Prezydent powtarza antypolskie tezy sowieckiej propagandy?

Prezydent powtarza antypolskie tezy sowieckiej propagandy?

Dodano: 
Uścisk dłoni oficerów Wehrmachtu i Armii Czerwonej w Lublinie. 1939 rok
Uścisk dłoni oficerów Wehrmachtu i Armii Czerwonej w Lublinie. 1939 rok Źródło:Domena Publiczna/Bundesarchiv, Bild 101I-013-0068-33A / Höllenthal / CC-BY-SA 3.0
OPINIA | Prezydent Duda swoją niedawną wypowiedzią o braku polskiej państwowości w czasie II wojny światowej nieświadomie wpisał się w narrację rosyjskiej propagandy. Właśnie rozpadem państwa polskiego Sowieci uzasadniali wkroczenie na wschodnie terytoria Rzeczypospolitej w 1939 roku. Nie jest dobrze jak z jednej strony Prezydent RP wypowiada się w tych sprawach nieprecyzyjnie i tak, że można takie wypowiedzi wplatać w obce, szkodliwe dla Polski a jednocześnie głęboko nieprawdziwe prezentacje historii – pisze Paweł Witaszek dla DoRzeczy.pl

PAWEŁ WITASZEK

Międzynarodowym dyskusjom wokół wprowadzenia nowej klauzuli do ustawy o IPN towarzyszyły ważne wypowiedzi, które w gorącej atmosferze i przy koncentracji na wątku żydowskim nie wywołały większego zainteresowania. A były to wypowiedzi istotne ze względu na kształt naszej pamięci historycznej.

Państwo polskie nie istniało?

Prezydent Andrzej Duda oświadczył w wywiadzie telewizyjnym, że w czasie II wojny światowej państwo polskie nie istniało. W kolejnych zdaniach uzupełnił to dopowiedzeniami, które trochę osłabiły wymowę tego stwierdzenia, ale i tak jego nieprawdziwość i szkodliwość wymagają zabrania głosu. Gdyby nie owe uzupełnienia teza ta byłaby dosłownym powtórzeniem nieprawdziwej i antypolskiej tezy lansowanej przez Sowiety, po raz pierwszy sformułowanej wczesnym porankiem 17 września 1939 roku w nocie ministra Mołotowa do ambasadora Grzybowskiego.

Rozpadem państwa polskiego uzasadniali wtedy Sowieci wkroczenie na wschodnie terytoria Rzeczypospolitej. Później teza ta była kontynuowana w formule „odrodzenia państwa polskiego” (mieliśmy święto upamiętniające to wydarzenie w dniu 22 lipca). Była to teza konsekwentna – państwo polskie we wrześniu 1939 przestało istnieć a w roku 1944 „odrodziło się” – przypadkiem w innym kształcie terytorialnym i ustrojowym. Ale właśnie brak ciągłości wynikające z jego „rozpadu” i braku istnienia uzasadniał to, że ci, którzy przeprowadzili „odrodzenie” nadawali mu ton.

Sowiecka narracja historyczna

Dalsza część wypowiedzi Prezydenta, jak napisałem, osłabiała taką interpretację bo zwracała uwagę, że państwo polskie przestało istnieć w wyniku napadu Niemiec i Sowietów na Polskę, a więc logicznie państwo polskie przestało istnieć nie przed 17 września a po tym dniu. Ale dalszy ciąg sowieckiej papki propagandowej można już uzgodnić z wypowiedzią Prezydenta – np. jeżeli państwo nie istniało to nie miało granic więc jak się „odradzało” to i granice wypadało ustalać od nowa. Pan Prezydent wspomniał też, że istniał rząd, który ostatecznie osiadł w Londynie, ale rząd w oderwaniu od państwa to jednak jakiś twór na kształt „komitetu” o bliżej nie określonych prerogatywach, a skoro nie ma continuum to i po odrodzeniu rząd powinien powstawać od nowa.

Pan Prezydent zapewne miał na myśli to, że państwo polskie w wyniku okupacji posiadało ułomny aparat administracyjny, który nie był w stanie egzekwować prawa i dlatego organizowane przez okupantów więzienia i obozy nie powinny być zapisywane na konto narodu i państwa polskiego. Jeżeli tak, to dlaczego nie sformułował swych myśli precyzyjnie, tak żeby nie mogły być wykorzystywane do wrogiej Polsce i nieprawdziwej narracji historycznej?

Czerwone „wyzwolenie” od faszyzmu

W tym samym momencie udostępniono forum publiczne na terytorium Rzeczypospolitej ambasadorowi Rosji, który wykorzystał je do propagowania innych fragmentów, ale doskonale uzupełniających wymienioną wcześniej, sowieckiej wizji historii. Co ciekawe, zapis jego wystąpienia na stronie „sputnik coś tam” odbiega od treści utrwalonej przez kamery TVPSA. Ekscelencja (do ambasadorów ojczyzny proletariatu też się chyba ten tytuł stosuje) wyjaśnił pozytywną rolę Armii Czerwonej w wyzwalaniu uciemiężonych przez faszyzm ludów, był też uprzejmy docenić Polaków walczących u jej boku w szeregach Ludowego Wojska Polskiego, ale i tych którzy walczyli „w szeregach naszych sojuszników na zachodzie”.

Wypadałoby wyjaśnić panu ambasadorowi, że „na zachodzie” (rozumianym mocno nie geograficznie, bo pewnie chodziło o Brygadę Karpacką walczącą w Afryce jak i o Brygadę Podhalańską znaną z bitwy o Narvik a i II Korpus z walk we Włoszech, raczej lokowanych na południu) to w szeregach sojuszników, czyli Wielkiej Brytanii walczyli jedynie polscy piloci RAF. Wszystkie jednostki wojskowe były formacjami polskimi, których żołnierze składali przysięgę na wierność Rzeczypospolitej Polskiej, jej Prezydentowi i Konstytucji. Natomiast właśnie tzw. ludowe wojsko polskie choć w swych masach składało się z osób wywiezionych z okupowanych przez Sowiety części Polski, to jego kadrę stanowili głównie oficerowie Armii Czerwonej, jego dowódca, którym był zdegradowany polski pułkownik był mianowany przez Stalina. Żołnierze składali przysięgę dochowania wierności Związkowi Radzieckiemu i braterstwa broni Armii Czerwonej.

W styczniu 1943 roku rząd sowiecki oznajmił, że na terenie ZSSR nie ma obywateli polskich, w konsekwencji więc, w rozumieniu władz sowieckich żołnierze „dywizji kościuszkowskiej” i ludowego wojska polskiego, aż do rozpoczęcia poboru na terenach na zachód od Bugu w sierpniu 1944 roku, byli obywatelami sowieckimi. Mieliśmy więc sytuację zupełnie odwrotną niż był łaskawy opisać pan ambasador: istniało Wojsko Polskie walczące u boku zachodnich aliantów i Polacy walczący w szeregach „wschodniego sojusznika” a dokładnie „sojusznika naszych sojuszników”.

Wypadałoby też aby czynniki kompetentne wyjaśniły i ogłosiły podstawy prawne działań Armii Czerwonej na terytorium państwa polskiego. Jej rolę określa się jako wyzwoliciela, czasem doprecyzowując, że wyzwalali jedynie spod okupacji niemieckiej a wprowadzali nową. Te poetyckie ujęcia zostawiają z boku bardzo ciekawe zagadnienie prawne – działania sił zbrojnych jednego państwa na terytorium innego.

Brak zgody na wkroczenie Armii Czerwonej

Jest powszechnie znanym faktem, że latem 1939 roku Polska nie zgadzała się na wkroczenie na jej terytorium Armii Czerwonej, mimo tego, że teoretycznie mogłoby to służyć wspólnej obronie przez agresją niemiecką. Znajomość tego faktu nie wywołuje powszechnej refleksji, że może w takim razie jak się chce prowadzić działania wojenne na terytorium innego państwa to wypada to odrobinę skonsultować, nawet jeżeli robi się to w dobrej woli. Armia Czerwona goniła siły zbrojne Rzeszy Niemieckiej (tzw. hitlerowców) i jak w tej pogoni zapędziła się na teren Polski to przyjmuje się za naturalne, że sobie po nim buszowała (dla jednych bardziej, dla innych mniej oczywiste, że miała np. prawo zwalczać „dywersję” żołnierzy tego państwa na swoich tyłach).

Że sprawa nie jest taka oczywista, można wnioskować np. z tego, że nastawiony bardzo przyjaźnie do ZSSR rząd Władysława Sikorskiego uważał za stosowne w zawartym pod koniec 1941 roku porozumieniu dotyczącym współpracy wywiadowczej zastrzec, że Sowieci nie będą prowadzili na terytorium Polski (z pełną jasnością, że chodzi o granice sprzed września 1939) akcji wywiadowczych i dywersyjnych. A później, kiedy pojawiło się widmo przemarszu (ciągle jeszcze sojuszniczej, bo przed zerwaniem stosunków dyplomatycznych) Armii Czerwonej przez terytorium RP zastanawiano się nad wyznaczeniem jej „korytarza” przez Prusy Wschodnie i Pomorze, tak żeby mogła ścigać Niemców jak najmniej naruszając obszar państwowy RP. Te pomysły okazały się bardzo naiwne w świetle późniejszych zdarzeń, ale pokazują, że nawet spolegliwy i łatwowierny w stosunku do Sowietów gabinet Sikorskiego rozumiał pojęcie suwerenności terytorialnej.

Odpowiedź polskiej strony

Wypowiedź rosyjskiego ambasadora spotkała się z ripostą, czy może bardziej – krytyczną recenzją profesora Andrzeja Nowaka, w programie Warto Rozmawiać. Zwrócił on uwagę na zagadnienie współpracy niemiecko-sowieckiej w latach 1939-41, która zasadniczo podważa obecną rosyjską, a tak na prawdę minimalnie zmodyfikowaną dawną sowiecką narrację na temat II wojny światowej. Rozumiejąc ograniczenia konwencji programu telewizyjnego wypada jednak podkreślić, że i po ataku Hitlera na Sowiety narracja ta jest przepełniona kłamstwami i z gruntu nieprawdziwa. Zwolennikom rzewnej wizji wyzwalania resztek ocalałych Żydów w Oświęcimiu przez Armię Czerwoną wypadałoby przypomnieć, że ta sama siła stała za zamordowaniem organizatora konspiracji w tymże obozie – rotmistrza Pileckiego, wcześniej, ale już dobrze po 22 czerwca zamordowała przywódców Bundu (żydowskiej partii socjalistycznej) – Altera i Ehrlicha – stawiając im absurdalny zarzut o szpiegostwo na rzecz Hitlera. Agentami Hitlera był oczywiście także polski rząd w Londynie a w największym stopniu generał Sosnkowski. Ponieważ cały temat zaczął się przy okazji sporów dotyczących polsko-żydowskich relacji w czasie wojny to może warto podkreślić zasygnalizowaną powyżej „wspólnotę losów”.

Fałszywe narracje

Ktoś mógłby powiedzieć że nie ma sensu „dzielić włosa na czworo” i pochylać się nad dawno przebrzmiałymi problemami. Widać jednak, że w Rosji, Niemczech czy Izraelu przywiązuje się niezwykłą wagę do popularyzowania korzystnych dla tych krajów wizji najnowszej historii. A jednocześnie te, najczęściej fałszywe (bo trudno nawet użyć określenia „jednostronne”), narracje stoją za ich obecnymi działaniami i oczekiwaniami. Nie jest dobrze jak z jednej strony Prezydent RP wypowiada się w tych sprawach nieprecyzyjnie i tak, że można takie wypowiedzi wplatać w obce, szkodliwe dla Polski a jednocześnie głęboko nieprawdziwe prezentacje historii.

Na początku okupacji podporządkowane Niemcom wydawnictwa w języku polskim przedstawiały mniej więcej taki obraz wydarzeń wokół 1 września: Polacy nie reagowali na szereg propozycji pokojowego rozwiązania problemów, wzywali do zdobycia Berlina, zamierzali przyłączyć Gdańsk do Polski, mordowali mieszkających w Polsce Niemców, wojska polskie w wielu miejscach wkroczyły na terytorium Rzeszy. Kanclerz Hitler wydał rozkaz do przeciwuderzenia.

Nie potrafię sobie wyobrazić jak ambasador niemiecki, np. w rocznicę wyzwolenia Lwowa spod okupacji sowieckiej (tu trudno byłoby wpisać w scenerię obecność uwolnionych polskich więźniów, bo uciekająca Armia Czerwona zdążyła ich wymordować), występuje w polskiej telewizji i powtarza przytoczone wyżej tezy. Dlaczego pozwalamy, żeby ambasador rosyjski propagował podobnej jakości i proweniencji teorie?

Paweł Witaszek z wykształcenia jest historykiem, w czasach PRL działał w środowiskach antykomunistycznych, od dłuższego czasu manager i prywatny przedsiębiorca.

Jak zawsze w przypadku opinii – wyłączną odpowiedzialność za tekst ponosi autor. Tekst nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także