Były szef MON o "referendach": Rosja może wydrukować sobie swoje mapy

Były szef MON o "referendach": Rosja może wydrukować sobie swoje mapy

Dodano: 
Władimir Putin, prezydent Rosji
Władimir Putin, prezydent RosjiŹródło:Wikimedia Commons
Były szef Ministerstwa Obrony Narodowej dr Jan Parys, uważa że rosyjskie "referenda" nie wpłyną realnie na światową politykę.

Na okupowanych terenach Ukrainy we wtorek zakończyły się "referenda" za przyłączeniem obwodów donieckiego, ługańskiego chersońskiego i zaporoskiego do Federacji Rosyjskiej. Jak skomentował były minister obrony narodowej Jan Parys, "żadne poważne państwo nie zamierza akceptować wyników tego referendum".

"Świat tego nie przyjmie"

– Rosja może wydrukować sobie swoje nowe mapy, ale świat tego nie przyjmie – powiedział w Radiu Wnet były szef resortu obrony narodowej i dodał, że jego zdaniem są one słabym pretekstem do prowadzenia polityki międzynarodowej, bo wyników takiego głosowania i tak nikt nie uzna.

Zdaniem eksperta zabieg może przekonać jedynie część Rosjan, dla których powodem do zadowolenia będzie fakt, że terytorium ich kraju powiększyło się.

Drugą kwestią jest prestiż prezydenta Władimira Putina. Parys uważa, że "referenda" mają pokazywać sukces Kremla w obliczu przedłużającej się i toczącej nie pomyśli Moskwy agresji na Ukrainę. – Rosjanie prowadzą wojenną propagandę – stwierdził były minister.

"Rewolucyjne wrzenie"?

Gość został zapytany również o częściową mobilizację w Rosji, a także o to, czy protesty antywojenne, które wybuchły w ostatnich dniach, przyczynią się do zmiany polityki Kremla. Polityk powiedział, że Rosja jest na tyle dużym krajem, że władza ma luksus, który pozwala izolować tereny objęte miejscowym buntem.

– Obieg informacji jest kontrolowany. Opozycjoniści nie mają swobodnej komunikacji czy koordynacji działań – zauważył Parys i dodał, że nawet, jeżeli gdzieś wybuchnie protest, to informacja o nim nie dotrze do obywateli całego kraju.

Według byłego szefa resortu obrony narodowej, do "rewolucyjnego wrzenia" w Rosji potrzebne jest załamanie poziomu życia. To jednak, w opinii eksperta, nie będzie łatwe, bo władza ma możliwość manipulowania dostawami żywności. – W miastach zaopatrzenie może być względnie dobre – ocenił Parys, który przypomniał, że mobilizacja omija większe rosyjskie miasta, a władza wciela do armii głównie ludność ze wsi, gdzie "potencjał buntu jest mniejszy".

Rola "ponad 1 mln poborowych"

– Przypomnę, że rewolucja październikowa zaczęła się wtedy, kiedy zmobilizowani żołnierze z większych miast zaczęli do nich wracać. Myślę, że Kreml dobrze o tym pamięta – powiedział były szef resortu obrony narodowej. W jego opinii wśród Rosjan panowały nastroje sprzyjające agresji na Ukrainę, "ale to nie znaczy, że ludzie chcą ginąć na wojnie, (...) w imię tej agresji".

Ekspert odniósł się także do doniesień, że rosyjscy rezerwiści, którzy przeszli szkolenie wiele lat temu, w ostatnim czasie nie służyli w wojsku. Jego zdaniem przydatność takich oddziałów nie będzie wielka.

Z drugiej strony Parys zauważył, że dla Ukrainy każda ilość żołnierzy wroga "rzuconych na front" będzie problemem. Ponad 1 mln nowych poborowych może zwiastować, zdaniem byłego polityka, długofalową wojnę.

Czytaj też:
Rosja chce zmienić terytoria okupowane w Krymski Okręg Federalny?
Czytaj też:
Pseudoreferenda na Ukrainie. Miedwiediew: Witamy w domu, w Rosji!

Źródło: Radio Wnet
Czytaj także