światowe media piszą o słowach Andrzeja Dudy na temat LGBT”, gdzie jako pierwszy przykład aktywności owych mediów podano właśnie depeszę Reutersa. Oczywiście nie dodając, kto jest jej autorem.

Ciężar słowa

Ta cała taktyka „podawania” jest oczywiście stara jak świat. Ot choćby i w zeszłym miesiącu, gdy wybuchła afera z Trójką, Węglarczyk stosował tę samą metodę – regularnie wrzucał teksty do zagranicznych mediów, obwieszczając z emfazą, że oto największe tytuły świata piszą o cenzurze w Polsce. Red. nacz. Onetu publikował m.in. artykuły Bloomberga czy „The Times”, które, jak szybko się okazało, były autorstwa polskich dziennikarzy.

Sam fakt, że polscy dziennikarze pracują dla zagranicznych tytułów, nie jest rzecz jasna czymś zaskakującym. To normalna praktyka. Chodzi jednak nie o red. Plucinską czy Ptak, tylko o postawę Bartosza Węglarczyka, który bierze teksty polskich dziennikarzy, tworzy aurę jakby to najtęższe umysły zachodniego dziennikarstwa śledziły poczynania złowrogiego Kaczyńskiego i teatralnie załamuje ręce, jaki to wstyd i żenada z tą Polską. Bez wskazania, że cytowane przez niego teksty są częstokroć (bo oczywiście nie wszystkie) autorstwa osób związanych np. z „GW”.

Zauważmy, że nie jest on nieznanym nikomu Fiedorczukiem czy innym Nowakiem, tylko szefem jednego z największych serwisów informacyjnych w Polsce, portalu o wielkim wpływie na polskie społeczeństwo. Według raportu Instytutu Monitorowania Mediów Onet był najbardziej opiniotwórczym medium w Polsce w marcu 2020 r. Człowiek, który szefuje takiemu serwisowi musi szczególnie mocno ważyć, jaki przekaz rozsyła w kraj i jaką gębę swemu państwu dorabia (nawet nie będę w tym momencie rozwodził się o skandalicznych słowach dot. homoseksualistów w Auschwitz, jakimi niedawno „błysnął” dziennikarz https://dorzeczy.pl/kraj/143507/burza-po-slowach-weglarczyka-na-temat-homoseksualistow-w-auschwitz-idiota-obsesja-hiena.html).

Apel do przekonanych

„Echa skandalicznych słów PAD przekroczyły granice kraju. Tą destrukcyjną prezydenturę widzi cały świat. Wielki wstyd. Polska nie zasługuje na prezydenturę strachu i wykluczania. Czas na silnego Prezydenta, który odbuduje wspólnotę i zadba o wszystkich” – to wpis Kidawy-Błońskiej na Facebooku, który pokazuje, gdzie takie przekazy rezonują. Bo owszem, przekaz Węglarczyka, trafia, ale jedynie do już przekonanych – polityków i twardego elektoratu.

Skąd w ogóle ta fantazja, by z takim zawzięciem prezentować zagraniczne, krytyczne głosy dot. czy to polskich władz czy ogólnie pojętej prawicy? Przecież red. Węglarczyk to jedynie kropla w morzu lamentów, jakie urządzają różnej maści TVNy i „Wyborcze”, które od lat trąbią o każdej wzmiance „Guardiana” czy „Deutsche Welle” nt. Polski.

Chodzi po prostu o powtórzenie atmosfery, jaką udało się zbudować Donaldowi Tuskowi w latach 2007-2011, gdy przekonano Polaków, że człowiek na „pewnym poziomie” nie głosuje na PiS; że człowiek, który czyta Morina i podziwia Rembrandta, musi odczuwać zażenowanie na myśl o prezydencie z PiS itd.

Ci ludzie nie dostrzegają jednak, że rok 2015 całkowicie rozbił bańkę, którą oni nadal dziarsko pompują. Bańkę kompleksów. Wtedy pewne antypisowskie tabu zostało złamane. Kto przełamał się i zagłosował na Andrzeja Dudę wiosną 2015 roku, ten później miał o wiele mniejsze opory by po raz pierwszy zagłosować na partię Kaczyńskiego. I nawet jeżeli się od PiS-u później odwrócił, to przecież nie znaczy, że automatycznie poparł Trzaskowskiego.

To złamane tabu nie ma oczywiście bezpośredniego przełożenia na politykę i nie oznacza, że PiS będzie rządził wiecznie. Oznacza to jedynie tyle, że nie da się w Polsce wygrać wyborów, publicznie okazując, że się wstydzi własnego kraju. Żeby wygrać, trzeba się również zwrócić do tych osób, które nie żyją kompleksem zagranicy i coś im zaoferować. Unijne paciorki mają coraz mniejszą moc. Czekoladowy orzeł już nie może. I w tym całym bagnie, które obserwujemy w czasie kampanii wyborczej, jest to jedna z nielicznych pozytywnych wiadomości.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.


Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
III RP – państwo, które zawiodło
Czytaj też:
Morawiecki rzuca koło ratunkowe

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także