Gdy wódz traci rozsądek
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Gdy wódz traci rozsądek

Dodano: 
Jarosław Kaczyński, prezes PiS
Jarosław Kaczyński, prezes PiS Źródło: PAP / Tomasz Gzell
Od momentu ogłoszenia przez Jarosława Kaczyńskiego „piątki dla zwierząt” uporczywie brzęczy mi pod czaszką tytuł jednej z powieści Druona: „Kiedy król gubi kraj”. Bo „piątka dla zwierząt” to już coś więcej niż błąd, taki, jakimi były „apteka dla aptekarza” czy zakaz handlu w niedzielę, które wyborcy, nawet uznając zmiany za idiotyczne, potrafili partii rządzącej wybaczyć. To nie jest niszowa awantura o prawo do hodowli norek, jeden szczególny dział produkcji rolniczej, który może się miastowym politykom wydawać równie mało istotny, jak tucz gęsi na foie gras, którego przecież swego czasu zakazano i nic się z tego powodu nie zawaliło.

Nie, tym razem to jest potężny kryzys polityczny, wizerunkowy i przede wszystkim strukturalny partii rządzącej. Kryzys, w który Jarosław Kaczyński wepchnął swą partię bez powodu, bez widoków na jakiekolwiek korzyści, wbrew wszelkiej politycznej logice, li tylko dla dogodzenia swej świętofranciszkańskiej sympatii dla „wszystkich stworzeń dużych i małych”. A raczej – w który, jak podejrzewam, wciągnęła partię jedna z rywalizujących o łaski Kaczyńskiego dworskich kamaryl, wykorzystując tę jego powszechnie znaną słabość.

Jak Państwo widzą, podobnie jak piszący na ten sam temat Jan FiedorczukŁukasz Warzecha uważam, że funkcjonujące w PiS teorie o politycznych powodach „piątki” to tworzone tam ad hoc tzw. wtórne racjonalizacje, pozwalające wyprzeć fakt dla wielu niemożliwy do przyjęcia – że „Naczelnik” po prostu nie wie, co robi. Jeśli ktoś uważa, że ta inicjatywa i pokazanie się Prezesa na tik-toku przyciągnie do partii młodzież (to najczęstsza z racjonalizacji) to chyba upadł na głowę. Równie dobrze można by sądzić, że PiS odzyska młody elektorat jeśli prezes zacznie mówić „elo ziomale!”. Mówiąc nawiasem, sam wybór na ogłoszenie „StopFurChallenge” akurat chińskiego komunikatora tik-tok obnaża bezmiar niekompetencji obecnego PiS „w temacie młodzieży”; pomijając kłopoty jakie ma tik-tok w USA i paru innych krajach, jest to aplikacja, której najstarsi użytkownicy mają 12 lat i w wyborach za trzy lata i tak nie wezmą udziału.

Katastrofa ideowa

Ponieważ bardziej interesuje mnie w tej chwili polityczny aspekt sprawy, nie będę wchodzić w szczegóły merytorycznego sporu o produkcję futer i ubój rytualny. Ograniczę się do wskazania trzech horrendów, zawartych w „piątce”.

Horrendum pierwsze, to udzielenie „aktywistom organizacji mających w statucie ochronę zwierząt” prawa do wkroczenia na prywatną posesję „bez zgody właściciela albo wbrew niej” celem dokonania inspekcji, jak traktowane są tam zwierzęta i z prawem ich ewentualnego odebrania właścicielowi. Wprawdzie ustawa każe by działo się to w asyście policji lub straży miejskiej, ale wynika z niej, że owe służby muszą jej na życzenie „aktywistów” dostarczyć. Otwiera to szerokie pole dla wszelkiego rodzaju mafii, również dla samej policji (zamiast ubiegać się o nakaz prokuratorski, będzie mogła pod pozorem troski o żółwia lub kanarka wejść wszędzie i zrobić przeszukanie każdemu). Nie wspominając o powszednim wymuszaniu na rolnikach haraczu przez zakładane w tym celu „prozwierzęce” organizacje, które już teraz jest plagą dla polskiej wsi, tak jak przez wiele lat była nią dla inwestorów konieczność okupywania się „ekologom” za odstąpienie od przysługującego im ustawowo prawa blokowania inwestycji.

Horrendum drugie to zakaz uboju rytualnego. Co najmniej jedna trzecia polskiego eksportu drobiu – a drobiarstwo to jeden z wiodących działów polskiego rolnictwa – wysyłana jest na rynki bliskowschodnie, czego warunkiem jest ubój „halal/koszer”. Niewiele mniejszy jest eksport na te rynki wołowiny. Gdy poprzednio zakazano ustawowo uboju rytualnego (w 2013 – zakaz ten został przez ówczesny Trybunał Konstytucyjny uznany za sprzeczny z Konstytucją) w ciągu roku hodowcy bydła stracili na nim, według obliczeń portalu money.pl miliard złotych. Potencjalne straty drobiarzy można szacować na co najmniej trzy razy tyle. Choć nie brak szacunków wyższych – sami zainteresowanie twierdzą, że utrata rynków bliskowschodnich pomniejszy zyski polskiej gospodarki o 9 mld złotych rocznie.

No i sprawa trzecia – zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Zwolennicy „piątki” usiłują do niej ograniczyć całą dyskusję, jak sądzę dlatego, że norki są śliczne i miliusie, a „ekolodzy” naprodukowali mnóstwo duszoszczypatielnych filmików o rzekomych cierpieniach, jakich doznają w klatkach. Dyskusja z fałszami tej propagandy wymagałaby osobnego tekstu, tu ograniczę się do stwierdzenia, że wszystkie – WSZYSTKIE – argumenty używane przez zwolenników likwidacji branży można równie dobrze zastosować wobec każdego innego działu hodowli.

Jeśli więc, jak twierdzi Jarosław Kaczyński, potępienie dla hodowli na futra to kwestia „przyzwoitości” i bycia „dobrym człowiekiem”, to człowiek „przyzwoity” nie może także przejść obojętnie wobec faktu hodowli drobiu, trzody i bydła. To obory i chlewnie są takimi samymi „obozami koncentracyjnymi dla zwierząt” jak hodowle norek, i nie tylko zabijanie zwierząt, ale pozyskiwanie jajek i mleka są zbrodnią. Tak głosi od dawna już skrajna lewica.

Jarosław Kaczyński, w innych sprawach rozsądny, pomijając wszystkie kwestie ekonomiczne i sięgając po michnikowy z ducha argument konieczności „bycia dobrym/przyzwoitym człowiekiem”, nie zauważył fatalnego paradoksu. Skoro przyznaje vege-lewicy rację co do zasady, że hodowla to rzecz moralnie naganna, po prostu zło – sam właśnie według narzucanego przez siebie kryterium staje się człowiekiem złym i nieprzyzwoitym. Bo moralność źle znosi kompromisy. Nie można w kierowaniu się „prawami zwierząt” ustawić poprzeczki „bycia dobrym człowiekiem”, powiedzmy, na wysokości kilku miliardów złotych rocznie, uznając, że tyle Polska może stracić, i do tej poprzeczki stawiać moralność ponad zyski, ale powyżej niej, gdzie koszty „położenia kresu cierpieniom zwierząt” byłyby większe, pozwalać je „dręczyć” dalej. To znaczy, można, ale na kogo się wtedy wychodzi?

Sens „piątki” jest więc taki, że PiS zgadza się z panią Spurek, iż trzeba zlikwidować „zbrodniczą” hodowlę zwierząt, ale likwiduje tylko jeden jej dział, gdyż ocenia go (zresztą niesłusznie) jako marginalny i gospodarczo nieistotny. Natomiast inne, większe zła – chlewnie, obory, mleczarstwo, jaja i tak dalej – na razie cynicznie toleruje, kierując się przyziemnymi korzyściami.

Dalekosiężnym skutkiem przyznania przez Kaczyńskiego lewicy moralnej racji i sprowadzenie się do roli siły relatywizującej tę rację w imię kwestii praktycznych (na tyle słusznych decyzji możemy sobie pozwolić, na inne, choć byłyby równie słuszne – nie) jest wprowadzeniem PiS na równię pochyłą. Skutek ostateczny takiej samodelegitymizacji może być tylko jeden: los, jaki spotkał formacje chadeckie i konserwatywne na Zachodzie.

Katastrofa polityczna

Zanim to nastąpi, poniesie jednak PiS inne, bieżące koszty ogłoszenia „piątki”.

W oczywisty sposób obraca przeciwko siebie elektorat rolniczy. Rolnicy, wbrew temu, co sądzi większość miastowych, nie są głupi, choć często nie mają miastowego wykształcenia. Nie kupują opowieści, że „futrzarze” to jakaś drobna, nieistotna grupa, która nie ma z nimi nic wspólnego. Rozumieją zależności między farmami norek a innymi działami produkcji, takie jak na przykład kwestia utylizacji, której koszty zdejmują z innych rolników hodowcy norek samym swym istnieniem. Doświadczają tak samo jak oni nienawiści i agresji „prozwierzęcych” aktywistów i ekoterrorystów, którym tak demonstracyjnie Komendant, a za nim posłusznie cały PiS, przyznały racje i wyciągnęły do nich rękę.

W ostatnich wyborach 81 proc. rolników poparło Andrzeja Dudę. Ich obecnego rozczarowania i gniewu nie da się opisać. Jeśli ktoś sądzi, że urządzenie i pokazanie w telewizji cepeliowskiego festynu „podziękowania wsi polskiej” te nastroje ułagodzi, to chyba nie tylko upadł na głowę, ale jeszcze dodatkowo popukał się po niej łyżką od opon.

Gniew ogarnia jednak nie tylko elektorat rolniczy, ale także „żelazny”, ideowy elektorat PiS. Tę jego część, która głosowałaby na PiS gdyby nie było „500+”, wzrostu PKB ani sukcesów w ściąganiu VAT, ale nie ze względu na emocjonalną więź z „Jarkiem” i jego tragicznie zmarłym bratem, tylko ze względu na to, co PiS głosi.

Osobiste zaangażowanie Kaczyńskiego w moralną krucjatę przeciw hodowcom gniewa przede wszystkim ludzi poważnie traktujących prawo do życia nienarodzonych dzieci. W tej kwestii prezes PiS zawsze odrzucał kryterium moralne, kierując się politycznym pragmatyzmem; doprowadziło to do utraty jednego z najbardziej ideowych i wartościowych ludzi prawicy, Marka Jurka. Ale można wskazać wiele drobniejszych spraw, np. uznanie upamiętnienia ofiar Rzezi Wołyńskiej za mniej istotne od bieżących stosunków z Ukrainą, czy zwrotu prawowitym właścicielom zrabowanej przez komunistów własności za mniej istotny od spokoju ze strony tych, którzy ją od złodziei przejęli.

W kwestiach istotnych dla ludzi ideowych rządy PiS od dawna są wielkim rozczarowaniem – nie miejsce tu na wyliczanie, w ilu miejscach partia Kaczyńskiego po szumnych zapowiedziach nie zrobiła nic albo poprzestała na pozorach działania. Nawet organizacji tragicznego lotu do Smoleńska nie tknięto – jedyny wyrok (na Tomasza Arabskiego) zapadł z prywatnego oskarżenia, wskutek uporu rodzin ofiar, wykazanego po tym, jak „pisowska” prokuratura zarzuty przeciw niemu umorzyła.

I oto nagle Prezes doznaje moralnego wzmożenia w sprawie, która dla elektoratu katolickiego i konserwatywnego jest, delikatnie mówiąc, fanaberią. Nie wierzę, żeby nikt nie przewidział, że kilkaset tysięcy najbardziej ideowych wyborców PiS przysłowiowy szlag trafi, że dla znacznej ich liczby ta fanaberia będzie przysłowiową kroplą przepełniającą kielich.

Natomiast łatwo wierzę, że nikt nie miał odwagi tego prezesowi powiedzieć. Drobne przypomnienie – choć poprzedni zakaz uboju rytualnego, ten z 2013, uznany potem za niekonstytucyjny, był inicjatywą rządzącej wtedy PO, Kaczyński wbrew wszystkim interesom politycznym PiS inicjatywę te poparł, mało, nakazał dyscyplinę partyjną. Wyłamał się z niej wtedy m.in. Jan Krzysztof Ardanowski. Został za to zawieszony i na długi czas zmarginalizowany w partii, odsunięty od spraw rolnictwa – dopiero Mateusz Morawiecki zdołał jakoś uprosić jego powrót z wygnania. Swoją drogą ciekawe, jak teraz zachowa się minister. Czy Kaczyński przetrąci mu kręgosłup, czy wysoko ocenianego przez rolników ministra wyrzuci jako „złego człowieka”? A czy wyrzucając pomyśli, jaką jesień średniowiecza może teoretycznie zgotować mu na wsi taki wyrzucony Ardanowski, i inni „źli ludzie”, jeśli, dajmy na to, dogadają się z „Konfederacją”?

Straty nie ograniczą się elektoratu rolniczego, prolajferów i rozczarowanych konserwatystów. „Piątka” będzie zniechęcać do PiS także elektorat centrowy, mało zainteresowany polityką. Kompromituje bowiem PiS jako partię.

Katastrofa wizerunkowa

Widać nawet gołym okiem i z daleka, że projektu ustawy rodzącej tak daleko idące skutki nie skonsultowano z nikim ani w żaden sposób, nie poprzedzono żadną analizą skutków proponowanej legislacji. Poza szefem młodzieżówki, Michałem Moskalem, wszyscy zostali totalnie zaskoczeni. Nic o planowanej „piątce” nie wiedziały organizacje rolników, nic nie wiedzieli niezaangażowani w nią politycy, nie zapytano o zdanie żadnego eksperta.

Także nawet najwierniejsi medialni żołnierze PiS nie wiedzieli, co robić, bo z jednej strony, widzą, że pomysł chory, ale z drugiej, to przecież „sam Komendant, sam Komendant nam go dał”. W efekcie poszli w krętactwa, albo skupiając się na niekontrowersyjnych, ale mało istotnych elementach „piątki” – jak zakaz „kolczatek” – albo na atakach na krytyków „piątki” i demaskowaniu ich jako agentów lobby futrzarskiego (które stało się nagle złem większym od skrajnej lewicy, która z kolei nagle okazała się „dobrymi ludźmi”).

Wyrobnikom codziennego szuflowania propagandowej karmy wydaje się, że jeśli ludziom o kontekstach sprawy nie powiedzą, skupiając się na pokazywaniu ślicznych futrzastych zwierzątek w klatkach, to bez podpowiedzi agentów złego „lobby” oni nic nie zauważą. To nie jest prawda, ludzie, wbrew przekonaniu polityków i macherów od opinii publicznej, nie są głupi, choć często nie sposób ich postępowania zrozumieć.

Otóż żaden Lis, Sobieniowski czy inny żołnierz antypisu nie wymyśliłby lepszego niż „piątka” sposobu uwiarygodnienia całej wieloletniej propagandy, że „rządzi jeden człowiek” i że ten „jeden człowiek” kieruje się jakimiś swoimi idee-fixe, nie ma kontaktu z rzeczywistością, nie liczy się z niczym, i otoczony jest zgrają lizusów, gorliwie i bezmyślnie wykonujących każdy jego, nawet najgłupszy, kaprys.

Nieprawda? „Jest prawda ekranu, która mówi”, i obecnie mówi ona właśnie to. Tym bardziej, że Jarosław Kaczyński, jak się zdaje, zaparł się, aby „prawa zwierząt” wprowadzić „na cito”, szybką ścieżką legislacyjną. Niestety, zdarza mu się to coraz częściej – przypomnijmy sobie jak obsesyjnie parł do niemożliwych do przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych. Wtedy ocalił PiS Gowin, odważywszy się dać głowę pod topór. Czy teraz też znajdzie się ktoś odważny, by powiedzieć „Naczelnikowi”, że mu, pardon pour le mot, odbiło i ściąga na siebie i swój obóz nieszczęście?

Tak tylko pytam.

Czytaj też:
Proces byłego lidera KOD. Kijowski: Ta sprawa zrujnowała moje życie
Czytaj też:
Minister do dziennikarza TVN24: Wstyd w takiej stacji pracować

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także