Wino kwaśnieje, władza głupieje
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Wino kwaśnieje, władza głupieje

Dodano: 
Rafał A. Ziemkiewicz
Rafał A. Ziemkiewicz Źródło: PAP / Arek Markowicz
Pewien zdolny, wciąż jeszcze dość młody człowiek – opisuję sprawę nie w trybie dziennikarskiej interwencji, ale przykładu szerszego procesu, więc konkrety i szczegóły nie są nam potrzebne, zresztą pewnie mało komu by cokolwiek powiedziały – wyemigrowawszy przed laty z Polski osiągnął na Zachodzie w swojej dziedzinie niekwestionowany sukces.

Nie zerwał wszelako z krajem, a przy jakiejś technokratycznej okazji, poznał nawet człowieka, w którym upodobał sobie Prezes i który po ostatnich wyborach uczynił go wicepremierem oraz powierzył misję uczynienia polskiej gospodarki potężną. Ten zaś zadzwonił pewien czas temu do naszego bohatera i namówił, by, skoro osiągnął już w zawodzie co mógł i zarobił, podobnie jak on sam poświęcił się dla Ojczyzny – wrócił tu i się włączył, uzdrawiając pewną szalenie ważną dla funkcjonowania państwowej administracji instytucję.

Bez szczegółów – nasz bohater dał się namówić, porzucił dostatek i objąwszy polską stajnię towarzysza Augiasza zaczął wprowadzać w niej światowe porządki. Za problem kluczowy uznał fakt, iż decyzyjne stanowiska w instytucji zajmują osoby nie mające zielonego pojęcia o sprawach, które ma ona regulować i stymulować, więc narzucającym się pierwszym posunięciem było wręczenie im wypowiedzeń.

Ten oczywisty ruch wywołał natychmiast istny tajfun telefonów, listów, wizyt i wezwań do tłumaczenia się. Albowiem okazało się, że dyrektor, powiedzmy, Pierdasiewicz jest wprawdzie matołem i ignorantem, ale jest człowiekiem Piprztyckiego, wsadzonym tam dlatego, że trzeba mu było coś dać, kiedy Deptule dano kierownika departamentu w innej instytucji, a tego nie można zmienić, bo znowu uraziłoby się Maszczyka i zaburzyło z trudem osiągniętą harmonię między jego ekipą a środowiskiem podwieszonym pod Bzdurzyńskiego, co ogólnie poskutkowałoby zdemolowaniem wyważenia wpływów między Biodrą, Czyścińskim, Dupcińskin i Ciulwiekimjeszczelskim, które i tak stale trzeszczy, że gdyby nie wiązała ich wspólna nienawiść do Tacierzyńskiego i tępienie go, to Prezes musiałby interweniować jeszcze częściej i zupełnie nie miałby czasu interweniować gdzie indziej – a te interwencje, dziwna sprawa, im dalej zmiany się posuwają, tym są bardziej potrzebne.

Tak że tak, kolego, bardzo dobrze, reformujcie, jak się tam w tej Ameryce czy gdzie nauczyliście, ale Pierdasiewicza to absolutnie zostawcie w spokoju, i skoro o tym rozmawiamy, to jego kuzynkę w dziale kadr, i tę między nami mówiąc kochankę w dziale pijaru oraz Kulasińskiego z planowania, Ciołkiewicza i Galantową to też zostawcie w spokoju, bo wiecie jak jest. Wiecie, trzeba zmieniać, oczywiście, no ale to nie może być tak, że przychodzi ktoś zupełnie niedoświadczony i nabiera tego doświadczenia, którego mu brakuje, na żywym organizmie kluczowej instytucji.

(Oczywiście chyba nie muszę dodawać, że wszelkie podobieństwa czegokolwiek w tej historii do czegokolwiek, jeśli ktoś by się ich dopatrzył, a zwłaszcza nazwisk, są całkowicie przypadkowe).

Ta historyjka nie ma jeszcze pointy i nie wiem doprawdy, jaka ona będzie. Podobno zapowiada się na happy end, przynajmniej w rozumieniu Czyścińskiego, Biodry, no i najbardziej zainteresowanego Pierdasiewicza – żeby pozbyć się naszego bohatera z kluczowej instytucji a go nie skrzywdzić i nie narazić się wicepremierowi w którym Prezes nadal ma upodobanie zaproponowano mu nieporównywalnie lepiej płatną misję uzdrawiania strategicznej spółki skarbu państwa. Wszyscy będą zadowoleni, a kraj, by sparafrazować powiedzonko powieściowego Mateusza Bigdy, skoro tyle lat jakoś wytrzymał bajzel w kluczowej instytucji, to wytrzyma jeszcze jakiś czas.

Jakoś mi się skojarzyła ta historia z listem, który wystosowała do mnie pani minister edukacji. No, nie do mnie osobiście, ale do w ogóle do rodziców dzieci dotkniętych reformą. Pani minister zapewniła mnie i innych rodziców w tym liście, że reforma jest potrzebna i że będzie dobrze. Nie mam czasu odpisywać pani minister, a bardziej jeszcze przekonania, że nie byłby to czas zmarnowany, ale krótko mówiąc, nie musi mnie pani minister przekonywać, że likwidacja gimnazjów i tak dalej była potrzebna. Problem w tym, że jak wszystko – jest ona robiona bez oglądania się na szczegóły, bez przewidzenia, że na przykład likwidacja egzaminów w szóstej klasie powinna być połączona ze zmianą wszystkich przepisów odwołujących się do tego egzaminu jak punktu odniesienia (a to bardzo ważne na przykład dla rodziców dzieci mających kłopoty ze zdrowiem i korzystających z tego powodu z odmiennego toku nauczania, które właśnie pozostawiono w ciemnej… bocznicy, powiedzmy). Ogólnie, mógłbym pani minister wyliczyć kilka, a gdybym zainwestował godzinkę w dzwonienie do znajomych, to pewnie całą długa listę zaniedbań, pomyłek, nonsensów, przejawów totalnego bardaku i bezhołowia, jak choćby jednoczesne poszerzanie i tak przeładowanego programu i zmniejszanie liczby przeznaczonych na przedmiot godzin. Ale po co, jak pani minister, zakładając jej maksymalną życzliwość dla mnie i troskę o sprawę, jedyne, co będzie umiała z tą listą zrobić, to przekazać ją z poleceniem służbowym swoim nieśmiertelnym Pierdasiewiczom?

Tak, trzeba zacisnąć zęby, metodą „skripit, piszczit, ale jedziot” w końcu się reforma „dotrze”, kosztem dzieci, rodziców i nauczycieli – mobilizacja, natężenie, kampania, specustawy, interwencje z samej góry, ale w końcu przecież, umęczeni, umordowani, osiągamy to, co gdzie indziej załatwia się bez napinki i po prostu. Nazwałem to kiedyś pływaniem w kisielu. Uprzykrzyło to pływanie życiorys mnie i całemu mojemu pokoleniu, a pokolenie urodzone już z paszportami wygnało na obczyznę, jak o tym świetnie pisze w niedawno wydanej książce Edyta Hołdyńska.

Kiedy PiS dostał od losu nieoceniony prezent – samodzielną większość sejmową przy swoim prezydencie – pisałem, że zacząć powinien od generalnej przebudowy centrum, od samego rządu począwszy. Rząd, który ma ponad stu ministrów i wiceministrów, kuriozum na światową skalę, żadnej dobrej zmiany przeprowadzić nie zdoła, choćby nie wiem jak dbano o moralno-ideowy pion i lojalność nominantów, i choćby nie wiem jak było się pewnym, że wszyscy tam zatrudnieni „teraz będą słuchać nas”.

Nic specjalnego nie wymyśliłem. To przecież Ewangelia uczy, żeby nie nalewać nowego wina do starych bukłaków, bo skwaśnieje. Ale, okazuje się, w tak katolickiej partii nikt tego fragmentu Ewangelii nie przeczytał, a w każdym razie nie uznał, by ta nauka była aktualna i dziś. Co mogę powiedzieć? Jest, owszem. Jest aktualna jak cholera.

Tylko trudno to dojrzeć, upajając się głupotą i nieudacznictwem „totalnej opozycji”, ciesząc się szybującymi wskaźnikami gospodarczymi i czerpiąc z nich pewność, że wystarczy „bić k… i złodziei” i „wystarczy nie kraść”, a reszta przyjdzie sama. „Bawcie się, pijcie, dzieci, jak się bawić i pić potraficie”, chciałoby się zanucić słowami z „Kasandry” Kaczmarskiego – kiedy rządzeni stracą cierpliwość, co im się nieczęsto, ale cyklicznie zdarza, będzie już za późno na tłumaczenia i obiecywanie poprawy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także