Przyspieszenie, Panie Prezesie!
  • Antoni TrzmielAutor:Antoni Trzmiel

Przyspieszenie, Panie Prezesie!

Dodano: 
Jarosław Kaczyński, prezes PiS
Jarosław Kaczyński, prezes PiS Źródło: Facebook / @pisorgpl
Jarosław Kaczyński musi nadać nową dynamikę polskim sprawom. Inaczej jego obóz przegra sam ze sobą. PiS coraz częściej wpatruje się w nadchodzące wybory niczym zwierzę na drodze w reflektory pędzącego nań samochodu. A wobec absolutnej programowej mizerii opozycji – to bardzo zła wiadomość dla Polaków. Czas na ruch jedynego silnego.

Polska 2019: Oaza stabilności

Rosja, która prowadzi wojnę nie tylko z Ukrainą, ale i która po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej używa broni chemicznej na terenie państw zachodu (Salisbury). Wielka Brytania z Brexitem czy bez, ale na pewno z rządem bez poparcia większości własnej partii. Niemcy, w których kończy się era kanclerz Merkel. Francja z pełzającą małą rewolucją antymacronowską i zmianą struktury społecznej. Włochy, których demokratyczny wybór na co wydawać pieniądze z włoskich podatków, kwestionuje Bruksela. Ta sama Bruksela, co ma zastrzeżenia do Polski i Rumunii. Wiedeń, w którym – jak podawały media – większość dzieci nie posługuje się niemieckim w bezpośredniej komunikacji. Tak wygląda świat wokół nas, choć mało dociera do nas na ten temat. Wokół nas, ale nie u nas.

Jest jeszcze jedna ważna różnica – u nas jest kolejny kwartał blisko pięcio-procentowego wzrostu gospodarczego. W strefie Euro też wzrost. O… 0,2 proc. (Dzisiejsze dane Eurostatu). I choć prawie 25.-krotna różnica na naszą korzyść podnieca ekonomistów i otwiera oczy niedowiarkom w agencjach rejtingowych – to „wzrostu PKB do garnka się nie włoży i zupy nie ugotuje” – jak trafnie zauważyła Beata Szydło. Premier Mateusz Morawiecki nie umie tego przekonująco opowiedzieć, choć mówi bardzo dużo.

Niemniej jednak fakty są takie, jakie są. I te dwa aspekty (sytuacja w Europie i wzrost PKB) pokazują, że Polacy mają powody do dumy. W tym kluczowym aspekcie dla każdego człowieka są wreszcie w uprzywilejowanej sytuacji nie tylko wobec Wschodu ale także i Zachodu. Tym kluczem jest bezpieczeństwo. Przez co rozumiem nie tylko bezpieczeństwo militarne (tu NATO, a przede wszystkim obecność U. S. Army, czy przezbrajanie Wojska Polskiego), ale także to bliższe każdemu polskiemu ojcu i matce – pewność chleba powszedniego.

I to się udaje, acz prawdziwe strachy na Lachy to nie tylko rosyjskie tanki, ale i podwyżki prądu, czy benzyny (patrz Francja), ale i opłaty za wjazd i parkowanie w centrach miast (kretyński pomysł uderzający w elektorat PiS). Strachy skuteczne, bo dla większości polskich rodzin, ewidentna poprawa bytu wciąż jest bardzo krucha. Wiedzą i czują, że ta nowa, lepsza homeostaza może zniknąć nie tylko za sprawą likwidacji 500 plus przez partię Schetyny (z góry przepraszam jeśli akurat teraz deklarują utrzymanie, ale boje się, że do publikacji tego tekstu znów mogą zmienić zdanie).

Jest nieco tak, jak sto lat temu, gdy wykuwała się zupełnie inna społeczna i polityczna Europa, niż ta, którą znaliśmy w XIX. Gdy po 1918 r. Polacy budowali własne państwo, ludzie zarówno na Wchodzie i Zachodzie ulegali rewolucyjnym zapałom, dawali się masowo uwieźć dwóm totalitaryzmom – komunizmowi i niemieckiemu nazizmowi, a Anglosasi – jakby słuchali Lecha Wałęsy, woleli zapłacić w Monachium, by „stłuc termometr, by nie widzieć gorączki” nadchodzącej wojny. Przy wszystkich różnicach proporcji – tą samą przytomnością Polacy wykazali się w ostatnich latach sprawie migracji.

Tak się składa, że Polska znów pozostaje oazą spokoju. Gdy na naszych oczach potęgi tego świata drżą. Oczywiście przy tak wielkich gmachach państwowych – te odchylania od pionu nie oznaczają ich upadku w proch i pył, ale Niemcy, Francja, Wielka Brytania nie są w sytuacji Belgii, która przez całe miesiące mogła nie mieć rządu, a śmieci były odbierane od mieszkańców na czas (co polecam uwadze prezydenta Rafała Trzaskowskiego). Czynnik skali jest tu kluczowy. Dlatego Polska, jak Węgry czy Rumunia, jest zdrowym człowiekiem Europy, a nie chorym jak próbują przedstawić je wpływowe media (patrz 11 listopada).

Premier Kaczyński przewróci stolik

Czas by premier Kaczyński, który dotąd był w pozycji szefa rady nadzorczej obozu władzy wszedł do zarządu. Dotąd formułował oczekiwania, przycinał wybujałe ambicje ludzi władzy (nie tylko finansowe, ale również i takie – patrz premie dla ministrów i diety poselskie). Najwyższy czas by wziął sprawy w swoje ręce, bo ryzyko, że się wysmykną zbyt duże. Podkreślmy – wziął sprawy strategiczne. Od takich wszakże winien być naczelnik państwa.

Na marginesie odnotujmy – w taktyce politycznej – to zabrałoby argument opozycji o „chowaniu się przed wyborami”, czy o „nie ponoszeniu odpowiedzialności”, a dalej ustawiło nadchodzącą debatę liderów „partii kaczystowskiej” z „partią anty-kaczystowską”. Emocje to jedno, ale generalny wybór Polaków jest racjonalny. I tu Prawo i Sprawiedliwość ma konkretne argumenty. Dlatego, nie powinno dawać aż tylu, które skutecznie odwracają uwagę od najważniejszych spraw.

Gdyby Jarosław Kaczyński wziął rząd, baronowie partii władzy, którzy są „panami na ministerstwach”
mieliby o wiele krótszą smycz. Czy znaczną część z tych niepopularnych można by przy tej okazji usunąć? Tu w rozważaniach często pojawia się argument o rozłamie. Tyle, że to nie już prawda. Wyborcy prawicy już się nań zaszczepili w kolejnych dawkach (Polska XXI, Polska Jest Najważniejsza, Solidarna Polska i co tam jeszcze było). Nie podobna dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Wszakże historia powtarzana to groteska.

Na rok przed wyborami każdy kto rozbije samodzielną większość Prawa i Sprawiedliwości, przy wszystkich zastrzeżeniach elektoratu do partii władzy, zostanie przezeń zjedzony. Rozłam z powodu utraty stołka czy wpływów w spółce skarbu państwa przyniesie utratę działaczy, ale nie wyborców. Bo przyszłe głosowanie, jeszcze bardziej niż to w wyborach samorządowych, będzie głosowaniem za lub przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu (bo przecież nie „za Schetyną”). Jeśli tak to poparcie dla Jarosława z Warszawy może być większe jeśli wyeliminuje się… błędy tej władzy. Wzmocni go jako lidera.

Siedem lat rządów osobistych Donalda Tuska było usłane politycznymi „mordami” przyjaciół. Ostachowicz skutecznie suflował liderowi PO strategię ostentacyjnego wywalania nawet wpływowych ministrów i baronów, gdy tylko stawali się zagrożeniem dla „projektu”. (Resztę dokonywał instynkt stadny PO-PSL). Pars pro toto – Grzegorz Schetyna – który wyleciał z powodu dość wątłych podstaw, po tekście mego redakcyjnego kolegi Cezarego Gmyza (kto dziś pamięta aferę hazardową). I choć znał najtajniejsze wnętrzności czasów tworzenia PO, partię objął dopiero po abdykacji Donalda Tuska i udaniu się przezeń na sowicie opłacaną emigrację w Brukseli.

Nie z tego powodu kończą się więc w Polsce rządy. Stąd i Jarosław Kaczyński miałby doskonałą okazję, by ze znaczną częścią zużytych towarzyszy podróży się pożegnać, a nie tylko zdystansować. Bo „dystans” to za mało. Jeśli stracą konstytucyjne funkcje – to miast rozłamu mogą wybrać drogę Antoniego Macierewicza, który choć w drogę do Torunia pielgrzymuje po wielokroć, to wobec powracającej niczym legenda Loch Ness partii ojca Tadeusza, jeszcze gorliwiej deklaruje, że jest wiceprezesem PiS.

Przyspieszenie

Emocje społeczne jakie towarzyszyły procesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu przeciwko Lechowi Wałęsie były olbrzymie. To nie tylko było ilustracja zasady równych i równiejszych w polskim sądownictwie, ale także synteza dziejów polityki III RP. – Po co ja pana zrobiłem tym ministrem – zaczepiał przed salą sądową Lech Wałęsa. Jarosław Kaczyński odparł: – A ja pana prezydentem.

Warto przypomnieć, że Kaczyński był autorem live-motivu jedynej zwycięskiej kampanii Wałęsy: hasła „przyspieszenia” i spotu z siekierką rozprawiającą się z układami. Czytaj: zamiast trwania przy układzie Okrągłego Stołu, proponował by ten stolik przewrócić.

Z prezydentem Wałęsą tego programu nie udało mu się zrealizować i ich drogi się rozeszły. W roku 2007, gdy był premierem, jego rząd wysadzali koalicjanci – Andrzej Lepper i Roman Giertych (może najsprawniejszy polityk totalnej opozycji z którą cyrograf podpisał najpóźniej, gdy proponował Janusza Kaczmarka na premiera i… wielką koalicję wszyscy przeciwko PiS. Ergo: nihil novi).

Dziś Polacy patrzą na starą rozgrywkę, ale wobec rządów formułują, czasem nawet podskórnie, właśnie hasło przyspieszenia. Przypominają w tym Amerykanów, którzy żegnając w ostatnich dniach prezydenta Busha podkreślali, że „rządził w zupełnie innych czasach”. Mogli go zrównać z Lincolnem, bo zakończenie zimnej wojny jest we współczesnym świecie mediów społecznościowych równie odległe. Dnie i noce Polaków w dużej mierze przypominają już te amerykańskie, a aspiracje może mają nawet większe. Dla polskich ojców i matek trzy lata rządów PiS to czas równie długi i bogaty w wydarzenia jak trzy lata życia dziecka. Trzy latek na co dzień skutecznie zamazuje pamięć o zachowaniach noworodka, którą skutecznie ożywić mogą albo fotografie albo kolejne dziecko w rodzinie.

Dodajmy, że do dobrobytu człowiek łatwo się przyzwyczaja i nie wyobraża sobie, że może nie mieć znów samochodu. Dziś dziesięcioletniego diesla z Niemiec czy Francji chętnie zamieniłby na „nówkę-sztukę” z salonu. Te wszystkie czynniki trzeba wziąć pod uwagę przed zbliżającymi się trzema elekcjami.

Ostatnie wybory pokazały, że choć to dzięki dotrzymywaniu słowa przez PiS, Polacy zrobili krok na przód, nadrobili zaszłości, to mają apetyt na więcej. Prawo i Sprawiedliwość musi znaleźć sposób także nie materialnego zaspokajania aspiracji. Bo 300+, choć potrzebne, już nie miało tej mocy co 500+. I tak dalej – wszystkie programy mostowe, kolejowe i drogowe, bo raz, że czasem uderzają jak bumerang (Kapsch), dwa, że są „oczywistą oczywistością”.

Co jest kluczem? Politycznie dobrze to sformułował za prof. Paruchem premier Morawiecki w ostatnią sobotę. Przekaz był jasny: Polacy oczekują porządku a nie chaosu. Tyle, że ten chaos PiS-owi przypisuje nie tylko opozycja, ale także nazbyt często nieskoordynowane poczynania i potok słów ludzi władzy. Dlatego Jarosław Kaczyński może być i musi nie tylko jedynym „czynnikiem dyspozycji politycznej”, ale i komunikatów. Bo tu władza PiS nad ludźmi władzy jest zbyt mała. A zadaniem każdej władzy jest ogarnianie coraz bardziej skomplikowanego świata, a nie wprowadzanie odbiorców w drżenie, że zaraz coś łupnie i gruchnie.

Najważniejsza książka Jarosława Kaczyńskiego nosi tytuł „Czas na zmiany” (nota bene ostatnia głośna pozycja prezesa już rządzącego PiS – „Porozumienie..." – zdaje się być jej wersją poprawioną i sporo poszerzoną). Warto by twórca „przyspieszenia” wziął swój własny tytuł do serca. Tak, czas na zmiany. To powiedzieć może tylko Jarosław Kaczyński. A jeśli nie on – to Polacy. W wyborach.

Autor jest dziennikarzem Telewizji Polskiej i szefem portalu DoRzeczy.pl, choć obie redakcje nie mają żadnego wpływu na jego własne poglądy przedstawione w tej analizie.

Czytaj też:
Wałęsa kontra Kaczyński. Były prezydent dziwi się, że sąd oczekiwał dowodów
Czytaj też:
Cała opozycja wygrywa z PiS. "Takiego sondażu jeszcze nie było"

Czytaj też:
Rekonstrukcja rządu? Złe wieści dla Beaty Szydło

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także