My name is Błąd, James Błąd

My name is Błąd, James Błąd

Dodano: 
Daniel Craig
Daniel Craig Źródło: PAP/EPA / Britta Pedersen
DZIENNIK ZARAZY || Dzień 464. Wpis nr 453 | Jak człowiek spojrzy wstecz to widzi jaki był naiwny. Albo jak dobrą miał w sumie opinię o świecie.

Ze mnie, jak czytam wstecz, to wychodzi jakiś zgryźliwy staruch, którym przecież nie jestem. Zwłaszcza jeśli chodzi o złośliwość, bo reszta… Ale co tu zrobić, jak człowiek obserwuje zjazd wszystkiego w dół z prędkością saneczkarza pędzącego w przepaść? W tym wieku nie ma sensu już malować kolorowanki i udawać, że się nic nie dzieje.

Jak właśnie podczytuję siebie, by zobaczyć jak ja się zmieniam, to widzę kasandryczenie (o tym za parę dni) i katastrofizm. Wszystko takie jakieś mroczne i no future, jak rentgen nieuleczalnie chorego. Zwłaszcza jeśli chodzi o kowida i ciągłe przesuwanie granic naszej akceptacji dla rzeczy, kiedyś wydawałoby się niemożliwych. Ale dotyczy to także obyczajów i szeroko pojętej kultury. Już człowiek myślał, że doszliśmy do ściany wariactwa, a tu się okazuje, że w tym murze są kolejne drzwi, za którymi otwierają się następne pokoje odjazdu, balkony z urwaną poręczą logiki.

Koronawirus a kultura

I człowiek już sam nie wie, czy się zamartwiać, czy śmiać nad szaleństwem świata poganianym przez ideologie uproszczone do poziomu cepa. No bo popatrzmy. Piszę ci ja 30 marca zeszłego roku, jest sam środek Kwarantanny Pierwszej. Odwołują premierę Bonda z powodów zamknięcia kin. Tytuł proroczy „Nie czas umierać”. Nawet wtedy z tego dworuję, ale w myślach dla mnie ta Bondowska kwarantanna nie powinna potrwać dłużej niż miesiąc. A tu się przedłużyło. I tak dojechałem, czekając na tego Bonda, do 14 października 2020. Wtedy to miałem konstatacje, że ciągłe jego przekładanie tak obniżyło loty biznesu kinowego, że doprowadziło do upadku sieci z 543 kinami na świecie, nie licząc Polski.

No i dojechaliśmy z Bondem. To właśnie pokazuje dwoistość zmian świata. No bo już doszliśmy z tą koroną do otwarcia i epidemiologicznie kina się przedzierają, również film z Bondem. Ale po drodze druga ścieżka, zmian obyczajowych, nie próżnowała. Mam nawet wrażenie, że przyspieszyła w cieniu kowida ze zmianami, których nikt by bez protestu nie zaakceptował. Otóż okazało się, że nowy Bond będzie, a właściwie – Bondzica. Bo w najnowszej wersji tego przekładanego nie wystąpi po raz ostatni Dawid Craig, tylko czarnoskóra Lashana Lynch. Będzie się nazywała Naomi. Jest Brytyjką z Jamajki i można ją zobaczyć na przykład w filmie „Kapitan Marvel”.

Ja już pisałem, że będziemy świadkami wysypu produkcyjniaków, zawierających nudne przestawienia ról i te same wątki męczeństwa egzotycznych mniejszości. Mieliśmy już murzyńskich dworaków-bojarów na dworze Katarzyny II i Annę Boleyn o tym samym kolorze skóry, w którym gustował Henryk VIII. A jak nie gustował, to powinien i musimy pokazać prawdę racji obecnych a nie realizm historyczny. Czekamy więc na białoskórego Kunta Kintę, czy co? No absurd zupełny, zaprzeczenie podstawowym faktom, nie pierwszy raz rewolucja kulturowa urąga faktom i logice. I człowiek zaczyna rozumieć co przeżywali biali za Lenina i Chińczycy za Mao. A tak sobie naiwnie tuszył, że to nas nie może dosięgnąć, bo to przecież inny krąg kulturowy, humanizm, panie, kultura i wartości. A tu proszę. Ta rewolucja to jest jednak międzynarodowa i ponadczasowa, zmieniają się tylko aktualni wrogowie, a właściwie ich opresanci. Bo milcząca większość jest wciąż taka sama, zaś zmieniają się tylko hasła mniejszości, która – poznawszy nową, aktualną wersję prawdy postępu – chce uratować większość przed nią samą.

Kultura pop

Ale tu chodzi o kulturę pop. No bo dlaczego niby ten Bond nie miałby być kobietą, albo Arsene Lupin? No właśnie – bo to kod kulturowy, który jest dekonstruowany. Jak to napisałem, to mi się od razu przypomniała „Seksmisja” z „Kopernik była kobietą”. Tu fakty historyczne pokazują ten bezsens, ale co z „faktami” kulturowymi? Jak widać łatwiej je podmienić. Ale mam pytanie – kto pójdzie na taki film? Chyba żeby zobaczyć śmierć mitu. No bo to kino było głównie dla mężczyzn. Bond przeszedł całą rewolucję obyczajową z postępem pod rękę. Za moich młodocianych czasów walił babki-agentki w dziób i traktował je jak materace. Powoli się zużywał aż do momentu granicznego, kiedy leczył z kochanką na wyspie swoje obite, do skraju męskiej niemocy, cohones. Kiedyś nie do pomyślenia.

No więc faceci, którzy byli główną widownią agenta 007 na to nie pójdą, bo to kres wzoru męskości i tak już mocno przetrzepanego. Ja już pisałem, że cywilizacja zabiera mężczyznom ostatnie wzorce męskości, nad czym później ubolewają… kobiety. No więc kto pójdzie na film? Kobiety? Jakie? Te wyzwolone, czy wszystkie? A wszystkie, poza ciekawością zobaczenia zdobycia kolejnego sfeminizowanego przyczółka, to po co? By zobaczyć facetkę 007, jak się rozbija samochodami, leje facetów i nie bierze jeńców?

I właśnie się zastanawiałem czy tak nad tym kasandryczyć, czy to olać i zbyć sarkazmem, czyli jakąś formą rozpaczliwego, cierpkiego humoru. I nie chce mi się tu już biadolić nad tym wszystkim. Popatrzę się na ten upadek tych kulturowych dewiacji, wiedząc, że przeminą szybciej niż poprzednie. A że szkód narobią, to inna sprawa. Ale głownie wśród wzmożonych pożytecznych idiotów, a tych nie dość, że jest mniej, to mi nie jest ich wcale szkoda.

Chyba jednak „Nie czas umierać”.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także