Ateizm misyjny. Czy nauka pozbyła się Boga?

Ateizm misyjny. Czy nauka pozbyła się Boga?

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Myriams-Fotos / Domena Publiczna
W negowaniu istnienia Boga ateiści wciąż nie potrafią sobie poradzić z jednym argumentem – pisze na łamach tygodnika "Do Rzeczy" Jacek Bacz.

Ta hipoteza nie była mi potrzebna – słowa te wypowiedział ponad 200 lat temu znakomity matematyk i fizyk Pierre-Simon Laplace. Padły w kurtuazyjnej rozmowie z Napoleonem i dotyczyły traktatu naukowego „Mechanika niebios”, który właśnie się ukazał. Napoleon chciał wiedzieć, dlaczego w pracy, której tematem są niebiosa, nie ma ani jednej wzmianki o Bogu. Zaspokajając cesarską ciekawość, francuski uczony nie zdawał sobie zapewne sprawy, że właśnie rodzi się hasło założycielskie naukowego ateizmu.

Od czasów Laplace’a nauka poczyniła niebywałe postępy, ale stan sporu z ateizmem nie uległ zasadniczej zmianie. Dzisiejszą debatę nad ateizmem cechuje jednak pewne novum – nieznana na Zachodzie od czasów rewolucji francuskiej napastliwość jego propagatorów. Nowemu ateizmowi towarzyszy dzisiaj poczucie misji: trzeba wyzwolić rodzaj ludzki z religijnego obłędu. Za rodzaj manifestu nowego ateizmu można uznać książkę Christophera Hitchensa „Bóg nie jest wielki”. Autor, który wsławił się paszkwilem na Matkę Teresę, z pasją i przyrodzonym wdziękiem tropi teraz oraz obnaża wszelkie zło, do jakiego prowadzą religia oraz irracjonalność, jaką się kieruje: „religia wszystko psuje”, a świat bez niej byłby po prostu lepszy.

Jeśli odłożyć na bok ową misyjną otoczkę ateizmu, to okaże się, że istnieją, bo zawsze istniały, tylko dwa poważne argumenty przeciwko istnieniu Boga. Pierwszy postuluje, że hipoteza o istnieniu Boga jest zbyteczna, bo nauka całkowicie objaśnia świat. Drugi dotyczy istnienia zła: zło w świecie jest nie do pogodzenia z istnieniem wszechmogącego i dobrego Boga.

Albo nauka, albo Bóg

Wprowadzenie do naukowego ateizmu zaczyna się zwykle od rysu historycznego. Aby zrozumieć otaczający świat, człowiek tłumaczył zrazu niezrozumiałe zjawiska interwencją Bożą, a nauka rozwinęła się dopiero wtedy, gdy porzucono wytłumaczenia nadprzyrodzone. Od tej pory obszar nauki stale się powiększał, a obszar Bożej tajemnicy nieodwołalnie kurczył. W myśl tego ujęcia zdani jesteśmy na dwa wzajemnie wykluczające się wytłumaczenia: albo nauka, albo Bóg. 

To pomieszanie kategorii – jakby ktoś pytał, czy samochód jeździ, bo rządzą nim prawa mechaniki, czy dlatego, że prowadzi go kierowca. Jedno wyjaśnienie nie wyklucza drugiego: oba są rozsądne, ale na innych poziomach. Pierwsze jest odpowiedzią na pytanie: „Jak?”, drugie na pytanie: „Dlaczego?”. Pierwszy typ pytań jest właściwy nauce, drugi – filozofii i teologii. Wizja triumfalnego pochodu nauki, bez pardonu wypierającej Boga ze wszystkich dziedzin życia, zbudowana jest na nieporozumieniu. Bóg, którego obsadza się w roli kuratora ludzkiej niewiedzy, ma niewiele wspólnego z biblijną ideą Boga Stwórcy.

Cały artykuł dostępny jest w 15/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także